Młode rozwódki
ALEKSANDRA POWIERSKA • dawno temuMiało być aż po grób, w szczęściu i nieszczęściu, w zdrowiu i chorobie. Nie wyszło. Nie zawsze wychodzi. Dzisiaj są dwudziestokilkuletnimi rozwódkami. Jedne wróciły do rodziców, inne walczą o alimenty, podział majątku, lepszą pracę, a jeszcze inne próbują znów zaufać. Młode rozwódki nie mają łatwo.
O tym, że rozwód bywa traumatycznym przeżyciem, niezależnie od wieku, nie trzeba nikogo przekonywać. I choć istnieje wiele poradników, jak „bezboleśnie” rozstać się z mężem, złotej recepty na złagodzenie cierpienia nie ma. Jeszcze trudniej jest, gdy nasze małżeństwo rozpada się po 2–3 latach, gdy wciąż jesteśmy młode, atrakcyjne i nie bardzo rozumiemy, jak to się stało. W dużym mieście ten wewnętrzny dramat przechodzi na ogół bez echa — tutaj rządzi anonimowość. W małej wiosce, gdzie wszystko z prywatnego staje się publicznym, szybciej niż byśmy pomyśleli, rozwód sąsiadki jest tematem numer jeden.
Alicja (28 lat, Kraków) urodziła się w małej wiosce w pobliżu Krakowa, gdzie wszyscy wszystkich znają, a nowe wieści roznoszą się z prędkością światła. Studiowała na Uniwersytecie Jagiellońskim i to właśnie podczas studiów poznała Marcina, swojego późniejszego męża. Na czwartym roku zaręczyli się, a w dwa lata później stanęli na ślubnym kobiercu. Zamieszkali w Krakowie, bo Marcin miał mieszkanie odziedziczone po dziadku. Układało się im dobrze, więc wielką radością była wiadomość, że ich rodzina wkrótce się powiększy. Przynajmniej tak myślała Alicja.
— Pamiętam, jak powiedziałam Marcinowi, że jestem w ciąży, cieszył się jak dziecko, chwalił kolegom w pracy, myślałam wtedy, że będzie naprawdę wspaniałym ojcem — mówi. I faktycznie, po narodzinach dziecka Marcin stanął na wysokości zadania, pomagał w opiece nad maluchem, kiedy tylko miał czas, wychodził na spacery, robił zakupy, odprowadzał do żłobka. Później coraz częściej musiał zostawać wieczorami w pracy.
— Dzisiaj przyznaję, że naiwnie wierzyłam w jego wymówki o nowych obowiązkach nakładanych przez szefa. To chyba jest tak, że człowiek nie dopuszcza do siebie pewnych podejrzeń. Ze strachu wolałam nie wiedzieć. Kiedy Maciuś miał trzy lata, Marcin oznajmił, że kocha inną kobietę. Ich romans trwał już od roku. Byłam załamana, mama ciągle pytała, jak mogłam nie zauważyć? A ja po prostu chyba nie chciałam zauważyć… Jednego byłam wtedy pewna — nasze małżeństwo się skończyło. Rozwód, alimenty, przeprowadzka do rodziców i po wszystkim — opowiada Alicja.
Powrót do rodzinnej wsi nie był łatwy, ludzie zaczęli plotkować. Alicja dowiedziała się np. że Marcin zdradzał ją jeszcze przed ślubem, sąsiadka była pewna, że go widziała w kawiarni z inną kobietą. Wszyscy jej współczuli i próbowali udowodnić winę Marcina.
— To była jakaś paranoja, nagle wszyscy stali się świadkami miłosnych poczynań byłego męża, przekonywali mnie jaki z niego drań, dawali rady, jak mam sobie poradzić. Mieszkam w bardzo małej wsi, gdzie wszyscy się znają. Tutaj wciąż króluje, jak ja to mówię, plotkarska mentalność, wszyscy młodzi ludzie uciekają do miasta. Nie wytrzymałam, kiedy jedna z sąsiadek przyniosła mi poradnik dla samotnych matek. Wtedy powiedziałam sobie, że czas pokazać, że Alicja to silna kobieta.
Alicja dostała pracę w agencji PR i zaczęła oszczędzać na własne mieszkanie. Zamierza wrócić do Krakowa i na nowo ułożyć sobie życie.
— Marcin regularnie odwiedza Maćka, nie zalega z alimentami, można powiedzieć, że jest idealnym tatusiem dochodzącym. Nadal ma słabość do kobiet. Otrząsnęłam się i zrozumiałam, że na rozwodzie świat się nie kończy, choć czasami bywa bardzo ciężko i tracę nadzieję na to, że znów będę potrafiła zaufać i że w ogóle ktoś zechce rozwódkę z dzieckiem. Szybko jednak odganiam te myśli — dodaje.
Kamila (29 lat, Warszawa) jest urodzoną warszawianką. Od pierwszej klasy liceum chodziła z Łukaszem. Nie było zatem wielkim zaskoczeniem, kiedy po studiach postanowili się pobrać. Po ponad ośmiu latach związku wydawałoby się, że już nic nie może zaskoczyć.
— Po ślubie kupiliśmy wspólnie mieszkanie, na kredyt oczywiście. Było to dla nas wielkie przeżycie — własny dom, w którym wszystko będziemy mogli urządzać po swojemu. Bardzo to przeżywałam — opowiada Kamila. Pierwsze trzy miesiące upłynęły na wybieraniu mebli, drobnych pracach remontowych oraz dekoratorskich. Ale kiedy minął czas podekscytowania i zaczęła się codzienna proza życia, Kamila coraz częściej czuła, że nie tak wyobrażała sobie życie z Łukaszem.
— Mąż wracał po pracy do domu, jadł obiad i siadał przed komputerem lub telewizorem, nie pomagał mi w ogóle w prowadzeniu domu — zakupy, sprzątanie, pranie, prasowanie, wszystko było na mojej głowie. Ja wiem, że kiedyś kobieta musiała być doskonałą panią domu, ale dzisiaj coraz więcej tworzy się związków partnerskich.
Do tego doszły jeszcze wieczne pretensje o moje późniejsze powroty, SMS-y czy telefony od kolegów z pracy, a nawet zakupy z koleżankami… Nie mogłam tego znieść i nie mogłam zrozumieć, jak to jest, że po ślubie wszystko się zmieniło. Próbowałam rozmawiać z Łukaszem, prosić, tłumaczyć, ale to nic nie dawało, a jego chora zazdrość coraz bardziej mnie dobijała — mówi Kamila.
Po trzech latach małżeństwa wniosła pozew rozwodowy. Sama przeżyła rozwód boleśnie, w końcu nie tak miało wyglądać jej życie.
— Zrobiliśmy wielki błąd, że nie zamieszkaliśmy razem przed ślubem. Jak jesteś z człowiekiem całą dobę, jak obserwujesz jego nawyki, przyzwyczajenia, nawet te najdrobniejsze, dopiero wtedy go tak naprawdę poznajesz. Spotykanie się kilka razy w tygodniu i wspólne wyjazdy na wakacje nigdy tego nie zastąpią. Wtedy jeszcze każdy się stara, zabiega, udaje, nawet jeśli związek trwa osiem lat… Na szczęście nie mieliśmy dziecka — komentuje dzisiaj 29 — letnia rozwódka.
Historia Doroty (23 lata, Toruń) jest krótka. Ona sama nie chce zbyt wiele opowiadać, woli się skupić na obecnych problemach. Wyszła za mąż z powodu nieplanowanej ciąży.
— Niestety większość młodych dziewczyn w Polsce wciąż robi ten sam fatalny błąd: jak ma się pojawić dziecko, to trzeba od razu wziąć ślub. Nie ważne, czy się jest pewnym, czy nie: rodzina chce, tradycja nakazuje, sąsiedzi będą plotkować, itd. Ja nie chciałam, byłam zakochana, ale czy to była miłość, nie wiem. Znaliśmy się dopiero 5 miesięcy. A potem był ślub, wspólne mieszkanie, urodziła się Marysia. Wszystko tak szybko! Za szybko! Kiedy Tomasz uderzył mnie pierwszy raz, wybaczyłam, drugi — zapomniałam, za trzecim zabrałam Marysię i wróciłam do domu. I tyle po moim małżeństwie — ucina krótko.
Choć sąd orzekł rozwód z winy Tomasza i zasądził alimenty, Dorota musi walczyć dalej, bo pieniędzy ani razu nie widziała. Rodzice pomagają, jak mogą, ale łatwo nie jest. Ona sama chce jeszcze skończyć studia i marzy o lepszej pracy. O kolejnym związku na razie nie myśli.
Życie pisze różne scenariusze, czasami ślub po kilku miesiącach znajomości może być początkiem pięknego życia pełnego miłości. Czasami początkiem koszmaru. Żaden rozwód nie przekreśla jednak szansy na znalezienie prawdziwej miłości, która da szczęście i bezpieczeństwo. Bohaterki reportażu starają się w to uwierzyć.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze