Moje pierwsze amerykańskie Święta
JUSTYNA • dawno temuJeśli ktoś jeszcze nie wiedział, że au pair mają również funkcję: krwiożerczy lodołamacz, to właśnie został poinformowany. Dostałam z rana polecenie, łopatę i kilof. I naprawdę, były większe ode mnie... Męczyłam się dwie godziny, skuwając lód z podjazdu, który w najcieńszym miejscu miał z pięć centymetrów... Kiedy skończyłam, padłam bez życia, pomstując na zimę, host-matkę i wszystko wokoło.
08.12.2003
Jeśli ktoś jeszcze nie wiedział, że au pair mają również funkcję: krwiożerczy lodołamacz, to właśnie został poinformowany.Dostałam z rana polecenie, łopatę i kilof. I naprawdę, były większe ode mnie…Męczyłam się dwie godziny, skuwając lód z podjazdu, który w najcieńszym miejscu miał z pięć centymetrów… Kiedy skończyłam, padłam bez życia, pomstując na zimę, host-matkę i wszystko wokoło.
Na drugi dzień rano, kiedy otworzyłam oczy, myślałam, że umarłam i poszłam prosto do piekła. Nie mogłam się ruszyć, wszystkie mięsnie paliły mnie wściekle. O pójściu na aerobik nie było mowy. Nie dam rady.
Temat spędzania Świąt Bożego Narodzenia wypłynął stosunkowo wcześnie po moim przyjeździe. Host-rodzina zaprosiła mnie na Florydę, gdzie co roku, w domu na plaży, wraz ze wszystkimi babciami, ciotkami i resztą rodziny spędzali świąteczny czas. Pomyślałam wtedy, że jednak jestem szczęściarą. Rodzina chce mnie zabrać ze sobą na słoneczną Florydę, w czasie, gdy w Pensylwanii śnieg prawdopodobnie zasypie wszystko po pachy i dachy. Jednak wraz z upływem czasu dyskusje na temat wyjazdu pomiędzy moimi host-rodzicami robiły się coraz głośniejsze, ostrzejsze, tak że nie spodziewałam się, że ostatecznie wyniknie z nich coś dobrego.
Niestety nie myliłam się. Po kilku rozmowach, pani domu oświadczyła mi, że tegoroczne Święta zamierzają spędzić osobno. Ona w Europie ze starszą córką (którą nazywam po prostu Starszą), on w sąsiednim stanie w domu swojej matki z młodszą (tę nazywam oczywiście Młodszą). Zdębiałam. Osobno? Święta osobno? I co teraz? Po kilku dniach pani domu ponownie tłumaczyła mi się, dlaczego zmienili plany. Chyba czuje się niezręcznie z powodu tej sytuacji.Trudno, będę musiała znaleźć sposób, aby Święta mimo wszystko były dla mnie udane. Miałam być na Florydzie, wyszło inaczej…
19.12.2003
Święta, hmmm… nierozłącznie wiążą się z kupowaniem prezentów, a to potrafi stać się nie lada problemem. Bo owszem, miło jest coś dostać, jeszcze fajniej, jak można cos dać… Lecz tu narzuca się pytanie: tylko co?Przedświąteczne wyprzedaże pchnęły amerykańskie społeczeństwo do malli. Na ogromnych połaciach parkingów, otaczających centra handlowe już od rana ciężko było znaleźć wolne miejsce. Wieczorem, kiedy większość ludzi była po pracy, tłok przybierał postać oblężenia. Ludzie z naręczami ubrań, wózkami wyładowanymi sprzętem kuchennym i taszczący po kilkanaście toreb, paczek i kartonów — ten widok był bardziej niż na porządku dziennym. Dekoracje świąteczne, takie jak naturalnej wielkości renifery, dwumetrowe Mikołaje, migoczące choinki tańczyły, śpiewały i przyciągały spojrzenie na każdym kroku.Coraz więcej ludzi zaczęło dekorować domy przed Świętami. Tu termin „dekorowanie” nie oznacza ozdobienia lampkami kilku drzewek przed domem i zawieszenia na drzwiach wieńca z jemioły, o nie! Tu jest to równoznaczne z wystawieniem przed dom stada reniferów, tuzina Mikołajów, lampek we wszystkich kolorach i po prostu wszystkiego, co tylko kojarzy się ze Świętami. Czyste szaleństwo.
Mam tu w tym roku tyle Wigilii, co nigdy wcześniej. W sobotę jest kolacja z host-rodziną, ponieważ pani domu ze Starszą wylatują w niedzielę do Europy. Następnie rodzina Marty (poznanej tu au pair z Polski) zaprosiła mnie na uroczystą, świąteczną kolacje we wtorek, na którą przyjdzie około 40 osób — takie „kameralne” przyjęcie. No i tego dnia pan domu z Młodszą wyjeżdżają również. Z kolei w środę przygotowujemy z Martą trochę polskich potraw na „naszą” Wigilię. Pani domu kupiła mi dużo polskich produktów, więc spróbujemy coś z tego sklecić.
Szczerze wyznam, że czekam z niecierpliwością, kiedy sobie pojadą.
23.12.2003
Jest dzień przed Wigilią, a nastroju świątecznego jak nie było, tak nie ma! Kilka dni temu przechodziliśmy przez okres intensywnego przyjmowania paczek: wszystkie ciotki, wujkowie i znajomi na potęgę przysyłali paczki, paczuszki i paczęta, czyli prezenty we wszystkich rozmiarach i tym prostym sposobem pod choinką góra prezentów szybko rosła. W dzień świątecznej kolacji ich ilość była imponującą. Dodam jeszcze, że część z nich była ukryta w garażu, ponieważ nie mieściły się w domu.
Kolacja minęła w spokojnej atmosferze przerywanej: „Czy już? Mogę? Już..?”. W końcu padło długo wyczekiwane: „TAK, już można”. Na dźwięk tego hasła dziewczyny rzuciły się galopem pod drzewko. Kopały w paczkach, wybierając co większe; piski, śmiechy, szaleństwo ;)). Po jakimś czasie, kiedy obydwie rozpakowały po około dwadzieścia prezentów każda, i nie było już nic więcej dla nich, zaczął się cyrk. Starsza narzekała, że Młodsza ma lepsze prezenty od niej. Młodsza wydała z siebie ryk (nie płacz, RYK), że dostała „tylko tyle”. Słysząc telefon, skorzystałam z okazji, by wycofać się dyskretnie do kuchni.
Okazało się, że dzwoniła Vanessa, aby wyciągnąć mnie do kafejki. Posiedziałam jeszcze z rodziną, zgarnęłam swoje prezenty z powrotem pod choinkę i umknęłam na spotkanie.Dziewczyny już czekały. Siedziałyśmy nad sałatkami (przed Świętami wszyscy na diecie), gdy ktoś w końcu poruszył temat Świąt. Dobry nastrój minął; część dziewczyn się rozkleiła…Amerykanie świętują Boże Narodzenie 25 i nie obchodzą Wigilii. Zresztą część dziewczyn nawet nie ma choinki w domu ze względu na inną wiarę ich host-rodzin. Trochę wcześniej zaprosiłam Martę, Vanessę i Carmen na wspólną Wigilię, kiedy jednak okazało się, że tak naprawdę reszta dziewczyn też nie ma się gdzie podziać, nie zastanawiałyśmy się długo przygarniając całe towarzystwo miejscowych au pairek. Tak więc zapowiada się niezła impreza.
Teraz mam problem, co mam przygotować, bo jest to bardziej skomplikowane niż się wydaje.Po pierwsze ryby takiej jak karp w Ameryce nie uświadczysz. Jest coś podobnego, nazywa się catfish i jest (jak reszta ryb) koszmarnie droga. Dalej: makowca nie będzie, bo mak uznany jest przez władze USA za narkotyk i sprzedawany jedynie w mikroskopijnych słoiczkach i… no właśnie, jest strasznie drogi. A więc historia się powtarza. Śledzi w occie bądź śmietanie też nie ma. Barszczu ze świecą szukać. I tak jest ze wszystkim.
Marta wzięła na siebie klejenie uszek, a ja pomyślałam o krokietach. Po przetrząśnięciu całego domu w poszukiwaniu mąki znalazłam mix pieczeniowy, który postanowiłam wypróbować robiąc naleśniki. Tu też się przeliczyłam, mix zbił się w bryłę i nic z tego nie wyszło. Przy drugim podejściu (bo założyłam, że zwykła mąka musi gdzieś być), znalazłam ją głęboko ukrytą na dnie przepastnej lodówki.
25.12.2003
Nie spodziewałam się, że tegoroczne Święta będą aż tak udane. Nie byłam wciąż szczególnie przepełniona ani świątecznym nastrojem, ani radością do czasu kolacji, na która zaprosiła mnie host-rodzina Marty. Nie powiem, całkiem niezłe przyjęcie. Siedzieliśmy w kuchni, która jest tak przeogromna, że może pełnić również funkcję salonu. Wszystko było na swoim miejscu: ładnie przystrojona choinka, ogień w kominku…
Zabawny widok: panowie krzątali się przy kuchni doglądając potraw, a panie siedziały na sofie i w fotelach pogrążone w rozmowie. Ja z Martą także wmieszałyśmy się w tłum. Potem, wciąż przed kolacją, podano szampana, który lał się strumieniami, a gospodarze domu pilnowali, aby nikt przypadkiem nie został z pustym kieliszkiem. W końcu zaproszono wszystkich do stołu, na który wnet wjechały potrawy. Faktycznie, opłacało się czekać. Kolacja była wyśmienita, podano także kilka rodzajów drogich win, przed którymi broniłyśmy się rękami i nogami. Po szampanie szumiało mi wystarczająco w głowie, ale w końcu pan domu przyniósł jeszcze jedno wino, specjalnie dla nas, i nie wypadało odmówić.
W środę zaczęłyśmy przygotowania do Wigilii au pairek od samego rana. Marta ustawiła się w gigantycznej kolejce w sklepie rybnym, ja dokonywałam przeglądu spiżarni w garażu, lodówki i szafek kuchennych. Po tym, jak ponownie byłam zmuszona stwierdzić, że NIC nie ma, mój współczynnik sympatii dla host-rodziny znacznie opadł. Pojechałam na zakupy, po drodze wstąpiłam do wypożyczalni video. Długo stałam między półkami wypełnionymi kasetami i płytami DVD zastanawiając się, jaki film będzie się podobał wszystkim. Trudno trafić w gust tak międzynarodowego towarzystwa, jakie stanowimy. Wreszcie wypatrzyłam: „Dirty Dancing”.
Marta ostatecznie zakończyła połów w sklepie rybnym i przygotowania potraw ruszyły pełną parą. W ich trakcie ujawniły się między nami różnice poglądów, co do potraw, które są serwowane w czasie Wigilii, bo mimo że obydwie jesteśmy z Polski, to jednak okazało się, że wschód i zachód, skąd pochodzimy, mają trochę inne tradycje. Barszcz, po długim poszukiwaniu (odsyłali nas do różnych marketów i działów), znalazła Marta. Nie miałyśmy tylko uszek. Ja zabrałam się za krokiety z pieczarkami, Marta wałkowała ciasto na pierogi: „Jak szło to ciasto? Z jajkiem czy bez? Gdzie oni trzymają wałek? Ta mąka jest do kitu!”. Ja z zacięciem podrzucałam naleśnikami: „Zobacz, leci! O, nie chce się odkleić! O Boże, spadł! MARTA! Ratuj, pali się!”.W tzw. międzyczasie kilka telefonów od dziewczyn: „Czy coś potrzeba dowieźć, na którą przyjechać?”.
Zrobiłyśmy też kluski z makiem: „Cholera, nie mają maszynki do mielenia!”; sałatkę rybną: „Mało tego tuńczyka, domieszam z łososiem. Mówiłaś, że mamy majonez!!!”; potem nadziewałyśmy zaciekle pierogi soczewicą: ”Nie kleją się!!! Dzwoń do mamy!”.To zabawne, że słowo „mama” przewijało się w co drugim zdaniu: „A moja mama… Bo moja mama za to… Ale moja mama to inaczej…”. Co do jednego się zgodziłyśmy — choć nie ulega wątpliwości, że nie dorastamy do pięt naszym mamom w sprawach gotowania, nasza wigilia też odniesie sukces.
Potem jeszcze kilka prostych, szybkich dań, nakrywanie do stołu (szybciej, szybciej) i już pierwszy dzwonek do drzwi. Kiedy usiadłyśmy przy stole, zgodnie z tradycją postanowiłyśmy zacząć od opłatka. Nie obyło się bez wykładu: jak, po co, dlaczego. To było zabawne, kiedy dziewczyny słuchały z otwartymi paszczami, a potem zasypały nas pytaniami o szczegóły polskiej tradycji składania życzeń. Kolacja minęła bardzo przyjemnie, zwłaszcza że towarzystwo rozpływało się w zachwytach nad polskimi potrawami wigilijnymi. Potem część najprzyjemniejsza: prezenty. Miałyśmy w planach przygotowanie po jednym podarku, jednak każdy, w tajemnicy przed resztą, przygotował dużo więcej paczek, więc pod choinką uzbierało się ich całkiem sporo. Potem dziewczyny oznajmiły, że przygotowały repertuar wieczorny: kolędy po hiszpańsku i niemiecku. Wszyscy dostali kartki z tekstem. Zaśmiewałyśmy się do łez z wzajemnego śpiewania. Na koniec przeniosłyśmy się na film; „Dirty Dancing” został powitany zbiorową euforią. O północy pojechałyśmy na pasterkę i po mszy do domu wróciłam już tylko z Martą.
Tu, w Stanach, sprzątanie nawet po większej imprezie nie stanowi żadnego problemu. Naczynia wrzuca się do zmywarki, obrus do pralki, papiery do pojemnika na papiery i już.
27.12.2003
Pierwszy dzień Świąt upłynął leniwie; rozłożyłyśmy się w pokoju telewizyjnym z jedzeniem, pięcioma litrami coli i galonem lodów. Obejrzałyśmy dwa filmy i bajkę „Epoka Lodowcowa”, po czym Marta pojechała do domu, a ja usiadłam do komputera. Za oknem było ciemno, w domu pusto, cicho i tak jakoś strasznie.
Tak jak kiedyś mogłam siedzieć w domu sama, teraz już nie potrafię. „Zsocjalizowałam” się, czy co? Musze być wśród ludzi i już. Jestem teraz stuprocentową istotą społeczną, stworzeniem stadnym. Dlatego, kiedy zadzwoniła Marta, że za chwilę będzie finał światowego Idola, wskoczyłam do mojego minivana i pognałam do niej bez zastanowienia. Światowy Idol był nagrywany w Londynie, naszą komisję, jak wszyscy po obu stronach Oceanu wiedzą, reprezentował Kuba Wojewódzki…
Kompletna porażka. Siedziałyśmy z kocem naciągniętym częściowo na głowę, aby w razie potrzeby mieć czym zasłonić oczy i uszy ze wstydu. Nie dość, że facet czytał z kartki z, uwierzcie mi, tragicznym akcentem, to jeszcze zrobił z siebie totalnego pajaca tym samym pogłębiając zakorzenione w świecie opinie o Polakach. Usiłował być zabawny (???), skakał jak małpa na drucie i parę razy wygłosił bełkotliwe przemowy do zagranicznych idoli. Upajał się własnym głosem i zachowaniem, w czym nie znalazł żadnego naśladowcy.
Kiedy na scenę wyszła Alicja Janosz, znów miałyśmy powód, by jęknąć z przerażenia. Wyglądała co najmniej tak źle, jakby ją piorun uczesał — wystrzępione coś sterczało żałośnie z jej głowy na wszystkie strony. Niedostatki fryzury nadrabiała dziwacznym strojem; białe kozaki, jedna nogawka wpuszczona do środka buta, druga opuszczona na zewnątrz. Robiła egzaltowane miny śpiewając, a podczas rozmowy z jurorami była w dziecinny sposób „wyszczekana”. I jeszcze ten pretensjonalny pseudonim: Alex. Każdy inny finalista posługiwał się swoim imieniem i nazwiskiem, tylko nie ona. Była tak tandetna, że Kuba Wojewódzki musiał się poczuć mocno zagrożony.
Byłyśmy zdruzgotane. I tak Święta powoli dobiegały końca.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze