Nikt nie chce ze mną tańczyć
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuAktorka Starego Teatru w Krakowie. W 1969 roku zadebiutowała w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w inscenizacji „Wesela” Wyspiańskiego. Dzięki oryginalnej, dziewczęcej urodzie i ogromnemu talentowi szybko zdobyła popularność. Uwielbienie kinowej publiczności zyskała jako: niesforna wnuczka w „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć”. Zagrała m.in.: w „Janosiku”, „Trędowatej”, w „Królowej Bonie”, „Znachorze”...
Aktorka Starego Teatru w Krakowie. Pochodzi z Legnicy. Absolwentka Wyższej szkoły Teatralnej w Krakowie, w 1969 r. zadebiutowała w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w inscenizacji „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego. Dzięki oryginalnej, dziewczęcej urodzie i ogromnemu talentowi szybko zdobyła popularność. Uwielbienie kinowej publiczności zyskała jako: niesforna wnuczka w „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć”. Zagrała m.in.: w „Janosiku”, „Trędowatej”, w „Królowej Bonie”, „Znachorze”, „Bożej Podszewce”, w „Siedlisku” i w „Dużym Zwierzęciu”. Od 1990 roku prowadzi zajęcia w PWST w Krakowie. Anna Dymna zgodziła się na krótki wywiad dla Kafeterii:
— Zagrała pani wiele ról, również w filmach kostiumowych. Która rola jest spełnieniem pani marzeń?
— Na to pytanie wszyscy aktorzy odpowiedzą tak samo: ta, którą zagram. Gdybym miała już rolę, która jest spełnieniem moich marzeń, to przestałabym pracować. Ciągle czegoś nowego się uczę, odkrywam. Dopóki tak jest, jest to najpiękniejszy zawód na świecie. Zawsze mam nadzieję, że za chwilę dostanę rolę i odkryje się przede mną nowy świat. Mam nadzieję, że jeszcze się będę spełniać.
— Dlaczego zmieniła pani nazwisko na nazwisko pierwszego męża, aktorki zwykle tego nie robią?
— Postanowiliśmy z moim pierwszym mężem — Wiesiem Dymnym — zapracować wspólnie na nazwisko. Jego nazwisko było lepsze, był starszy o piętnaście lat, dużo już zrobił. To była słuszna decyzja. Wiesiek nie żyje, a ja nadal na to nazwisko pracuję.
— Wielu Polakom kojarzy się pani nie tylko z doskonałą aktorką, ale także piękną kobietą. Jak radzi sobie pani z niechcianymi, natrętnymi adoratorami?
— Aktorki są bardzo nieszczęśliwe, bo tak naprawdę nie wiedzą, czy podobają się mężczyznom. My jesteśmy znanymi twarzami, ludzie w ogóle inaczej na nas reagują. Nigdy nie wiem, czy ten pan patrzy na mnie, bo jestem ładna, czy dlatego, że jestem znana. Gdy idę na sylwestra, zawsze stoję pod ścianą, nigdy nie tańczę. Mężczyźni boją się mnie o to poprosić, omijają mnie. Może myślą, że odmówię, a ja tak lubię tańczyć… Zresztą piękno jest w ogóle w czymś innym.
— W czym?
— W spojrzeniu na świat, w stosunku do ludzi. Znam stare, pomarszczone kobiety, które mają w sobie piękno całego świata. A znam młode, ładnie ubrane dziewczyny, które są obrzydliwe, bo mają coś nie tak w sobie – we wnętrzu. Kobiety, które są pogodne, często się uśmiechają, ładniej się starzeją, a te które wiecznie zaciskają usta w grymasie niezadowolenia i wściekłości, na starość mają bardzo wyraziste zmarszczki, jakby ich twarz cały czas była na coś obrażona.
— Czy boi się pani starości i śmierci?
— Koło mnie umarło wiele osób i musiałam sobie już dawno z tym poradzić. W ogóle się tego nie boję. Ze starzeniem się ciała idzie również dojrzewanie umysłu. Wierzę, że śmierć jest jakimś etapem. Nikt „stamtąd” nie wrócił, to znaczy, że nie jest tam źle. Po za tym, tam czeka na mnie tylu wspaniałych ludzi, że nie mam czego się bać.
— Wierzy pani w Boga. Gdyby pani spotkała Boga, co by pani mu zarzuciła, a za co podziękowała?
- Świat został tak genialnie wymyślony, że krytykowanie go byłoby głupotą. To my nie umiemy z niego korzystać. Sobie możemy coś zarzucać, nie Bogu, bo on dał nam szansę. Staram się tę szansę wykorzystać.
- Gdyby miała pani ująć swoje życie w jednym zdaniu, jakie byłoby to zdanie?
- Życie jest piękne.
— Mówią, że życie to krótka chwila, czego pani w życiu już dokonała, a co pozostało jeszcze z pani marzeń?
— Trzeba uczciwie żyć, żeby nagle, gdy się ono skończy niczego nie żałować. Ja tego dokonuję i dzięki temu ciągle mogę spojrzeć sobie w oczy. Moje życie nie jest usłane różami, jest dosyć dramatyczne, ale ocaliłam siebie, nie musiałam się nigdy zmieniać. Jest to największe moje osiągnięcie. Uzyskałam harmonię i spokój wewnętrzny, jestem komuś potrzebna. Nie nudzę się, robię to, co lubię. Mam dla kogo żyć i to jest najważniejsze.
— Kim jest dla pani syn?
— To mój największy sukces w życiu.
— Jak wygląda pani mieszkanie?
— Kiedyś moim mieszkaniem był strych z różnymi wnękami. Teraz wybudowałam dom i urządziłam go. Mam ogromne łóżko, może się tam zmieścić dziesięć osób. Kiedyś, gdy mój synek był mały, lataliśmy na nim w kosmos. Mam dużo dębowych półek i tysiące książek. Są tam różne zakamarki, na ścianach wiszą po części spalone obrazy mojego męża, Wiesia Dymnego. Jest zielono, wszystko jest obrośnięte kwiatami. Dom jest tak zrobiony, że z każdego pokoju można wyjść do ogrodu.
— Jakie jest pani ulubione zajęcie w domu?
— Proszę spojrzeć na moje spuchnięte ręce. Czternaście godzin przycinałam trawniki w moim ogrodzie. Najbardziej lubię pracować w ogrodzie. Uwielbiam myć podłogi, szyć, gotować, a najbardziej zajmować się moimi zwierzętami. Jedyne, czego nie lubię robić, to prasować.
- Kobiety otaczają się pięknymi przedmiotami. Ma pani taki przedmiot?
— Nie lubię i w ogóle nie noszę biżuterii. Uwielbiam rzeczy, które nie przedstawiają żadnej wartości dla innych. Bardzo lubię kamienie — nie drogocenne, tylko te z różnych, tajemniczych miejsc. Chodzę z tymi kamieniami. Gdy byłam dzieckiem, największym moim skarbem była szklana kulka, która potem zginęła. Była to największa strata w moim dziecięcym życiu. Teraz zbieram małe, szklane zwierzątka. Dostaję je od przyjaciół na różne okazje. Mam naprawdę pokaźną kolekcję.
— Dlaczego krakowiacy nie lubią warszawiaków i odwrotnie?
— To w ogóle nie jest prawda. W Warszawie mam wielu przyjaciół i niczym się nie różnią od tych z Krakowa. Tak naprawdę ludzie wszędzie są tacy sami.W Krakowie jest wszędzie bliżej, czujemy się jak u siebie w domu. Kraków to mniejsze miasto, może dlatego mamy lepszą publiczność, której zazdroszczą nam warszawscy aktorzy. Jest wiele klimatycznych kawiarni, które tworzą niepowtarzalny nastrój. W Warszawie wszystko jest droższe i nie jest ona dobrze zaplanowana urbanistycznie.
— Jak pani myśli, co będzie wyznacznikiem naszej epoki?
— Na pewno jest to epoka jakiegoś schyłku, powrotu do duchowości, wszyscy przesyceni są materialnymi zdobyczami i zaczynają zwracać się w kierunku przyrody.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze