O tym, jak zdobyłam górę Fuji
URSZULA • dawno temuMoje ostatnie tygodnie w Kraju Kwitnącej Wiśni postanowiłam spędzić na podróżach. Z braku odpowiednich funduszy odpuściłam sobie jednak dalekie wyprawy, skupiając się na okolicach Tokio, które wbrew pozorom mają naprawdę wiele do zaoferowania. Zaczęłam od celów najbardziej oczywistych. Jak można być w Japonii i nie zdobyć góry Fuji?
Szkoła się skończyła i mój pobyt w Japonii także powoli zbliża się do końca. Rok ten spędziłam, właściwie nie wyjeżdżając z Tokio – w ciągłym wirze nauki i pracy. Poddałam się zupełnie atmosferze tego miasta: praca, ciągły pośpiech i 3–4 godziny snu na dobę. Moje ostatnie tygodnie w Kraju Kwitnącej Wiśni postanowiłam więc spędzić na podróżach. Z braku odpowiednich funduszy odpuściłam sobie jednak dalekie wyprawy, skupiając się na okolicach Tokio, które wbrew pozorom mają naprawdę wiele do zaoferowania.
Zaczęłam od celów najbardziej oczywistych. Jak można być w Japonii i nie zdobyć góry Fuji? Góra ta jest, oprócz kwitnącej wiśni oczywiście, symbolem Japonii, otoczonym przez Japończyków kultem wręcz religijnym, chociaż przyrostek „San”, który dodaje się często do jej nazwy, to po prostu słowo oznaczające po japońsku górę, a nie, jak niektórzy myślą, końcówka grzecznościowa. Kilka razy zdarzyło mi się oglądać z daleka ten wznoszący się 3776 metrów nad poziom morza wygasły wulkan o idealnie pocztówkowym kształcie i muszę przyznać, że widok ten zwłaszcza zimą, gdy górę Fuji pokrywa śnieg i otacza wianuszek białych chmur, naprawdę zapiera dech w piersiach.
W Japonii jest takie przysłowie: „Prawdziwy mędrzec raz w życiu wspina się na górę Fuji. Jednakże tylko głupiec czyni to po raz drugi”. Hmm, przysłowie co najmniej zastanawiające. Nie wiem, co dokładnie miał na myśli autor, lecz ja jako zafascynowany tradycyjną kulturą japońską gaijin natychmiast przypisałam to niezwykłym mistycznym przeżyciom, jakich dostarczać musi wspinanie się na najświętszą z gór, w kraju, w którym od wieków traktuje się góry jako siedzibę bóstw. W Japonii więc, podobnie zresztą jak w Europie, tylko z zupełnie innych powodów zwyczaj pielgrzymek górskich był od dawna silnie rozwinięty. Często łączono je z praktykami takimi jak post, medytacja czy inkantacja sutr. Góra Fuji była popularnym celem pielgrzymek, ale ponieważ wierzono, że bóstwo, które ją zamieszkuje, to kobieta, panie właściwie aż do XX wieku nie miały na górę wstępu, by nie wzbudzić zazdrości bóstwa.
Na szczęście ten zwyczaj już nie obowiązuje. Podekscytowana rozpoczęłam przygotowania. Niektóre docierające do mnie wiadomości powinny już na wstępie zburzyć moją mistyczną wizję pielgrzymki na Fuji. Chociażby informacja o sezonie pielgrzymkowym, który rozpoczyna się 1 lipca, a kończy 31 sierpnia, o japońskich babciach, których ulubionym zajęciem są wycieczki do sławnych miejsc w Japonii, czy wzmianka w przewodniku, że na szczycie Fuji jest poczta i można z niej wysłać kartkę. Jednak tak się nie stało i optymistycznie nastawiona, z uśmiechem na ustach i plecakiem na plecach wysiadłam z autobusu dowożącego turystów do piątej z dziesięciu stacji wyznaczających drogę na szczyt. Stacja ta znajduje się mniej więcej w połowie drogi, więc pozostaje jeszcze 6–8 godzin wspinaczki. Możecie więc wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy okazało się, że piąta stacja nie jest wcale małą chatką pustelnika. Wręcz przeciwnie – to spory obszar, którego lwią część zajmuje parking, na nim stoi ze dwieście autokarów i mniej więcej dwa razy tyle samochodów osobowych, a pozostałą część terenu wypełniają restauracje i sklepy sprzedające miniaturowe górki Fuji do zawieszenia przy telefonie, ciasteczka w kształcie górek Fuji oraz niewyobrażalnie drogie akcesoria do pielgrzymowania, takie jak laski czy pojemniki z tlenem.
Kiedy znalazłam się już na szlaku, sytuacja stała się nie do zniesienia. Japończycy uwielbiają robić wszystko w grupach, trudno więc wyobrazić sobie samotnego Japończyka wspinającego się na górę Fuji. Ale tysiąc samotnych Japończyków? To brzmi o wiele lepiej! Nawet jeżeli wszyscy traktują poważnie przysłowie mówiące, że należy wspiąć się na górę Fuji raz w życiu, nie wyjaśnia to, dlaczego na szlaku idzie się dosłownie w kolejce ludzi! Czasem idzie się szybciej, czasem wolniej – na przykład gdy jakaś wiekowa babcia, która widocznie wcześniej nie znalazła czasu, by zdobyć tę świętą górę, powoduje korek, a z grzeczności nikt nie chce jej wyprzedzić. Podczas wspinaczki nie ma szans, aby choć na chwilę zostać samemu!
Napisów w stylu: „Don't throw a rock!” albo „Don't climb straight” umieszczonych co 20 metrów po roku spędzonym w Japonii nawet się spodziewałam, ale żeby od razu instalować głośnik, z którego wydobywa się aksamitny kobiecy głos i grzecznie informuje nas w trzech językach, co wolno, a czego nie wolno robić na górze Fuji? Sprawę pogarsza fakt, że góra Fuji, niezwykle piękna z daleka, z bliska jest niezbyt atrakcyjną kupą wulkanicznego piachu, w którym grzęźnie się czasem nawet po kolana. Tylko chmury widziane ze szczytu są nieprzeciętnie piękne i widok ten umila mi potulne, groteskowe dreptanie w kolejce Japończyków. No właśnie – chmury. Wspinamy się późnym popołudniem, po to by dotrzeć na szczyt w nocy, przesiedzieć parę godzin w jakimś schronisku i rano obejrzeć podobno przepiękny wschód słońca ponad chmurami.
Jednak sprawa się komplikuje. Gdy jesteśmy już koło dziewiątej stacji, zapada zmrok i robi się bardzo zimno. Przygotowani na taką ewentualność wyjmujemy czapki i rękawiczki, ale niewiele to pomaga. Postanawiamy wejść do najbliższego schroniska, ale tam dowiadujemy się, że możemy zostać tylko 20 minut, a jeżeli chcemy dłużej, to musimy zapłacić równowartość około 200 zł od osoby! Oczywiście byliśmy przygotowani na pewne koszta, ale taka suma to nawet w Japonii strasznie drogo! Niezwykle niesympatyczny jak na Japończyka młodzieniec poucza nas, że to i tak wyjątek, ponieważ powinniśmy byli zrobić rezerwację. Postanawiamy więc kontynuować wspinaczkę.
„Na szczycie nie ma już miejsca" – słyszymy na odchodnym i nie wiemy, czy niesympatyczny młodzieniec ma na myśli schroniska, czy po prostu szczyt góry. Wcale by nas nie zdziwiło, gdyby jednak chodziło o to drugie. A nawet jeżeli młodzieniec ma na myśli to pierwsze, nie ma szans, byśmy dotrwali do świtu na takim zimnie. Cóż, chyba nie dowiemy się, jak wygląda poczta na szczycie góry Fuji. Schodzimy specjalnym szlakiem dla schodzących i podziwiamy piękny widok na miasta u stóp góry. W miarę jak zbliżamy się z powrotem do piątej stacji, coraz wyraźniej rysuje się przed nami oświetlony latarniami szlak dla wspinających się i migający rząd światełek latarek tych, którzy zdecydowali się na pakiet nocnej pielgrzymki na górę Fuji. Na to pięknie opakowane doświadczenie mistyczne z czerwoną kokardką i wisienką, ale zarezerwowane tylko dla tych, którzy są w stanie zapłacić odpowiednią sumę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze