"Lód", Jacek Dukaj
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuLód Jacka Dukaja stał się wydarzeniem jeszcze długo przed premierą i było jasne, że wszyscy zainteresowani literaturą będą gadać głównie o tym. Rzeczywiście, ta niebieska cegła z zimnym orłem przyćmiła inne premiery okresu gwiazdkowego, nawet w wymiarze komercyjnym – nakład się skończył, lecą dodruki. Czekano na coś niezwykłego i autor nie sprawił zawodu, choć na tle wcześniejszych książek autora, Lód jawi się wyjątkowo przystępnie.
Lód Jacka Dukaja stał się wydarzeniem jeszcze długo przed premierą i było jasne, że wszyscy zainteresowani literaturą będą gadać głównie o tym. Rzeczywiście, ta niebieska cegła z zimnym orłem przyćmiła inne premiery okresu gwiazdkowego, nawet w wymiarze komercyjnym – nakład się skończył, lecą dodruki. Czekano na coś niezwykłego i autor nie sprawił zawodu, choć na tle wcześniejszych książek autora, Lód jawi się wyjątkowo przystępnie.
Jest to jednak festiwal pomysłów. Punktem wyjścia wydają się być dwa założenia. Co, gdyby logika przynależąca do świata pojęć miała te same właściwości, co prawa fizyki? I gdyby, w wyniku jakiegoś dziwnego wydarzenia obowiązywała nie jedna – lecz dwie logiki w dwóch różnych miejscach, a człowiek mógł podróżować między nimi? Do tego mamy Europę, gdzie historia przebiegła inaczej – I wojna światowa nie wybuchła, bolszewicy przegrali, a Polska wciąż znajduje się pod carem. Rosja zaś jest mocniejsza niż kiedykolwiek, a to za sprawą nowych minerałów, dobywanych z tytułowego lodu.
Lód walnął w Tajgę w 1908 roku, historia pobiegła inaczej, a logika uległa zamrożeniu. Benedykt Gierosławski, matematyk, hazardzista i wesoły człowiek przymuszony przez ochronę rusza z Warszawy do Irkucka by odnaleźć swojego ojca, który ponoć rozmawia z lutymi, wędrującą formą lodu. Gierosławski odkrywa też prawdę szczególną, która odmienia jego życie bardziej niż cokolwiek innego by mogło – mianowicie, rozumie, że on sam nie istnieje. Takich rzeczy jest więcej: lute, wymrażające się spod ziemi, antyświatło, zamrażanie prawdy i fałszu, Piłsudski terroryzujący Syberię, dziwaczne sekty, Rasputin, czarne aury wokół ludzi – nie sposób streszczać, za to warto wsiąknąć, choć Dukaj swoim zwyczajem nie wykłada kawy na ławę, wrzuca pojęcia bez wyjaśniania, ufając nie bezpodstawnie, że odnajdziemy się w gęstym świecie, który stworzył.
Mimochodem, można wyprowadzić tezę, iż współczesna polszczyzna literacka nie jest już w stanie ponieść ciężaru opowieści epickiej. Przecież Lód wyrażono językiem „wielkich” powieści dziewiętnastego wieku, z rozbudowaną frazą, naciskiem na niuans i detal, dalekim od wszelkiej skrótowości. Dukaj oczywiście nie byłby sobą, gdyby jednak w słowie nie podłubał. Tworzy więc nowe terminy (jak ćmiatło - czyli odwrotność światła, uzyskiwana dzięki eksploatacji złóż lodu) lub nadaje starym znaczenie zgoła odmienne (luty), ale szczytem inwencji jest narracja bezosobowa. Skoro narrator nie istnieje to i wysławia się konsekwentnie do swojego szczególnego stanu: wstało się zamiast wstałem, się obejrzało się w miejsce obejrzałem się i tak dalej.
Jest więc Lód powieścią przeciwko większości trendów współczesnej literatury polskiej – zarówno fantastycznej jak i mainstreamowej. Dukaj przeciwstawia się właściwiej fantastyce formule cyklu, czyli w praktyce rozbijaniu długaśnych powieści na tomy, ukazujące się w mniej więcej rocznych interwałach. Inny autor niewątpliwie tak by z Lodem postąpił, bo i łatwiej, szybciej a i zysk większy.
Opozycja do prozy współczesnej rysuje się jeszcze wyraźniej – w miejsce długich opowiadań, wsadzonych w okładki i zwanych przez pomyłkę powieściami otrzymujemy tysiącstronicowy tom. W miejsce lingwistycznego eksperymentu naszych współczesnych Dukaj proponuje język dziewiętnastowiecznej epiki, poprzetykany jedynie słowotwórstwem, zwracający uwagę użyciem narracji bezosobowej, do której człowiek i tak przywyka. Z kolei, afabularność, potrzaskanie tego, co młody Polak wypisuje przeciwstawiono opowieści stworzonej wedle żelaznych wzorców, do tego z całym kosmosem wątków pobocznych. I wreszcie historia, pytanie o dzieje i Polskę będące treścią Lodu jest przecież dziś tematem niemodnym nawet literacko. Nie wydaje się też, by Dukaj siedział dwa lata przy kompie tylko po to, żeby napisać książkę na złość wszystkim kolegom po piórze – fundamentalna odmienność tej powieści zrodziła się przecież z autentyczności, „pisania bebechami”, kajdan własnej fascynacji.
Na koniec, można wreszcie przetrącić łeb dwóm utartym tezom o Dukaju. Pierwsza, że autor trudny. Nie jest to może Marek Krajewski, ale Lód, podobnie jak wcześniejsze Inne pieśni, na pierwszym poziomie można czytać jako powieść przygodową, pełną zaskakujących zwrotów akcji, intryg, bójek, skrytobójstw i miłostek. Czyli wciąga. Druga teza, daleko bardziej bzdurna, że oto nowy Lem nam się objawia, choć tych dwóch autorów łączy właściwie tylko przynależność do prozy fantastycznej. Równie dobrze można by przecież twierdzić, że Jacek Dehnel jest nowym Mickiewiczem bo jeden z drugim sobie rymowali.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze