Trzydziestka! Szykować się do trumny?
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuSą w życiu kobiety momenty przełomowe, takie jak małżeństwo czy narodziny dzieci. Każda z nas przeżywa je w różnym czasie. Ale są i takie chwile, które przychodzą nieuchronnie, choćbyśmy się ze wszystkich sił opierały. Do nich należą trzydzieste urodziny. Niby jeszcze młoda, ale... O swoim podejściu do trzydziestki opowiedziały panie z rocznika '81.
Agnieszka prowadzi swoją działalność, jest kosmetyczką. Ma więc okazję, by przyglądać się rówieśniczkom. I ich zmarszczkom:
— To już się robi trochę obsesja. Tak naprawdę starzejemy się mniej więcej od dwudziestego roku życia, więc już studentki pierwszego roku mogą mieć zmarszczki. A nikt nie powie przecież, że są stare! Ale od kiedy dotarło do mnie, że w październiku tego roku kończę trzydziestkę, przyglądam się kobietom ze zdwojoną uwagą. No i widzę, że moje dawne koleżanki z liceum też w związku z tą symboliczną cyfrą nagle zgodnie uznają, że się wszystkie starzejemy. Otoczenie nie pozwala o tym zapomnieć. Latem była u mnie na oczyszczaniu skóry gimnazjalistka. Patrzy na mnie i mówi: też chciałabym mieć taką cerę w tym wieku. Jakim: tym?!
Po prostu pewnego dnia patrzysz w lustro i mówisz: hej, a tej kreski pod okiem to chyba jeszcze wczoraj nie miałam. Ciężko jest to nazwać po imieniu: żadna tam kreska, ale zmarszczka. Skóra robi się mniej jędrna, włosy jakby słabsze… Nadal czuję, że jestem atrakcyjna, ale – szczerze mówiąc – muszę w tym celu wstawać pół godziny wcześniej niż pięć lat temu. Co w tym czasie robię? No, wybacz. Tajemnica zawodowa.
Marta, urzędniczka z Warszawy, podchodzi do sprawy trochę inaczej, choć dla niej trzydzieste urodziny też były ważnym momentem:
— Uroda? To pewnie ważne, jeśli się było królową piękności w liceum i miało najjędrniejszy biust w województwie. Ja nigdy nie byłam specjalnie ładna, więc to mi aż tak nie przeszkadza. Ale jest coś innego: poczucie, że pewnych rzeczy nie zrobiłam i mogę już nie zdążyć. Tak, wiem, w kolorowych pismach twierdzą, że dzieci świetnie się rodzi po czterdziestce, a męża można znaleźć w każdej chwili. Ale rzeczywistość jest trochę inna. Kiedyś chciałam mieć pięcioro dzieci i dom na wsi. A jako trzydziestolatka z kredytem na kawalerkę i bez widoków na faceta raczej już z tymi marzeniami muszę się pożegnać. Będę się cieszyć, jeśli zdążę mieć jedno dziecko. I jednego męża, oczywiście.
Uświadamiam to sobie, kiedy patrzę na moich rodziców. Kiedyś dziwiłam się, że mieli dwoje dzieci mieszkając w akademiku i jedząc bułki z pasztetem. Ale teraz widzę: to nie było takie głupie. Moja mama jako trzydziestolatka miała dwoje dzieci chodzących do szkoły. Teraz ma pięćdziesiąt dwa lata i cieszy się życiem. Nasze pokolenie jest zupełnie inne, chcieliśmy jak najwięcej zdobyć i mieć. Dwa fakultety, trzy języki, pięć tysięcy miesięcznie. No i coś tam mamy, ale ja i większość moich koleżanek czujemy, że to chyba nie było to. Takie mam niewesołe refleksje na temat trzydziestki.
Zupełnie inna jest sytuacja Natalii. Obchodziła trzydzieste urodziny w maju i właśnie przy ich okazji poczuła, że jest kobietą spełnioną:
— Rzeczywiście, mam życie trochę jak z czytanki dla porządnych panienek. Zaraz po studiach wyszłam za mąż i poszłam do pracy. Potem urodziłam dwoje dzieci. Czyli uwinęłam się ze wszystkim zgodnie z planem: do trzydziestki. Dlatego z tej okazji zrobiłam wielkie przyjęcie dla rodziny i przyjaciół. Myślę, że jest co świętować.
A czy czuję, że się starzeję? Wręcz przeciwnie, dzięki temu, że mam dzieci, jestem na etapie podglądania wiewiórek i biegania za motylami. Choć też są chwile, kiedy myślę, że moje bezdzietne koleżanki mają lepiej. Żyją spokojnie, mogą się nagle spakować i pojechać w góry. A ja każdy wyjazd planuję z półrocznym wyprzedzeniem. Brakuje mi takiego spontanu. Ale trzydziestolatka musi już w końcu wiedzieć, że nie da się w życiu mieć wszystkiego.
Zuzanna z Poznania uważa z kolei, że nie ma co mitologizować trzydziestki. Jest zdania, że wciąż jest młoda i wszystko przed nią:
— Mieszkałam dwa lata w Niemczech, a niedawno wróciłam ze stypendium w Anglii. I wydaje mi się, że tylko Polki mają taką obsesję wieku. Tego, że trzeba koniecznie ileś tam rzeczy zrobić do trzydziestki. Złapać męża, urodzić chłopca i dziewczynkę, wziąć kredyt mieszkaniowy na sto lat… A kiedy byłam na Zachodzie, zupełnie takiego pędu nie zauważyłam. Może dlatego, że obracałam się w środowisku akademickim? Tam się po prostu nie zdarza, by mieć dziecko przed trzydziestką, najlepiej z pierwszym chłopakiem, jeszcze z liceum. Bo następny przecież może się nie trafić i co wtedy? Denerwuje mnie ta polska mentalność. Też kiedyś byłam taka głupia, ale wyzwoliłam się z tego myślenia. Nic nie muszę – ani do trzydziestki, ani do pięćdziesiątki, ani nawet do setki.
A, i przypomniałam sobie coś śmiesznego. W Berlinie studiowała ze mną koleżanka Polka. Miała dwadzieścia dziewięć lat i robiła doktorat. Zaszła ze swoim chłopakiem, Niemcem, w ciążę. Jakie były reakcje? Rodzina z Polski: jak dobrze, baliśmy się, że już nie zdążysz. Niemieccy znajomi: ojej, będziesz tak szybko mamą? Nie żal ci młodości? No i które podejście jest fajniejsze?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze