Nienawidzę takich sprzedawców!
ANNA GAWRYLUK • dawno temuKobieta wybiera się na zakupy z trzech powodów. Po pierwsze: aby uzupełnić braki w garderobie - bo przecież, ciągle nie ma się w co ubrać, po drugie: aby się zrelaksować i poprawić sobie humor, po trzecie: by zapełnić braki w lodówce. Innych powodów nie ma! Tylko mężczyźni chodzą do sklepu, bo muszą, albo dlatego, że kazała im żona! Kobiety, wychodzenie do sklepu traktują jak rytuał, no może nie wszystkie kobiety, ale większość z nich - a na pewno ja!
Uwielbiam robić zakupy! Czy to w sklepie spożywczym, czy w galerii handlowej wydawanie pieniędzy sprawia mi przyjemność. Jednak musi być spełniony jeden warunek — sprzedawca musi być przyjazny kupującemu! Co to oznacza?
Nienawidzę sprzedawców, którzy zanim jeszcze dobrze wejdę do sklepu, łażą za mną jak cień wciąż pytając czy mi w czymś pomóc?! Może zdjąć sukienkę z wieszaka? Albo może doradzić, jaki kolor bluzki mam wybrać? Hello?! Jestem wysoka, mam dwie ręce, więc nie trzeba mi niczego podawać. Chociaż jestem blondynką, umiem obsługiwać wieszak, a jaki kolor bluzki wybrać, wiem najlepiej ja, a nie pani, która pierwszy raz mnie widzi. Narzucające swą „pomoc” sprzedawczynie zwykle gaszę i po propozycji Czy mogę Pani w czymś pomóc? mówię - Tak, proszę mi potrzymać torebkę.
Nienawidzę sprzedawców, którzy sztucznie szukają tematu do rozmowy i próbują koncentrować moją uwagę na sobie, a nie na liście zakupów! Na moim osiedlu jest sklep, którego właściciel skutecznie wyleczył mnie z kupowania w swoim warzywniaku. Za każdym razem, gdy ktokolwiek do sklepu wejdzie, sprzedawca zamiast tradycyjnego Dzień Dobry zaczyna rozmowę, która ma być sympatyczna, a tak naprawdę wkurza. Po co Pani dziś do mnie przychodzi? Niech zgadnę… po ziemniaczki? Pewnie się Pani nie chce obierać, więc dam jednego wielkiego, takiego, którym się naje cała rodzinka! - ten komentarz pojawiał się zawsze, od kiedy powiedziałam, że wolę kupić trzy duże ziemniaki niż 10 małych, bo duże wygodniej się obiera. Innym razem, wygadałam się, że potrzebuję selera naciowego, bo koleżanka poczęstowała mnie dobrą sałatką, w odpowiedzi na to, pan z warzywniaka przez kolejne 10 spotkań zamiast Dzień Dobry pytał: Pewnie Pani znowu chce selera na sałatkę z przepisu koleżanki!. TAK! U Pana w sklepie to tylko albo ziemniaki mutanty popromienne, albo selery na sałatkę! Nic innego tutaj nie ma, więc chyba przestanę tu przychodzić! - to były moje ostatnie słowa, po których ten sklep przestał dla mnie istnieć. Właściciel chyba skutecznie odstraszył nie tylko mnie, bo ostatnio widziałam na drzwiach wywieszoną kartkę, z charakterystycznym dla siebie czerstwym żartem: Sklep tymczasowo nieczynny z powodu braku wystarczającej liczby klientów, aby utrzymać interes. Jakby to kogoś obchodziło, dlaczego nieczynny…
Nienawidzę sprzedawców, którzy wiedzą lepiej niż ja sama, czego potrzebuję! Sprzedaż przez telefon to chyba jeden z najgorszych możliwych rodzajów zakupów, jakie znam. Po pierwsze nigdy nie kupię czegoś, czego nie dotknęłam, po drugie nigdy nie ufam komuś, kogo nie widziałam i po trzecie to ja decyduję, kiedy i co chcę kupić, a nie pani, która do mnie dzwoni. Telemarketerzy są dzisiaj tak sprytnie wytresowani, że nie dają szybko za wygraną i choćbyśmy już na początku rozmowy powiedzieli, że nie jesteśmy zainteresowani, to i tak będą nam udowadniać, że jesteśmy w błędzie. Na początku takie rozmowy mnie bawiły, zadawałam głupie pytania, czasem gasiłam marketera, ostatnio jednak stało się to bardzo uciążliwe. O ile jeden taki telefon na miesiąc da się znieść, o tyle kilka w ciągu tygodnia to już lekka przesada. Odechciało mi się przekonywania o tym, że nie mam teraz czasu na rozmowę. Na nic się także zdały wymówki, że nie potrzebuję nowego telefonu, Internetu czy czegokolwiek, co próbuje mi się wcisnąć, bowiem pani wie lepiej, że ja muszę to mieć! Dlatego też od pewnego czasu już na wstępie rozmowy mówię, że nie zgadzam się na jej nagrywanie, okazuje się, że to strzał w 10! Nie ma zgody na nagrywanie — nie ma rozmowy — sprzedawca życzy miłego dnia i już więcej nie zawraca mi gitary — przynajmniej przez jakiś czas.
Nie każdy nadaje się na sprzedawcę, nie każdemu w „sprzedaży do twarzy”. Wyuczone techniki handlu i wyklepane na zawołanie formułki jeszcze nikogo nie zachęciły do kupna czegoś, czego tak naprawdę nie potrzebuje. Sprzedawca musi być doradcą, ale działać dyskretnie i subtelnie nie narzucając drastycznie swej pomocy przy wyborze. Wcale nie jest także przyjemne zmuszanie do konwersacji kogoś, kto być może nie ma na to ochoty. A już na pewno sprzedawca nie może nam mówić, że MUSIMY coś mieć — bo zmuszony to może być on sam do sprzedaży określonej ilości usług każdego dnia, a nie klient, który z zaskoczenia odbiera telefon.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze