Najdziwniejsze powody rozwodów
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuRozwieść się z powodu zdrady, alkoholu albo niechęci partnera do pracy? Tak to każdy głupi potrafi. To banalne. Są jednak ludzie, którzy rozwiedli się ze znacznie bardziej oryginalnych przyczyn. Do dziś znajomi i rodzina dziwią się, jak drobiazg potrafi zniszczyć całkiem dobrze rokujące małżeństwo. Ale z drugiej strony: czy ludzie stworzeni dla siebie rozwiedliby się z powodu niedogotowanych ziemniaków albo chrapania?
Basia z Rzeszowa za rozpad związku wini przyzwyczajenia kulinarne partnera. Jej mąż był Ślązakiem, z górniczego środowiska. Basia przeprowadziła się do jego miasta. Oczywiście, jak to w porządnej rodzinie, dopiero po ślubie. I zaczęły się kłopoty.
— Po pierwsze, spodziewał się, że tylko ja będę gotować. U niego w domu to było kobiece zajęcie, mężczyzna nie odnosił nawet szklanki do zlewu. Nie wiem, czy jego ojciec wiedział chociaż, jakie są szafki w kuchni. Wszystkie zajęcia związane z gotowaniem i sprzątaniem po nim wykonywała jego mama, święta kobieta. No tak, święta, ale niepracująca. A ja jestem z zawodu pielęgniarką, czasami mam 24-godzinne dyżury. Marcin spodziewał się, że jakimś cudem po powrocie z pracy otrzyma gorący posiłek, który poda mu chyba jakaś niewidzialna ręka. Kiedy byłam w domu, to oczywiście gotowałam i podstawiałam pod nos, czemu nie. Ale nie wpadłabym na to, że trzydziestoletni facet nie umie sobie odgrzać zupy! Po paru miesiącach i czterech garnkach opanował jednak tę czynność.
Basia miała jednak, zdaniem męża, więcej na sumieniu. Przede wszystkim nie umiała zrobić porządnej rolady śląskiej:
— Nie jestem Ślązaczką, nie mam tego we krwi. Mogę robić pierogi, kluski, cokolwiek, ale nie tę cholerną roladę. A ona musi być w każdą niedzielę! Bez rolady nie ma niedzieli. Dlatego mój nieszczęśliwy mąż musiał chodzić na obiady do mamusi. A ja wściekła zostawałam w domu. Na początku było mi głupio, nie jestem jakąś feministką. Naprawdę, chciałam robić dla niego tę roladę. Jakoś tam mi wychodziła, jednak nie dało się tego porównać z dziełami mamy Marcina. Ale potem sobie pomyślałam: do cholery! Mąż zostawia mnie na całą niedzielę z powodu rolady? To ma być mój partner na dobre i na złe? A co, jeśli na przykład zachoruję? Zginiemy oboje z głodu, bo nie będzie miał kto gotować? Nie, ja zginę, bo on pojedzie do mamy. I chociaż dziwnie to zabrzmi, właśnie rolada była dla mnie impulsem do rozwodu. Jako przyczynę podałam brak zaangażowania męża w obowiązki domowe, ale w końcu rozwód był bez orzekania o winie. Ja swoje oczywiście wiem – winna jest kuchnia śląska.
Andrzej z Kołobrzegu z perspektywy czasu śmieje się zarówno ze swojego pierwszego małżeństwa, jak i rozwodu. Poróżnił ich wspólny pokój! Dziś wie, że oboje z żoną byli po prostu za młodzi na poważny związek:
— Już powód, dla którego wzięliśmy ślub, nie był najmądrzejszy. Chcieliśmy mieć wspólny pokój w akademiku, a przysługiwał on tylko młodym małżeństwom. Mieliśmy oboje po dziewiętnaście lat. Kretyństwo. W tym wieku ludzie się jeszcze zmieniają, szukają swojej drogi. Pewnie rozwiedlibyśmy się więc wcześniej czy później. Ale bezpośredni powód był banalny. Nigdy nie byłem z żoną sam! Do Ani ciągle przychodziły koleżanki, żeby się uczyć. Nasz pokój bowiem był luksusowy – inni mieszkali czwórkami, a my mieliśmy więcej miejsca i nawet dwa okna! Dniami i nocami wysłuchiwałem informacji na temat socjalistycznego przedsiębiorstwa oraz myśli gospodarczej najwybitniejszych marksistów. Ania i jej koleżanki studiowały ekonomię. Ja jestem polonistą i te monotonne głosy powtarzające bzdury doprowadzały mnie do szału. Już wtedy wszyscy wiedzieli, że socjalistyczna gospodarka to idiotyzm. Nie dało się w tym pokoju wytrzymać. Można więc powiedzieć, że rozwiodłem się przez Marksa i jego młode wielbicielki.
Karolina z Pomorza rozwiodła się przez chrapanie. Nie pomogło szturchanie męża, chwytanie go za nos, przyduszanie poduszką, a nawet przeprowadzka na noc do kuchni:
— Byliśmy młodym małżeństwem, mieliśmy małą kawalerkę. Nie było dokąd uciec przed chrapaniem Jacka. I tak dzień w dzień, a raczej noc w noc. Mąż nie widział problemu – no pewnie, jemu spało się dobrze. Prosiłam, żeby poszedł z tym do lekarza, ale mówił, że się wstydzi. A mi niszczyć życie to się nie wstydził. Chodziłam niewyspana, zmęczona i wściekła. A on się dziwił moim, jak to nazywał, „humorom”. Oczywiście, na seks też nie miałam ochoty. I to chyba była kropla, która przelała kielich goryczy. Twierdził, że jestem oziębła i namawiał na terapię u seksuologa. Ten sam typ, który wstydził się iść do lekarza z chrapaniem! Dzisiaj, z drugim mężem, już jakoś oziębła nie jestem.
Do tej pory czuje przerażenie gdy przypomina sobie, jakie mordercze myśli miała w stosunku do męża:
- Żeby to zrozumieć, trzeba przeżyć. Człowiek po kilku godzinach bez snu, tak o trzeciej nad ranem, robi się agresywny. Autentycznie zastanawiałam się, ile dostanę lat za zbrodnię z premedytacją i czy chrapanie ofiary można uznać za okoliczność łagodzącą? Oczywiście, nie świadczy to najlepiej o sile mojej miłości, ale zdecydowanie przegrała ona z chrapaniem. Rozwiedliśmy się dla wspólnego dobra. Jako powód podaliśmy różnicę charakterów. A mój były mąż, co ciekawe, po latach w końcu zoperował sobie przegrodę nosową.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze