Jak wrócić do pracy? Historia Czytelniczki
KATARZYNA KOSIK • dawno temuBanalnie prosto – pomyśli większość – jeśli tylko odpowiednią pracę się znajdzie. I pewnie tak jest. Ale to nie takie proste dla większości matek, które kilka lat spędziły w domu wychowując swoje pociechy. Teraz po studiach, ale bez żadnego doświadczenia, mają problem. A gdy do tego dodać jeszcze nieśmiałość, brak przebojowości i wiary w siebie – robi się poważny problem. Naszej bohaterce towarzyszy lęk, rozdrażnienie, niepokój. Iść do pracy czy powiększać rodzinę?
Jolanta (bezrobotna mama po filologii polskiej):
— Pewnie napiszecie, że to problem urojony, że marudzę. Ale uwierzcie mi, że dla matki to czasem trudne. Będę pewnie odszczepieńcem w dobie singli, ale miałam to szczęście, że jakoś w moim otoczeniu nie kultywowano wolności i ciekawego życia w pojedynkę. Po prostu koleżanki wychodziły za mąż na studiach lub tuż po nich i wkrótce rodziły dzieci. Moje życie też się tak w skrócie ułożyło.
Mąż wojskowy, poznaliśmy się po maturze, na drugim roku studiów się pobraliśmy, a na piątym roku, ledwo obroniłam pracę magisterską i już z pierwszym dzieckiem wprowadziłam się do naszego małego mieszkanka.
Studiowałam filologię polską – wiem, że w dzisiejszych czasach to niezbyt rozwojowy kierunek, ale wtedy chciałam być po prostu nauczycielką. Dziś nie wiem czego chcę, ale co do nauczycielstwa jestem pewna — to nie dla mnie — za dużo biurokracji i rad pedagogicznych, za mało kontaktu z dziećmi. Nie tak to sobie wyobrażałam i już na praktykach studenckich wiedziałam, że nauczycielką nie będę. Wtedy jednak o tym nie myślałam, ważne było, żeby skończyć studia, a potem się zobaczy, jak mną życie pokieruje. Myślałam też o podyplomowych. Oczywiście pragnęłam też rodziny i instynkt macierzyński wygrał z rolą naukowca. Zostałam mamą Patryka.
Nie myślałam wtedy o pracy i pieniądzach. Umówiliśmy się przed ślubem, że na początku mąż weźmie na siebie zarabianie pieniędzy, a ja zajmę się wychowaniem dziecka, ponieważ u mnie w domu i w domu męża było to naturalne, nawet nie zaprzątałam sobie głowy pracą. Z chęcią gotowałam obiady, robiłam zakupy, sprzątałam, załatwiałam sprawy urzędowe, i oczywiście zajmowałam się dzieckiem.
Gdy Patryk miał półtora roku, zaczęłam myśleć o pracy i łapałam dorywczo zlecenia na napisanie artykułu, informacji prasowej, reklamy, opowiadania – nieduże pieniądze, ale też nie wymagały ode mnie wielkiego wysiłku, ponieważ pisanie sprawiało mi przyjemność. Miło było też oderwać się od przysłowiowych pieluch. Jednak to nie to samo co prawdziwa praca, nie musiałam się malować, fajnie ubierać, nadal nie wychodziłam z domu, tak jak wychodzi się do normalnej pracy. To mi nie wystarczało.
Gdy zaczęłam myśleć i rozglądać się za pracą na etat, mąż odbył ze mną rozmowę, w której przekonał mnie do kolejnego dziecka. Nie myślcie źle, niczego mi nie nakazywał ani nie zakazywał – po prostu rozważyliśmy, że lepiej zrobić to za jednym zamachem, niż potem znów wypadać z pracy w pieluchy.
Przyznałam mu rację, trochę z wygody. Jestem nieśmiała i myśl o szukaniu pracy, odbywaniu rozmów kwalifikacyjnych wprawiała mnie w zły nastrój, czułam autentyczny strach, chodziłam rozdrażniona. A tak miałam problem z głowy. Tylko że nie do końca.
Najpierw myśl o kolejnym dziecku napawała mnie optymizmem. Przenieśliśmy się do trochę większego mieszkania, urządzałam pokoik dla maleństwa. Szykowałam gniazdko. Drugą ciążę zniosłam o wiele gorzej, tak samo poród. Córka choć urodzona zdrowa, potem bardzo chorowała i była niespokojna, płakała, często budziła się w nocy. Byłam wykończona! Zwłaszcza, że Patryk źle znosił przedszkole i w końcu go stamtąd zabraliśmy. Z dwójką dzieci, samej było mi ciężko. I wtedy zaczęła narastać frustracja.
Koleżanki powychodziły już z domów do pracy. Kolejne plany macierzyńskie zostawiły na potem, a ja znów utknęłam w pieluchach. Na dorywczą pracę tym razem nie było ani czasu, ani siły. Sytuacja się ustabilizowała dopiero teraz. Gdy Karolinka ma 2 lata. Nie choruje, nie jest już taka płaczliwa, potrafi się sobą zająć. Problem pracy powrócił. I szczerze napiszę, jestem przerażona.
Od czasu studiów, gdy pracowałam trochę jako sekretarka, wszystko się tak zmieniło. Headhunterzy, rozmowy kwalifikacyjne z szeregiem testów, konieczność znajomości języków nawet w ogłoszeniu dla sprzątaczki. Dodatkowo pracy brak, a ta która jest, nie interesuje mnie lub nie mam kwalifikacji. Przez tyle lat byłam wyłącznie z dziećmi, w domu, że nie wiem, co się dzieje na świecie, o czym się teraz rozmawia, jakie książki czyta, na jakie filmy chadza. Czuję się głupia, bezużyteczna, niepotrzebna, czuję, że nie nadaję się do żadnej pracy, że wszędzie natychmiast wyczują, że jestem mamuśką i że nie przejdę kolejnego etapu rekrutacji. Nie wiem czy inne kobiety na moim lub podobnym miejscu borykają się z takimi odczuciami. Strach mnie dosłownie paraliżuje. Nawet myśl o braku akceptacji w pracy, boję się nowego otoczenia. Nie mam nic do powiedzenia w tej chwili na żaden temat, a paplać o dzieciach już nie chcę. Nie wiem, gdzie jest moje miejsce, ani co chcę robić. Pogubiłam się.
Mąż widzi jak się miotam i próbuje mi pomóc podsyłając co jakiś czas ogłoszenia a także zaproszenia na kursy, szkolenia. Rozmawiał ze mną nawet o psychologicznej pomocy. Ale ja nie mam na to ochoty – nie jestem typem opowiadacza – jestem zbyt nieśmiała na takie rozgrzebywanie własnego życia. Wysłałam kilkanaście CV – nikt nie zaprosił mnie na rozmowę, kilka osób odpisało na maile. Miałam już spotkania z koleżankami, żeby one mi coś podpowiedziały, ale te spotkania nie były owocne. A ja autentycznie nie wiem, co robić. Czuję się beznadziejnie, bo ja raczej zawsze wiedziałam, czego chcę.
Mama radzi mi, żebym wyjechała gdzieś sama, bez dzieci, choćby na 3 dni. Może odpocznę i myśli same się ułożą, naprowadzą mnie na dobry tor. Zastanawiam się. Sęk w tym, że ja nie wierzę w siebie i nie wierzę, że taki wyjazd cokolwiek w mojej głowie zmieni. Czuję się osamotniona. Nie mam z kim o tym pogadać. Mężowi nie chcę zawracać głowy takimi szczegółami. Zresztą to inna rozmowa niż z kobietami. Koleżanki są już daleko ode mnie w sensie mentalnym i trudno znaleźć nić porozumienia, nie pamiętają już jak to u nich było, a może one nie miały takich rozterek, nie wiem. Ja nie umiem przeć do przodu, nie jestem przebojowa. Postanowiłam napisać tu.
W zeszłym tygodniu, mąż widząc, jak się miotam po mieszkaniu, przytulił mnie i cicho zaintonował, że skoro nie wiem co robić, co chcę, może to nie jest czas dla mnie, może jeszcze nie teraz i w takim razie, może powinniśmy pomyśleć o kolejnym dziecku. Rzeczywiście zawsze chcieliśmy mieć troje, ale jak on to teraz powiedział i ja to sobie wyobraziłam, to tak jakby powietrze ze mnie uszło. Osiadłam na kanapę. Nie chcę mieć kolejnego dziecka, nie teraz. Muszę nabrać innego znaczenia, nie chcę być już tylko mamą, żoną. Muszę złapać inną perspektywę.
Muszę wrócić do pracy, ale nie wiem jak?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze