Czym nie warto się przejmować w Święta?
NINA WUM • dawno temu"Taki czas jest tylko raz do roku", głosi stara piosenka. Zaiste. Gdybyśmy częściej, niż raz na rok martwili się, irytowali i frustrowali tak bardzo, jak na Boże Narodzenie - populacja uległaby przetrzebieniu. Bowiem wielu z nas prędzej czy później stres wysłałby na drugą stronę tęczy.
"Taki czas jest tylko raz do roku", głosi stara piosenka. Zaiste. Gdybyśmy częściej, niż raz na rok martwili się, irytowali i frustrowali tak bardzo, jak na Boże Narodzenie — populacja uległaby przetrzebieniu. Bowiem wielu z nas prędzej czy później stres wysłałby na drugą stronę tęczy.
Należę do obozu, który nie rozpływa się nad magią Świąt. Religijne uniesienia są mi całkowicie nieznane. Nie traktuję "czasu spędzanego z rodziną" jako fetyszu. Wypieszczone medialne obrazki z ogniem w kominku, zapachem pomarańczy i cynamonu tudzież rozkosznym szmerem dzwoneczków u sań — spływają po mnie jak po kaczce. Za kolędami nie przepadam, zaś ulepkowo słodkie, szyte pod okazję tzw. świąteczne przeboje wzbudzają we mnie chęć, by rzucić czymś ciężkim w odbiornik.
Być może wielu z Państwa czuje podobnie. Albo posiada wspaniałe świąteczne wspomnienia z dzieciństwa, którym teraźniejszość jakoś nie chce sprostać. Być może szczerym sercem kochacie Boże Narodzenie, lecz tzw. obiektywne okoliczności co roku skutecznie Wam je obrzydzają. Przybywam z pomocą.
Na liście okołoświątecznych stresorów wysokie pozycje zajmują:
- PREZENTY
Im więcej ich do nabycia, tym straszniej. Posiadacze licznych rodzin, mających zwyczaj zbierać się na Wigilię pod jednym dachem, co roku przeżywają z tej okazji katusze. Co do licha można podarować babci, z którą widujemy się kilka razy do roku (albo rzadziej)? Czy nasz brat i jego żona, oboje zagorzali przeciwnicy dyktatury wielkich marek - nie obrażą się, jeśli sprezentujemy ich latorośli lalkę Barbie? Widzimy wszak, że Kasia o takiej smętnie marzy, gdy mama i tata uszczęśliwiają ją klockami z drewna z recyklingu. Co dać mamie, by uniknąć jej rytualnego okrzyku: "Daj spokój, przecież mnie nic nie potrzeba!". Wątpliwości mnożą się jak pchły na reniferze. Na domiar złego cena przyzwoitej jakości podarku, pomnożona razy kilka(naście) drenuje nam bolesne dziury w portfelu.
Rady na to są dwie. Możemy umówić się z rodziną, iż w tym roku prezenty dostają tylko nieletni. Tym samym niekończąca się lista sprawunków kurczy się nam do kilku zaledwie pozycji. Ewentualny podarek zawsze wcześniej skonsultujmy z rodzicami pociechy. Jeśli Barbie jest ideologicznie niewłaściwa — to może ze wszech miar poprawne klocki Lego?
Rada numer dwa, do zastosowania w rodzinie, gdzie nie ma żadnych dzieci brzmi: dajmy sobie w tym roku spokój z prezentami. Do zastosowania tam, gdzie mamy do czynienia z ludźmi choć trochę rozsądnymi. Nikt rozsądny tak naprawdę nie lubi wybierać prezentów ludziom, których być może nie lubi, najpewniej słabo zna, zaś ich gustów nie zgłębił. Zwłaszcza pod presją okazji. Istnieje szansa, że nasza propozycja spotka się ze zbiorowym (choć skrzętnie ukrytym) westchnieniem ulgi. Pieczołowicie przygotowane dary dla kilku osób najbliższych zawsze możemy wręczyć już po hucznej wigilii.
- SPOTKANIA Z RODZINĄ
Doskonale pamiętam, jak skutecznie zatruwała moim rodzicom humor perspektywa wigilii u teściowej. A jednak jeździli tam rok po roku, wlokąc coraz bardziej niechętną mnie ze sobą. A potem zaciskali zęby przy sałatce.
Podstawowe pytanie brzmi: czy naprawdę musimy spędzać ten dzień w towarzystwie ludzi, którzy wybitnie działają nam na nerwy? Być to może, że nieznośna starsza pani nie ma przy sobie nikogo bliskiego na co dzień. Mąż ją odumarł, dzieci (czyli my) z ulgą wyfrunęły z gniazda. Mama albo babcia traktuje wigilię jako jedyną w swoim rodzaju okazję, by wywietrzyć wszystkie żale i frustracje. Przy zastawionym suto stole słyszymy więc, jacy to jesteśmy niezaradni, bo jeszcze nie awansowaliśmy. Jaka kiepska z nas żona dla ukochanego syna, skoro wnuki są takie chuderlawe. Albo, dla odmiany — jak mogłyśmy przyjść z wizytą w tak okropnej sukience? Choć ze mną do sypialni, kochana, ja cię tu zaraz przebiorę w coś bardziej do rzeczy.
Zasada brzmi: ludzie, których trudno nam kochać na co dzień, stają się jeszcze trudniejsi do kochania w wigilię. A jednak próbujemy. A potem wracamy do domu z wielką kulą wściekłości w żołądku.
Znaj proporcję, mocium panie. Drobne, niezbyt szkodliwe uszczypliwości zawsze można odeprzeć uśmiechem i słowami:
„Mamo/babciu/ciociu, dziś jest szczególny dzień. Proszę, zmieńmy temat na lżejszy. Nie przyszłam tu, żeby się z tobą sprzeczać.” Jeśli uwagi pani starszej zawsze tną nas do żywego i wiemy, że będziemy przeżywać nad jej stołem męczarnie — może lepiej tym razem zostać w domu? Wigilijny wieczór ma być przyjemnością, nie karą za posiadanie ciężkich w pożyciu bliskich. Nie warto pozwolić, by magiczne myślenie przesłoniło nam prawdę o toksycznej relacji. Swoją decyzję zakomunikujmy w niewielu odważonych słowach. „To miło, że o nas pamiętasz, ale w tym roku mamy własne świąteczne plany.” Jeśli wiemy, że telefony z pretensjami będą nas prześladować przez całą Wigilię — wyłączmy komórkę i z premedytacją wyjedźmy z miasta. Święta w Tatrach albo gdzieś pod palmą? Właściwie czemu nie?
- ŚWIĄTECZNA KUCHNIA
Mało kto porywa się dziś na przepisowe dwanaście potraw. Za to w wielu domach panuje kult przygotowywanych z pietyzmem dań tradycyjnych… których nikt z domowników nie lubi i nie je. Na przykład taka kutia. Lepkie, przesłodzone paskudztwo o konsystencji cegły. Albo karp, którego nieunikniona egzekucja kładzie się cieniem na całym tym szczęsnym dniu. Nie dość, że trzeba o niego walczyć z tłumem rozszalałych emerytów, to jeszcze jak to wyraziła moja mama: „Krwawi toto tak, że za każdym razem czuję się jak zbrodniarz.”
Dzięki bogom, mało która nowoczesna pani domu daje sobie wmówić, że tylko ręcznie ulepione pięćset pierogów daje jej prawo, by czuć się godną szacunku żoną i matką. Nie każdy musi być mistrzem kuchni. Jeśli na samą myśl o pichceniu czasochłonnych świątecznych smakołyków robi nam się słabo — po prostu nabądźmy, co tylko da się kupić gotowe. Pierogi. Uszka. Sałatki śledziowe. Darujmy sobie tego nieszczęsnego karpia. Oraz wszystko, co rok po roku zostaje zeschnięte na wigilijnym stole. Niechaj będą trzy potrawy na krzyż. Ale takie, które zostaną pożarte z pasją, nie z grzeczności.
- ŚWIĄTECZNE PORZĄDKI
W teorii — wszyscy członkowie rodziny z radością biorą się do sprzątania, podśpiewując przy tym ochoczo. W praktyce — pani domu męczeńsko szoruje wannę, względnie lata zmordowana ze szmatką do kurzu. Oraz warczy na zdetonowanych domowników, że nie pomagają.
Wychowano nas w kulcie świątecznego domu bez jednego pyłku? Podłogi lśniące jak lustro istnieją tylko w reklamach płynów do tychże podłóg. Grudzień z jego porywistymi wiatrami i przymrozkiem to nie najszczęśliwszy doprawdy czas na szorowanie pięciu okien. Nie warto traumatyzować dziecka przepowiedniami, że jeśli nie poukłada wszystkich swoich zabawek na półkach — mikołaj nie przyjdzie.
O ile nie jesteśmy nieprzeciętnymi flejami, nasz dom nie wymaga jakichś tytanicznych prac. Zmiećmy okruchy z podłogi, owszem. Ale pucowanie wszystkich kafelków w łazience? Tylko pod warunkiem, że sprawia nam to nieprzyzwoitą przyjemność.
- ŚWIĄTECZNE OBŻARSTWO
Magazyny dla pań pełne są po brzegi porad, jak nie utyć w Święta. A ja nakłaniam — jedzmy, co nam się żywnie podoba. Nawet, jeśli zyskamy kilogram lub dwa, ziemia się nie rozstąpi. Jak już się zaokrąglać, to na pysznościach, na które z utęsknieniem czekaliśmy cały rok. W lutym albo marcu wykupimy w końcu ten karnet na siłownię i zrzucimy to, co nam przybyło.
(Powyższa uwaga nie stosuje się do osób walczących z zagrażającą zdrowiu nadwagą, względnie — chorych na wątrobę. Zalecam rozsądne podejście do sprawy.)
- ŚWIĄTECZNA PROPAGANDA
Potok fałszywej słodyczy, lejący się z telewizora doprowadza nas do szału? Wyłączmy telewizor. W radiu znowu straszy "Last Christmas"? Precz z radiem. Wigilia nie musi nam upływać pod nutę przerobionego przez Edytę Górniak "Lulajże, Jezuniu." Stary, dobry jazz albo po prostu nasza ulubiona muzyka relaksacyjna nadadzą się równie dobrze.
Ważne - pod żadnym pozorem nie zapuszczajmy się tuż przed Świętami do centrum handlowego. Atakujące zewsząd mikołaje, choinki, bombki, mrugające epileptycznie światełka oraz koszmarna muzyka mają za zadanie zdezorientować przeciętnego klienta tak dalece, by kupił on cokolwiek (drogiego), nie zastanowiwszy się nad tym. A rozpędzony tłum sfrustrowanych, szukających na ostatnią chwilę prezentu — to nie jest towarzystwo, w którym chcielibyśmy się znaleźć. Możemy doznać ataku klaustrofobii.
Zrelaksowanych Świąt życzę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze