Rodzić - ale jak?
REDAKCJA • dawno temuPoród to wyjątkowe wydarzenie. Cała rodzina oczekuje przyjścia na świat malucha, który oczywiście będzie najpiękniejszy i najsłodszy. Zanim jednak to cudeńko trafi do domu, ubrane w miękkie śpioszki i wysmarowane oliwką, musi przejść ciężką drogę. Zresztą nie tylko ono. O doświadczeniach z porodu opowiedziały nam dwie kobiety i jeden, świeżo upieczony tata.
Bożena (27 lat, pracownica biura podróży w Chorzowie):
— Przyjście na świat Witusi było niezwykłym wydarzeniem, ale kiedy przypomnę sobie o porodzie, to oblewa mnie zimny pot! Obudziłam się w nocy, wydaliłam z siebie jakiś śluzowaty, biały czop, po 2 godzinach czułam, że coś się dzieje. Trochę byłam oszołomiona, bo termin porodu przypadał 3 tygodnie później. Zadzwoniłam do mojego ginekologa (podał mi swój numer komórkowy) - zerwałam chłopa na równe nogi, ale trudno, w końcu ja tu rodzę, to czemu on ma sobie błogo spać!? Uspokoił mnie i kazał czekać. Nie potrafiłam już wytrzymać, bałam się, że coś jest nie tak, więc namówiłam męża, żeby zawiózł mnie do szpitala. W samochodzie odeszły mi wody płodowe — miałam je nawet w butach! To był koszmar. Na korytarzu pielęgniarka zaczęła się na mnie wydzierać, że cytuję „zafajdałaś całą podłogę!”. Rozpłakałam się.
Na lekarza czekałam prawie 40 minut. Pod tyłek dostałam wielki worek na śmieci, miałam siedzieć i się nie ruszać. W tym czasie mąż zadzwonił do mojego lekarza, że zaczęliśmy rodzić, a ten, że na dyżurze jest jego dobry kolega, więc mamy się uspokoić i cierpliwie czekać. Chciałam się przebrać, umyć, ale nie dano mi takiej możliwości. Potem łaskawie przewieziono mnie na salę.
Marzyliśmy o porodzie rodzinnym, przygotowywaliśmy się do niego, chodziliśmy na zajęcia w szkole rodzenia. Robert bardzo chciał uczestniczyć w tym niezwykłym wydarzeniu, ale od lekarza usłyszał, że zrobił już swoje 9 miesięcy temu i teraz to oni zajmą się resztą. Z samego porodu niewiele pamiętam.
Kolejnym koszmarem okazało się przystawianie dziecka do piersi. Mała nie chciała ssać. Czułam się winna, niepotrzebna i nikt mnie z tego stanu nie wyprowadził, wręcz utwierdzano mnie w przekonaniu, że jestem beznadziejną matką. Marzyłam tylko, żeby wrócić do domu. Może te traumatyczne wspomnienia spowodowały, że jakoś nie planujemy powiększać już naszej rodziny…
Anna (31 lat, nauczycielka z Katowic):
— Jak rodzić? Przede wszystkim po ludzku! Długo wybierałam odpowiednią placówkę. W trakcie ciąży wiele nasłuchałam się od znajomych na temat traktowania kobiet na porodówce. Dziwne odzywki, wręcz niekulturalne. Moja koleżanka czuła się jak śmieć, liczyła na wsparcie, pomoc, ukojenie nerwów. Tymczasem to położna podniosła Dorocie poziom adrenaliny. Bałam się tego, tym bardziej, że moja ciąża od początku była zagrożona. Może to zabrzmi nieprawdopodobnie, ale trzy razy zmieniałam lekarza prowadzącego. W końcu trafiłam na kompetentnego ginekologa, który zaproponował mi poród w prywatnej klinice. To był strzał w 10! Dodam, że wszystkie usługi były nieodpłatne. Miałam świetną opiekę. Miła, życzliwa atmosfera, śliczny pokoik, bo salą tego mini apartamentu nazwać po prostu nie można. Poród zaczął się o 16. Dostałam znieczulenie. Wszystko poszło niezwykle sprawnie. Do tego pełna opieka nad noworodkiem, szczepienia. W klinice leżałam 2 dni. Jedzenie pierwsza klasa! Mąż i rodzice mieli nieograniczony czas odwiedzin. Po takim porodzie doszłam do wniosku, że gdyby to było realne, mogłabym rodzić każdego roku! Śmieję się teraz, ale faktyczne czułam się jak w czterogwiazdkowym hotelu!
Maciej (27 lat, prawnik z Będzina):
— Zostałem ojcem. Moja małżonka podarowała mi śliczną córkę. Ola nie była planowanym dzieckiem, ja dopiero kończyłem studia, wynajęliśmy małe mieszkanko. Dzieci i owszem, ale nieco później, chcieliśmy najpierw stanąć, jak to się mówi, na nogi, kupić fajne meble, wyjechać gdzieś na urlop, który będziemy mogli wspominać latami. Życie zadecydowało za nas, ale nie narzekam!
Ciąża przebiegała prawidłowo. Żona wyglądało kwitnąco, piękna cera, gęste włosy. Mariola namawiała mnie na kurs w szkole rodzenia, ponieważ zdecydowaliśmy, że będziemy rodzić razem. Miło wspominam te zajęcia, było zabawnie obserwować te wszystkie „wielkie” kobietki siedzące na materacu i ćwiczące oddychanie. Przyznam także, że wiele istotnych informacji udało mi się z tych spotkań wynieść. Kiedy zaczęła się akcja porodowa, byliśmy już przygotowani. Wyprawka, wszystkie papiery, auto zatankowane. Wbrew pozorom to ostanie jest bardzo istotne, kumpel wiózł żonę do porodu taksówką, bo zapomniał, że bak świeci pustkami.
Poród także przeszedł bez komplikacji, przecinałem pępowinę, a małą zaraz po przyjściu na świat położono Mariolce na brzuchu. Niesamowite uczucie! Popłakałem się ze szczęścia i wcale nie uważam, że jestem przez to mniej męski….
Wiem, że niektórzy, szczególnie mój brat, nie pojmują, co ja w tym wspólnym rodzeniu widzę takiego nadzwyczajnego. Starał się nawet wmówić mi, że jak zobaczę żonę oblaną potem, krzyczącą, czerwoną, do tego krew, to stracę ochotę na seks. Rozbawił mnie tym do łez, a jeśli chodzi o nasze intymne sprawy, to są w jak najlepszym porządku, zaryzykuję, że jest nam jeszcze lepiej niż przed narodzinami Oli. A zatem bez wahania zachęcam panów do towarzyszenia małżonce na sali porodowej — warto!
A jakie są wasze wspomnienia z porodówki?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze