„Kobra”, Frederick Forsyth
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuNowa powieść nie przynosi objawienia, jest jednak świadectwem powrotu autora do formy. Niezwykła gęstość wydarzeń w powieści i częste przeskoki po całym globie upodabniają ją do reportażu nasyconego dialogami. Książka wciąga jak mało co.
Czytanie Forsythe’a mam za coś w rodzaju doświadczenia pokoleniowego. Dzień szakala należał do pierwszych książek dla dorosłych, które wertowałem z kolegami w szkole podstawowej. Ledwo zdążyliśmy ochłonąć, a tu wybuchła wolność i wydawca podsunął Diabelską alternatywę, Akta Odessy i inne tytuły prosto pod nasze mokre noski. Oj, co tam się nie działo! Odurzony kryminałem milicyjnym wychodziłem na słońce prawdziwej literatury sensacyjnej, a tam spiski, terroryści, skrytobójcy, a nade wszystko ogrom technicznych detali dotyczących w głównej mierze metod robienia bliźniemu kuku: rodzaje celowników optycznych, zakładania podsłuchów i tak dalej – gdyby te powieści zebrać do kupy, samych przepisów na bombę znalazłyby się i trzy tuziny.
Przeczytany po latach Dzień szakala dalej robi gigantyczne wrażenie. Debiutancka powieść Forsythe’a udowadnia, że literatura popularna może być najwyższych lotów, a autor książek sensacyjnych mierzyć się z największymi. Jednak latka lecą. Starzejący się pisarz popełnił rozpaczliwie słabego Afgańczyka, a ponieważ wybaczam rzadko, już szykowałem grób ciemny dla dziecięcej miłości. Niepotrzebnie. Świeżo wydana Kobra nie przynosi objawienia, o glebę nie ciśnie. Jest jednak świadectwem powrotu do formy.
Tym razem Forsyth bierze się za kartele narkotykowe. Bezwzględny zabójca, były agent CIA zwany Kobrą ze względu na niedostatki w uroku osobistym otrzymuje zadanie niszczenia karteli narkotykowych w Ameryce Środkowej. Jako kompana dobiera sobie weterana wojny w Wietnamie, który zwykł dorabiać sobie jako łowca głów. Cóż może sprokurować taki duet? Metoda wydaje się zabójczo skuteczna, za sprawą prostoty pomysłu wyjściowego. Potęga mafii bierze się z gigantycznych zasobów finansowych i daleko posuniętej bezwzględności, której druga strona nie może otwarcie stosować. Gangsterzy mogą porwać komuś rodzinę, wysadzić w powietrze cywilny statek i wydłubywać oczy w ramach przesłuchania. W ten sposób zyskują oczywistą przewagę. Kobra postanawia to zmienić.
Plan jest prosty. Dekret prezydencki pozwala traktować handlarzy koką jak terrorystów. Wyposażony w dwa miliardy dolarów niekontrolowanego budżetu, doskonale zakonspirowany Kobra zaczyna porywać ludzi związanych – pośrednio – z mafią, zatapia statki, naciska, szantażuje, demolując system dostaw. Szef kartelu nie bardzo wie, co się dzieje, za to ulice Ameryki zaczynają spływać krwią. Zmniejszenie dopływu koki wywołało panikę wśród lokalnych gangów. Każdy oskarża każdego o zdradę i oszustwo, głodny klient ciśnie, a otoczenie prezydenta zaczyna rozumieć, że zmieniając metody walki z plagą kokainy ściągnęli na swój kraj dużo gorsze nieszczęście.
Ze względu na niezwykłą gęstość informacji Kobra w pewnych partiach przypomina jakiś wewnętrzny słownik rodzajów uzbrojenia i metod walki ze zorganizowaną przestępczością i jeśli ktoś pragnie ubogacić swą wiedzę w zakresie działania mafii i służb specjalnych, winien już pędzić do księgarń. Forsyth zawsze zresztą był mistrzem operowania zgromadzonym materiałem. Niezwykła gęstość wydarzeń w powieści i częste przeskoki po całym globie upodabniają ją do reportażu nasyconego dialogami. Starcie dwóch potworów obserwujemy z różnych miejsc i przez różne oczy. Takie zagrywki to niemal przepis na nieudaną książkę. Tymczasem Kobra wciąga jak mało co.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze