Ciężkie życie ateistki
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuStatystyki mówią, że około 90 procent Polaków to katolicy. Katarzyna, Izabela i Karolina są zgodne, że nie łatwo żyje się ateistom w katolickim kraju, gdzie chociażby lekcje etyki to fikcja, a w publicznych placówkach wiszą krzyże na ścianie. Mimo wszystko nie żałują swojej decyzji, bo warto walczyć o swoje poglądy.
Katarzyna (28 lat, historyk sztuki z Wrocławia):
— Moi rodzice oboje nie chodzili do kościoła. Interesowali się buddyzmem. Stwierdzili, że w związku z tym nie poślą też swoich dzieci na lekcje religii. Tym bardziej, że ani ja, ani mój brat nie jesteśmy ochrzczeni. Dzisiaj już to rozumiem, ale w dzieciństwie żyłam z łatką odmieńca. Byłam jedyną osobą w klasie, która nie chodziła na religię. Szkoła miała nie lada zadanie, bo żadnej etyki nie było, więc dyrekcja nie wiedziała, co ze mną zrobić. Wychowawczyni poradziła nawet, żeby rodzice mnie zapisali na religię, a ona przymknie oko na wagarowanie. Nie zgodzili się.
I tak siedziałam na korytarzu, a koleżanki pytały, czy jestem satanistką, bo któraś usłyszała, że to ludzie, którzy nie wierzą w Boga. Dzieciaki mają niesamowitą wyobraźnię. Inni pytali, czy pójdę do nieba, bo katechetka im powiedziała, że na wierzących czeka raj, a na niewierzących piekło. Pamiętam, wróciłam do domu i płakałam. Rodzice tłumaczyli mi, że piekła nie ma, że kiedyś sama podejmę decyzję, czy chcę wierzyć w piekło, niebo i Boga. Dla dziecka nie jest ważna skomplikowana filozofia, ale akceptacja grupy, a tej brakowało. Byłam przecież dziwaczką, która po śmierci usmaży się w piekle.
Najgorzej wspominam jednak komunię. Wszystkie dziewczynki wyglądały jak księżniczki, w białych koronkowych sukienkach i wiankach ze sztucznych kwiatków, a ja siedziałam w domu. Ojciec zabrał mnie na wycieczkę do Krakowa, łaziłam po muzeach i marzyłam, żeby stać wystrojona z innymi dziećmi w kościele.
Dzisiaj jestem już dorosłą osobą i wcale nie uwierzyłam ani w niebo, ani w piekło. Zresztą buddyzm też mnie nie wciągnął. Nie mam potrzeby, żeby szukać oparcia w religii, jakiejkolwiek. I mam siłę, żeby walczyć o swoje poglądy. Wcale nie jest łatwiej, niż wtedy, kiedy miałam kilka lat i siedziałam sama na korytarzu albo w świetlicy. Mój chłopak od początku znajomości znał moje poglądy i wiedział, że ślubu kościelnego nie będzie. Przyszła teściowa lubiła mnie do czasu, aż dowiedziała się, że jej syn nie będzie miał ślubu kościelnego, a synowa nie zagra w spektaklu w białej sukni. Tyle, że ja już wyrosłam z marzeń o białej sukience.
Zdecydowaliśmy, że w związku z tym poczekamy ze ślubem. Ale coś między nami pękło. Rozstaliśmy się. No cóż, może to i lepiej, skoro on nie umie walczyć o własne zdanie, później teściowa mówiłaby nam, jak mamy żyć i wychowywać dzieci. Moi rodzice wpoili mi, żeby być niezależnym intelektualnie i walczyć o swoje zdanie.
Izabela (39 lat, ekonomistka z Katowic, mieszka w Warszawie):
— Moi rodzice byli typowymi Ślązakami, dla których niedzielna wizyta w kościele była świętością. A ja musiałam chodzić z nimi. Pamiętam, że ociągałam się, jak mogłam. W naszej parafii ksiądz tak przynudzał i bredził, że dorośli zasypiali, a co dopiero dzieci. Wierciłam się, a matka ciągle szturchała mnie, żebym się tak nie rozglądała, a po kościele dostawałam niezłą burę. Taki niedzielny ceremoniał z nudą i zdenerwowaną matką w roli głównej. I nigdy inaczej nie kojarzyła mi się religia. Opowiadania o chodzeniu po wodzie i zamienianiu wody w wino są dla mnie bajką na poziomie Śpiącej Królewny obudzonej ze snu pocałunkiem księcia. Z lekcji religii uciekałam.
Nie wzięłam z mężem ślubu kościelnego, tylko cywilny, chociaż matka na weselu chodziła nadąsana, a ojciec ze stresu się upił. Bój stoczyłam o chrzest córki. Ja mówiłam, że nie jest mi potrzebny cyrk, a oni, że krzywdzę dziecko, co jak nie daj Boże coś się stanie, to nawet żaden ksiądz go nie pochowa. Córeczka jest wcześniakiem, byłam zbyt wykończona, żeby z nimi walczyć. Ochrzcili ją zanim wyszłam ze szpitala. Mąż mówił, że jemu jest wszystko jedno, że dziecku nic złego się nie stało. Tylko, że ja przecież mam prawo wychowywać dzieci tak, jak uważam za stosowne, a właśnie mi je odebrano.
Moim zdaniem religia jest tylko stratą czasu, bo od tego dzieci nie będą lepszymi ludźmi. Świadczy o tym postępowanie księży chciwych, lubieżnych i zboczonych. Ciągle słyszy się o jakimś molestowaniu dzieci przez nich. To zepsute środowisko. I mam w ich ręce oddać swoje dziecko? Po co? Zapisałam Maję do prywatnej szkoły, na szczęście stać mnie na to. Tam nikt się nie dziwi, że dziecko nie chodzi na katolicką religię, jest etyka. Nie dziwię się jednak rodzicom, którzy dla świętego spokoju posyłają dzieci na religię. Nie łatwo w tym kraju mieć inne poglądy niż katolickie.
Karolina (23 lata, studentka polonistyki z Katowic):
— Wychowałam się w rodzinie katolickiej. Rodzice chodzili do kościoła dwa razy do roku, przed świętami, na śluby i na pogrzeby. Miałam na komunii okropną albę, chociaż marzyłam o sukience i za ciasne buty po siostrze. A na dodatek z nerwów ciągle chciało mi się do toalety. Kiedy dorastałam, utwierdzałam się w przekonaniu, że niczego w katolicyzmie dla siebie nie odnajduję. Jeden z wielu poglądów na świat, którego głosiciele roszczą sobie prawa do nieomylności. I to wszystko.
Moja mama twierdzi, że Bóg tak chciał zawsze, kiedy zrobi jakąś głupotę, która ma zgubne skutki. Tak jak wtedy, kiedy nie robiła co roku cytologii i wylądowała w szpitalu z rakiem. A kiedy przeżyła, dziękowała Bogu, że darował jej życie. Ja tam raczej dziękowałabym lekarzom i rodzinie, która przy niej była. Ale zrozumiałam, że religia ułatwia życie. Można zwalić na Boga wszystkie swoje błędy. Tylko, że ja w to zwyczajnie nie wierzę.
Nie chciałam brać odpowiedzialności za to, co wyczynia Kościół. Dlatego postanowiłam wypisać się z tej instytucji. Złożyłam akt apostazji, czyli coś w rodzaju podania o wykreślenie mnie z rejestrów i statystyk Kościoła katolickiego. Poszłam z wnioskiem do proboszcza, a ten mnie zbeształ jak małą dziewczynkę. Zapytał, czy matka wie, bo może jeszcze przetrzepać mi skórę, chociaż miałam 22 lata i mogłam o sobie decydować. Ponownie złożyłam apostazję i zapowiedziałam, że w innym wypadku wyślę pismo do biskupa. Nie miał wyjścia. Ale moi rodzice musieli zmienić parafię, kiedy na kazaniu mówił, że ludzie nie umieją wychować dzieci w wierze w Boga i nie przyszedł do nich po kolędzie. Do dziś mają mi to za złe. Ale ja wiem, że zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Nie żałuję.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze