W pogoni za idealnym lektorem
DOROTA NOWAKOWSKA • dawno temuMoja fascynacja Francją rozpoczęła się na pierwszym roku studiów. To wtedy wpadła mi w ręce książka Petera Mayle’a o Prowansji. Podobnie jak sam autor, zakochałam się w pleśniowych serach, wyleżakowanych butelkach wina i francuskich harmoszkach na rogu paryskiej rue St Honoré. Jako zapalona frankofilka, postanowiłam nauczyć się języka dyplomacji, mody, kuchni i awangardowej literatury. Staram się już od pięciu lat.
Ponieważ początkowo nie stać mnie było na semestr w szkole językowej, postanowiłam skorzystać z rady mojej siostry i umówiłam się na konwersacje z panią Lotien. Jestem wzrokowcem i dlatego metoda nauczania języka przez rozmowę wprawiała mnie w niewielki zawrót głowy. Nie mogłam spamiętać ani jednego słowa. Dopiero gdy zaczęłam zapisywać i nagrywać lekcje na kasety, francuski zaczął powoli odkrywał przede mną swoje tajemnice. Dobrze wspominam rozmowy z panią Lotien. Oczarowana siedziałam na bujanym fotelu i słuchałam opowieści mojej lektorki. Z tego, co się zorientowałam, mówiła o sztuce, francuskich katedrach i swoim przyszłym domku w górach. Choć za dużo nie rozumiałam, uwielbiałam tak siedzieć i wsłuchiwać się w potok francuskich słówek. Przyjemność dla ucha była duża, ale w głowie nic nie zostawało.
Stwierdziłam, że choć lubię spotkania z moją lektorką, lepiej będzie, gdy gramatykę poznam w szkole językowej. Tam zapisano mnie od razu na trzeci semestr, z czego bardzo się cieszyłam. Nie zdawałam sobie sprawy, że metoda pani Lotien jest tak skuteczna! Mina mi zrzedła, gdy okazało się, ze w mojej trzeciej grupie są też osoby z poziomu drugiego, a nawet był ktoś zupełnie początkujący. Po prostu na nowe zajęcia zgłosiło się mało chętnych, więc połączono grupy. Nastawiłam się na chwilowe powtarzanie materiału. Uczyłam się pilnie. Jako jedyna z klasy robiłam wszystkie ćwiczenia i zgłaszałam się na lekcji. Gramatyka prowadzona przez lektorkę Anię spełniała moje oczekiwania i szybko pojęłam na czym polega plus-que parfait. Ale Ania, osoba bardzo pogodna i łagodna dla uczniów, pozwalała nam na nieodrabianie lekcji i poprawianie sprawdzianów do końca świata. Szkoła prowadziła politykę bezstresowego nauczania. Doszło do tego, że oprócz mnie pozostała część klasy nic nie robiła. Miesiąc walczyliśmy z mową zależną. Cztery proste zasady, których trzeba nauczyć się na pamięć! Siedziałam wpatrując się w tablicę, gdy kolega z ławki dukał trzeci raz to samo zdanie. Albo byłam za dobra, albo za pilna. Po semestrze zrezygnowałam.
Kiedy podstawy gramatyki opanowałam samodzielnie (już nikomu nie ufałam), na mojej drodze pojawił się Radek — kolejny lektor. Razem z koleżanką ze studiów zapisałam się do szkoły językowej. Tym razem Kamila wynalazła gdzieś szkołę, która prowadzi indywidualne zajęcia dla firm. Dyrektor zgodził się wyjątkowo na zajęcia z dwiema studentkami za przystępną cenę. Nie wierzyłyśmy we własne szczęście. Do swojej dyspozycji dostałyśmy Radka. Inteligentny student, o ustach ułożonych w dzióbek, sprawiał miłe wrażenie. Po kilku lekcjach przestał być spięty i w końcu zaczęliśmy się dogadywać. Niestety krótko to trwało. Po dwóch miesiącach szkoła splajtowała. Na szczęście utrzymałyśmy kontakt z Radkiem. Bez dachu nad głową spotykaliśmy się w małych kawiarniach i rozmawialiśmy tam po francusku. Sprawiało mi to olbrzymią przyjemność. Zwłaszcza wtedy, gdy zwracaliśmy uwagę osób przy innych stolikach. Radek był bliski ideału lecz niestety wybrał…Unię Europejską. Zdał egzaminy na tłumacza i wyjechał do Brukseli. Zostałam znowu sama.
Zdana na podręczniki i francuską TV5 pogłębiałam znajomość wszystkiego co francuskie. Już nie chciałam żadnego lektora. Poważnie zastanawiałam się nad wyjazdem do Francji. Snując plany osiedlenia się nad brzegiem Sekwany, delektowałam się przepysznym ratatouille w restauracji „Prowansja”. Obsługiwał mnie Francuz urodzony w Paryżu. Był po prostu czarujący. Polubiłam go od razu, podobnie jak reszta obsługiwanych przez niego gości. Przy następnej wizycie dowiedziałam się, że mój francuski kelner udziela po godzinach korepetycji!
Pomyślałam, że spróbuję jeszcze raz. Od Loulou zależy honor francuskich lektorów. Spotkaliśmy się w cichej kawiarence. Rozmawialiśmy o Nowej Fali we francuskim kinie, prowansalskich potrawach… znalazłam to, czego szukałam od pięciu lat! Czułam się tak, jakbyśmy znali się wieki. Wkrótce jednak, jak w jakimś kiepskim melodramacie, wyznał mi, że wyjeżdża! Na dwa miesiące! Do Francji.
Nie myślcie, że wszystko stracone. W ciągu naszej rozłąki piszemy do siebie listy. Uczę się pisać i czytać. Do tego mój Loulou zapytał się mnie sam z siebie — Ponieważ interesujesz się sztuką, będę Ci przysyłał kartki z francuskimi rzeźbami. Chcesz?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze