Jak zostałam sushinką
DOROTA ROSŁOŃSKA • dawno temuRulonik sprasowanych glonów, trochę ryżu i kawałek surowej ryby. Do tego zielone, ostre paskudztwo, sos sojowy, imbir i jeszcze pałeczki, którymi nie wiadomo jak to wszystko włożyć do ust. Co tak ciągnie ludzi do sushi... Zastanawiałam się patrząc na kolejną nowo otwartą japońską restaurację na moim osiedlu.
Rulonik sprasowanych glonów, trochę ryżu i kawałek surowej ryby. Do tego zielone, ostre paskudztwo i jeszcze pałeczki, którymi nie wiadomo jak to wszystko włożyć do ust. Co tak ciągnie ludzi do sushi… Zastanawiałam się patrząc na kolejną nowo otwartą japońską restaurację na moim osiedlu.
Gastronomiczne powodzenie suszarni (swojska nazwa knajpy z sushi) trwa już kilka lat. Początkowo myślałam, że to tylko taka moda i po kilku miesiącach przeminie. Ku mojemu zdziwieniu japońskie restauracje podające na małych drewnianych łódeczkach mikroskopijne kawałki surowej ryby wyszły już poza centrum największych miast. Na moim osiedlu, dwadzieścia kilometrów od centrum miasta, istnieją już aż trzy suszarnie. Co ważne, dostępne cenowo. Zajmują miejsca przejedzonych już przez Polaków pizzerii. Co więcej, zamiast dawnej pizzy czy gorącego kurczaka w kubełku zamawiamy do domu właśnie surową rybkę owiniętą w glony. W tym przypadku potrafię zrozumieć praktyczność tego zabiegu. Pizza najczęściej przyjeżdża zimna i traci wiele ze swojego smaku. Z sushi nie ma takiego problemu. Grunt żeby zjeść je tego samego dnia, w którym zostało zrobione, a będzie smakować… no właśnie jak?
Kilka lat temu, kiedy sushi było ostatnim krzykiem mody, mogli sobie na nie pozwolić jedynie zasobni w gotówkę bywalcy restauracji. Wchodząc do suszarni ryzykowało się również ośmieszeniem w oczach kolegów z powodu skomplikowanego sposobu jedzenia pałeczkami. Ale nie tylko. Legendą jest już przygoda mojej znajomej, która pierwsze spotkanie z sushi zaliczyła na… wigilii. Żeby nie zszokować polskich tradycjonalistów dodam szybko, że była to wigilia pracownicza zorganizowana w jednej ze snobistycznych restauracji Warszawy. A jak wigilia, to musi być rybka. A jak rybka, to oczywiście ostatni krzyk mody – sushi. Moja znajoma ciekawa nowych smaków wybierała z drewnianych tacek co dziwniejsze kawałki. W pewnym momencie zaciekawiły ją zielone kuleczki, podawane z boku każdego z talerzy. Kolor skojarzył jej się z ulubioną pistacją lub awokado. Szybko włożyła kuleczkę do ust. Efekt był, delikatnie mówiąc, piorunujący. Ci z czytelników, którzy znają smak wasabi – owej zielonej kuleczki dodawanej do sushi – mają już z pewnością odruch wymiotny. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że wasabi to bardzo ostry chrzan, który w małych ilościach nakłada się na rybę. Razem z nią wasabi tworzy oryginalny smak. Samo w sobie jest piekielnie ostre. Gdyby za czasów smoka wawelskiego w Polsce jadano sushi, Szewczyk Dratewka zrobiłby z niego użytek. Moja znajoma cudem trafiła do łazienki, mimo załzawionych oczu. Nie wyszła z niej do końca wigilii.
Pierwsze koty za płoty. Mimo wielu podobnych sytuacji Polacy jednak pokochali sushi. Do tego stopnia, że ta potrawa pojawiła się w jednym z krótkich filmów stworzonych na okrągłą rocznicę powstania Solidarności. Etiuda, stworzona przez Juliusza Machulskiego z Katarzyną Herman w obsadzie, kończy się kadrem z dostarczonym do firmy pudełkiem sushi. Przekaz? Gdyby nie Solidarność, nie jedlibyśmy w Polsce sushi!
Choć mam przekorną naturę i najczęściej nie rzucam się na to co masowo modne, tym razem dałam się namówić na wyjście do suszarni. Kelnerka, wtajemniczona w japońskie nazwy ruloników, zaproponowała mi maki z łososiem i california maki z krabem. Do tego sos sojowy i zielone wasabi, na które mocno uważałam. Trudno opisać pierwszy kęs sushi w swoim życiu. Oboje z mężem zgodziliśmy się, że to jak łyk zimnej wody po przejściu pustyni. Choć składniki sushi podane osobno nie są niczym nadzwyczajnym, podane razem w formie rulonika tworzą absolutną harmonię smaku. Aksamit ryby prześlizguje się w gardle, ryż namoczony w sosie sojowym tworzy szczyptę orientu. Na języku pozostają niezapomniane doznania tego gładkiego, miękkiego kęsa. W żołądku natomiast odczuwa się błogość. I tak po pierwszym kęsie zostałam sushinką.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze