Śpiewam dla ludzi
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuPo spektakularnym sukcesie teamu Krawczyk-Bregovic i Krawczyk-Smolik, wszechstronny artysta znów udowodnił, że nadal potrafi zachwycać publiczność i krytyków. Edyta Bartosiewicz, Muniek z T.Love, Andrzej Smolik, Jan Borysewicz, Ania Dąbrowska i sam Rod Stewart to artyści, którzy przyjęli zaproszenie Krzysztofa Krawczyka i nagrali z nim kolejną płytę "To, co w życiu ważne". O tym, czym jeszcze może zaskoczyć swoich fanów i jak postrzega swoją pracę opowiedział w krótkiej rozmowie.
Krzysztof Krawczyk — wokalista, gitarzysta i kompozytor ma na swoim koncie 11 złotych i 3 platynowe płyty. Po spektakularnym sukcesie teamu Krawczyk-Bregovic i Krawczyk-Smolik, wszechstronny artysta znów udowodnił, że nadal potrafi zachwycać publiczność i krytyków. Edyta Bartosiewicz, Muniek z T.Love, Andrzej Smolik, Jan Borysewicz, Ania Dąbrowska i sam Rod Stewart to artyści, którzy przyjęli zaproszenie Krzysztofa Krawczyka i nagrali z nim kolejną płytę "To, co w życiu ważne". O tym, czym jeszcze może zaskoczyć swoich fanów i jak postrzega swoją pracę opowiedział w krótkiej rozmowie:
M.T.:- Czy artysta powinien być komercyjny?
K.K.:- Artysta musi mieć przede wszystkim świadomość, że pracuje dla ludzi. Nie pracuje dla siebie, nie pracuje po to, żeby stroić się w kolorowe piórka, tylko pracuje dla kogoś. Krzysztof Krawczyk pracuje dla ludzi. Dla mnie jest to działalność usługowa. Oczywiście cały czas podwyższam poprzeczkę, co wielokrotnie już udowodniłem – choćby wtedy, gdy współpracowałem z Bregovicem czy Smolikiem. “Komercyjny” na świecie oznacza - “elastyczny”. Jeśli ktoś sprzedaje dużo płyt, to wtedy się liczy.
— Pan otarł się o komercję.
— Tak. Gdy występowałem w „Disco relaksie”, ktoś mi zarzucił, że gram disco polo. Ten zarzut nie ma przełożenia na rzeczywistość. Jeśli ktoś stawia znak równości między disco polo a włoskimi piosenkami czy utworami Presleya, to powinien iść do laryngologa. Musiałem być wtedy komercyjny, ale nikt nie zastanawiał się dlaczego. Gdyby nie pani Nina Terentiew, która zaprosiła mnie do swojego programu, byłbym skończony, bo dziennikarze wypisywali o mnie bzdury, a ja nie miałem możliwości obrony i pewnie śpiewałbym takie piosenki do końca życia.
— To pieniądze zmusiły pana do takiej twórczości?
— Był to mój świadomy wybór, moje koło ratunkowe. Musiałem zarabiać na chleb. Na utrzymaniu mam przecież rodzinę. Dziś dzięki tej twórczości mam dom z ogrodem i samochód. Co z tego, że śpiewałem dla ludzi, którzy nie mają słuchu muzycznego. Dzięki swojej publiczności wydawałem kasety i byłem sławny.
— Czy zwrócił się Pan do Gorana Bregovica motywowany chęcią powtórzenia sukcesu Kayah? Widział pan w tym duecie żyłę złota czy coś więcej?
— To Bregovic przyszedł do mnie z taką propozycją. Był casting, ale on wolał doświadczonego, profesjonalnego wokalistę. Mógł równie dobrze współpracować z Pawłem Kukizem, Mieczysławem Szcześniakiem, Zbigniewem Wodeckim, Ryszardem Rynkowskim, ale wybrał mnie. Nie chciałem, żeby była to Kayah 2, aczkolwiek jej sukces jest godny pozazdroszczenia. Wszystkim udowodniła swój profesjonalizm i zaangażowanie. Myślę, że moja płyta była równie dobra.
— Czy w związku z tym, że doskonale czuł się pan zarówno w klimatach Smolika, disco relaks jak i folkowych Gorana, może pan o sobie powiedzieć, że jest pan muzykiem wszechstronnym?
— Nie. Jestem zawodowym muzykiem, który jest doskonale przygotowany do tego zawodu. Ale profesjonalizm i elastyczność, o której mówiłem wcześniej, nie są doceniane przez dziennikarzy. Może kiedyś przypomnę romanse rosyjskie. Kto wie…
— Czy wyobrażał pan sobie kiedyś koniec śpiewania na estradzie?
— Wiem, że kiedyś to nastąpi. Ale dopóki na moje koncerty będą przychodzić ludzie, będę dla nich śpiewał. Gdybym na sali widział dużo pustych miejsc, zacząłbym się nad tym zastanawiać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze