„Chloe”, Atom Egoyan
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuAmbitny, pełen intrygujących niedopowiedzeń dramat psychologiczny. Egoyan podejmuje rzadkie w wysokobudżetowym kinie tematy. Mówi o braku zaufania, kryzysie wieku średniego, wygasaniu uczuć, rutynie, strachu przed przemijaniem. I mówi niebanalnie. W dodatku całość jest mistrzowsko zrealizowana. Przepiękne zdjęcia, rewelacyjne scenografie.
Pierwszy w bogatej filmografii Egoyana (Gdzie leży prawda, Słodkie jutro, Podróż Felicji) obraz zrealizowany w hollywoodzkiej fabryce snów.
Catherine (Moore) osiągnęła sukces tak w życiu zawodowym, jak i osobistym. Prowadzi ekskluzywny gabinet ginekologiczny, ma przystojnego męża Davida (Neeson), wspólnie wychowują uzdolnionego syna Michaela. Są zamożni, mieszkają w pięknej rezydencji. Ale lata lecą i wzajemna fascynacja małżonków słabnie. Catherine zaczyna podejrzewać, że David (popularny wśród studentek profesor muzykologii) ją zdradza. Postanawia przetestować jego wierność. W tym celu wynajmuje luksusową prostytutkę Chloe (Syfried), która ma uwieść Davida. Zaczyna się pełna erotycznego napięcia gra, która szybko wymyka się spod kontroli Catherine.
Pierwsza połowa jest naprawdę świetna. Dostajemy ambitny, pełen intrygujących niedopowiedzeń dramat psychologiczny. Egoyan podejmuje rzadkie w wysokobudżetowym kinie tematy. Mówi o braku zaufania, kryzysie wieku średniego, wygasaniu uczuć, rutynie, strachu przed przemijaniem. I mówi niebanalnie.W dodatku całość jest mistrzowsko zrealizowana. Przepiękne zdjęcia Sarossy (genialnie sfotografowane Toronto wyrasta tu na jednego z bohaterów filmu), rewelacyjne scenografie (nowoczesna rezydencja Davida i Catherine to architektoniczny cud) świetnie uzupełniają portrety obojga małżonków. Rozumiemy, jak wiele mają do stracenia. Subtelnie nakreślone dylematy Davida i Catherine działają na widza. Bo też i kreują je aktorzy z najwyższej półki. Tradycyjnie nie zawodzi Liam Neeson. A będąca w najwyższej formie od kilkunastu już lat Julianne Moore jak zwykle zaczarowuje widza i kradnie dla siebie cały film. Nieco gorzej na ich tle wypada Amanda Seyfried (atrakcyjna gwiazdka hitów w stylu Mamma Mia, czy Listy do Julii). Ale i ona do pewnego momentu nie razi: Catherine wynajmuje zmysłową, świadomą swego uroku młodziutką dziewczynę. I z tym zadaniem Seyfried radzi sobie całkiem nieźle.
Dalej jest już nieco gorzej. Egoyan decyduje się na ryzykowną woltę stylistyczną. Dramat przeradza się w erotyczny thriller. Reżyser wyraźnie nawiązuje do filmów takich jak Fatalne zauroczenie, czy Niemoralna propozycja.Niestety, w tej estetce Egoyan wypada dalece mniej przekonująco. Bo chociaż mamy do czynienia z trójkątem (a nawet czworokątem i to dwupokoleniowym) brakuje tu zmysłowego napięcia, lekko perwersyjnej atmosfery, którą pamiętamy ze wspomnianych obrazów Adriana Lyne’a. Zwroty akcji stają się banalne i przewidywalne. Wyraźnie brakuje napięcia. Na drugiej części wykłada się też, będąca tu głównym motorem zdarzeń, Seyfried. A próbujący nas (bezskutecznie zresztą) wystraszyć finał do reszty zaprzepaszcza wszystko to, co tak sugestywnie wykreowano w pierwszej połowie filmu.
Z pewnością nie jest to obraz dla fanów Atoma Egoyana. Reżyser pozostaje tu w obrębie eksplorowanych od lat zagadnień, ale serwuje je w wersji uproszczonej, spreparowanej na potrzeby szerokiego odbiorcy. Chloe może być za to wyśmienitym wstępem do filmografii autora Słodkiego jutra. Pomimo hollywoodzkiego rozwinięcia odnajdziecie tu swobodę z jaką Egoyan kreśli wielowymiarowe obrazy swoich bohaterów. I nawet jeśli Chloe to koniec końców przerost formy nad treścią, owa forma sama w sobie jest sporą atrakcją. Tak pięknie nakreślonego świata nie widziałem od czasu Samotnego mężczyzny Toma Forda (także tam zachwycała niezrównana Julianne Moore). Bo Chloe chwilami drażni, ale wizualnie zachwyca.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze