„Druga Ziemia”, Mike Cahill
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuNiezależne science fiction stawia niewygodne pytania, zastanawia się nad kondycją współczesnego świata, budzi metafizyczny lęk. Twórcy oplatają bohaterów siecią wątpliwości, łapią w tę sieć także widza. Czują formę. Operują niedopowiedzeniem, kolorystyką zdjęć, subtelnie towarzyszącą narracji muzyką. Kreują unikalny nastrój. I dlatego ich film robi duże wrażenie.
To jeden z najciekawszych nurtów w kinie ostatnich lat: niezależne science fiction. Z dala od wielkich wytwórni, w oparciu o skromne budżety młodzi twórcy wracają do źródeł gatunku. Wykorzystują science fiction, by (niczym Lem czy Strugaccy) stawiać niewygodne pytania, zastanawiać się nad kondycją współczesnego świata, budzić metafizyczny lęk. Wychodzi im to różnie (zwykle są to debiutanci). Ale osiągają efekt, który dawno zagubili operujący setkami milionów dolarów giganci. Bo mainstream’owe sf stawia już jedynie na widowiskowość. Niezależne na dialog z wrażliwością widza. I dlatego tak dużym zainteresowaniem cieszą się Strefa X, Moon czy (nagrodzona w Sundance) Druga Ziemia.
17-letnia Rhoda Williams (Brit Marling) marzy o badaniu kosmosu. Wydaje się, że nic nie jest w stanie pokrzyżować jej planów: jest zdolna, piękna, właśnie dostała się na najbardziej prestiżową uczelnię (MIT) wykładającą astrofizykę. Wracając samochodem z suto zakrapianej imprezy słyszy w radiu informację o odkryciu nowej (bliźniaczo podobnej do Ziemi) planety. Zapatrzona w niebo dziewczyna nie zauważa nadjeżdżającego auta. Dochodzi do wypadku, w którym giną dwie osoby. Cztery lata później Rhoda wychodzi z więzienia. Czekają na nią dwie informacje: Ziemia 2 to lustrzane odbicie naszej planety. Znajdują się na niej te same miasta, mieszkają ci sami ludzie, tak samo układają się ich losy. Każdy z nas ma swojego kosmicznego sobowtóra. Ale Rhodę bardziej interesuje druga informacja: właśnie obudził się ze śpiączki trzeci uczestnik wypadku, kompozytor John Burroughs (William Mapother). Chcąc uzyskać przebaczenie Rhoda ukrywa swoją tożsamość i zatrudnia się jako sprzątaczka w domu Johna.
Powiem od razu: debiutujący w fabule Mike Cahill nie ustrzegł się pewnych błędów. Chwilami rażą uproszenie tak w fabule, jak i w (przez większość czasu autentycznie frapującym) dyskursie filozoficznym. Cahill bywa zbyt dosłowny, są tu dwie, może trzy kiczowate sceny. Ale to detale, które łatwo twórcom wybaczyć. Bo jest w Drugiej Ziemi autentyczna pasja, ujmująca wrażliwość i przede wszystkim świeży pomysł. I pomysłowe wykorzystanie klisz gatunkowych. Bo science fiction to jedynie dekoracja, punkt wyjścia. Po chwili zagłębiamy się w nietypowej love story: naznaczeni przez los bohaterowie zbliżają się do siebie, walczą z obciążeniami, na nowo odkrywają potrzebę bliskości. I przede wszystkim rozpaczliwie poszukują drugiej szansy. Cahill ukazuje to z dużą delikatnością, wyczuciem detalu, ewidentną znajomością psychologii. Po czym wykonuje kolejną woltę. Bo z początku pomysł drugiej Ziemi (w dodatku zatrważająco bliskiej, widocznej gołym okiem nawet w środku dnia) budzi pewne wątpliwości. Kiedy okazuje się, że żyją tam nasze odbicia (odpowiedzialna za kontakt, utytułowana profesor słyszy po drugiej stronie samą siebie) bliźniacza planeta dominuje cały film. Wszyscy bohaterowie, a wraz z nimi cała ludzkość, muszą skonfrontować się z alternatywną rzeczywistością. Co rodzi niepokój i całą serię pytań. Co zrobilibyśmy spotykając samych siebie? Czy podobałoby nam się to, co widzimy? O co zapytalibyśmy? Cahill idzie dalej. Narzuca bohaterom metafizyczny lęk. Bo skoro widzimy jedno odbicie, może jest ich więcej? I przede wszystkim: która z wersji jest prawdziwa? Może żadna?
Sukcesem Drugiej Ziemi okazuje się zasięg tej refleksji. Bo nie ma tu samotnego bohatera o nadprzyrodzonych zdolnościach. Gigantyczną kulę Ziemi 2 widzi dosłownie każdy. W dodatku Cahill nie zapomina o ludzkich tęsknotach, skłonności do marzeń. Skoro istnieje drugi świat, może jest lepszy? Może udało się tam uniknąć błędów, które popełniliśmy tutaj? Twórcy oplatają bohaterów siecią kolejnych wątpliwości i co najważniejsze: łapią w tę sieć także i widza. W dodatku czują formę. Operują niedopowiedzeniem, kolorystyką zdjęć, subtelnie towarzyszącą narracji muzyką. Kreują unikalny nastrój. I dlatego ich film robi duże wrażenie. Pomimo wspomnianych już błędów i uproszczeń, nie mam żadnych wątpliwości: Mike Cahill to duży talent. Warto obejrzeć Drugą Ziemię, warto czekać na kolejny jego film.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze