Stara miłość nie rdzewieje
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuMówi się, że stara miłość nie rdzewieje. Bywa tak, że młodzieńcze zauroczenie nie wytrzymuje próby czasu i staje się jedynie sentymentalnym westchnieniem. Niekiedy zaś są to emocje głębokie i prawdziwe, ale ludzie, którym przypadły w udziale, nie są na nie gotowi. Zdarza się, że dopiero wtedy, gdy historia zatoczy koło i miną lata, dwoje ludzi znajduje się we właściwym miejscu i w odpowiednim czasie.
Halina (40 lata, analityk finansowy z Bydgoszczy):
— Kazimierz był moim nauczycielem matematyki w liceum. Na jego punkcie wariowałyśmy wszystkie, więc moja fascynacja przystojnym ciałem pedagogicznym nie była niczym szczególnym. Kazimierz był wysoki i świetnie się ubierał. Miał obłędne spojrzenie i uśmiech amanta filmowego. Był dwadzieścia lat starszy ode mnie i miał piękną żonę, jednym słowem był poza moim zasięgiem.
Przekonałam rodziców, że potrzebuję korepetycji z zakresu „królowej nauk”, wszak chciałam dostać się na studia do prestiżowej uczelni ekonomicznej. W końcu ojciec opłacił mi prywatne lekcje u Kazimierza. Byłam pilną uczennicą i dziewczyną po uszy zakochaną w swoim profesorze. Kiedyś, gdy byliśmy sami, pocałowałam go – nic nie powiedział. Na następnej lekcji to on pocałował mnie. To, co było między nami, można nazwać romansem – bo zawsze w tle pojawiała się jego żona. Mówił, że zakochał się we mnie, że jestem wyjątkowa, a jego małżeństwo — nieudane. Ja mówiłam, że go kocham, że liczy się tylko on i rzucę dla niego wszystko.
Stało się inaczej – dostałam się na wymarzony kierunek studiów i wyjechałam do Warszawy. Zamieszkałam u ciotki, rzadko bywałam w rodzinnym mieście. Zapominałam o mojej pierwszej miłości, w końcu uwierzyłam, że umarła. Po studiach wróciłam do Bydgoszczy. Wyszłam za mąż, urodziłam dziecko, zrobiłam karierę w biznesie. Moje życie było szczęśliwe, ale fortuna kołem się toczy. Kilka lat temu zostałam wdową, moje życie straciło sens, wpadłam w depresję. Mam córkę, ale wtedy czułam się samotna i nieszczęśliwa.
Któregoś dnia, kiedy stałam w długim ogonku na poczcie, ktoś złapał mnie za rękę. To był Kazimierz — spojrzałam na niego i nie miałam wątpliwości, że to on. Zdumiało mnie, że nie wyglądał na pana w podeszłym wieku, że nadal jest taki przystojny. Był rozwiedziony. Poszliśmy na długi spacer, trzymając się za ręce. A ja znów poczułam, że żyję. Potem zrobiłam coś szalonego: po kilku spotkaniach uległam namowom, spakowałam walizkę i wprowadziłam się do niego. Życie z nim jest intensywne, cudowne. „Nie mamy czasu do stracenia” – mówi!
Henryka (45 lat, ekspedientka z Ostródy):
— Ta historia jest o moim pierwszym mężu, Henryku. Żeby było zabawniej, kiedy spotkaliśmy się w liceum, okazało się, że mamy nie tylko podobne imiona, ale też takie same nazwiska – wychodząc za mąż nie musiałam go zmieniać. I na tym właściwie podobieństwa między nami się kończą. To, co nas do siebie przyciągało, po ślubie zaczęło dręczyć. Mieliśmy różne charaktery, czego innego oczekiwaliśmy od siebie i od życia. On był domatorem, naukowcem, introwertycznym samotnikiem. Ja byłam energiczna, lubiłam życie towarzyskie, potrzebowałam ludzi. Kiedy nic się wokół mnie nie działo, było pusto – ogarniała mnie chandra. On do szczęścia potrzebował książki i ciszy. Nic więc dziwnego, że nasze małżeństwo nie przetrwało długo. Rozstaliśmy się, kiedy nasza córka poszła do szkoły, kiedy utrzymywanie małżeńskiej fikcji dla dobra dziecka zaczęło nas przerastać. Henio wyjechał za granicę, robił karierę naukową. Przez jakiś czas nawet śledziłam jego losy, pisywaliśmy do siebie, dzwoniliśmy. Kiedy córka dorosła, kontakt nam się urwał, nie wiedziałam nawet, co się z nim dzieje.
Wyszłam powtórnie za mąż, tym razem za bardzo rozrywkowego mężczyznę, wydawało mi się bowiem, że u jego boku odnajdę szczęście. Niestety Tomasz nadużywał alkoholu, nie stronił od kobiet, a imprezy to był cel jego życia. Żył od imienin do imienin, od okazji do okazji. Wyrzuciłam go z domu, kiedy wróciłam wcześniej, a jego zastałam w łóżku z nianią syna. Byłam podwójną rozwódką z dwójką dzieciaków. Kiedy one dorosły, założyły rodziny i rozjechały się po świecie, zostałam sama. Miałam pracę, przyjaciółki, kółko różańcowe, ale doskwierała mi samotność. Człowiek na starość w ogóle staje się jakiś melancholijny, przynajmniej ja. Uwielbiam wspominać, oglądać zdjęcia, rozpamiętywać.
Któregoś wieczora ogarnęła mnie taka tęsknota za Heniem, za bijącym od niego spokojem, że postanowiłam go odnaleźć. Uruchomiłam kontakty, odnowiłam stare znajomości, od naszej wspólnej koleżanki dostałam numer jego telefonu. Zaczęliśmy od SMS-ów, potem przyszedł czas na rozmowy. Ja wiem, że zakończenie tej historii jest banalne i nieprawdopodobne. Okazało się bowiem, że mój były mąż zachorował, zakończył karierę naukową i wrócił do Polski. Nie od razu zamieszkaliśmy razem, ale w końcu to się stało. Dojrzałam do tej miłości, a i on jest bardziej do życia. Dziś nie kłócimy się, nie kruszymy kopii o błahostki. Cieszymy się sobą.
Maria (40 lat, księgowa z Bartoszyc):
— Ja i Karol byliśmy parą przez całe liceum. Kochaliśmy się bardzo, byliśmy nierozłączni: razem uczyliśmy się, chodziliśmy na prywatki. Byliśmy przyjaciółmi, planowaliśmy wspólną przyszłość. Niestety życie nie zawsze pisze łatwe scenariusze. Nie dostałam się na studia i musiałam podjąć byle jaką pracę. Karol zdał na historię i wyjechał do Warszawy. Czas płynął, a my zapominaliśmy siebie, niebezpiecznie się oddalaliśmy. W końcu stało się tak, że wyszłam za mąż, urodziłam córeczki. On ułożył sobie życie z atrakcyjną prawniczką. Nic więcej o nim nie wiedziałam.
Moje życie było smutne – mąż okazał się apodyktycznym alkoholikiem i kobieciarzem, moje dzieci chorowały, praca zawodowa wypalała, a ja byłam z tym wszystkim sama. Kilka lat temu rozwiodłam się, były maż dręczy teraz inną kobietę. Byłyśmy szczęśliwsze, ale czas płynął, moje dziewczynki wyjechały uczyć się za granicę. Zostałam sama. Nie było mi źle, może tylko trochę smutno — nerwowa praca i pusty dom nie mogły dać mi szczęścia.
Któregoś dnia przy moim biurku stanął nowy prezes firmy, w której od lat prowadziłam księgowość. To był Karol. Na początku nie poznałam go – utył, wyłysiał, był jakiś zgaszony. Poszliśmy na kawę, pogadaliśmy, ożyły wspomnienia i sentymenty. Było miło i tak jakoś bezpiecznie, swojsko, jakbyśmy znaleźli się w zupełnie innej czasoprzestrzeni. Okazało się, że jego życie osobiste dalekie jest od ideału, zupełnie jak moje. Zaczęliśmy się spotykać, zostaliśmy parą. Na nowo ożyło zapomniane uczucie. A może po prostu chcieliśmy uciec przed samotnością i związała nas potrzeba bycia z kimś blisko? Nie wiem, na pewno daleko nam dziś do młodzieńczych namiętności i szalonych uniesień, jakie przeżywaliśmy dawno temu. Ale też jest pięknie — zamieszkaliśmy razem, a ja zaczęłam pracować w jego firmie. Dobrze nam, bezpiecznie i spokojnie. Jedyne, z czym muszę mierzyć się na co dzień to podłe plotki i zawistne spojrzenia – wszak nie jestem odnalezioną po latach miłością, a konkubiną prezesa.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze