Religijne nękanie
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuWydawałoby się, że czasy wojen religijnych mamy już dawno za sobą, że wymuszaniem określonych zachowań wobec Boga zajmują się talibowie albo jacyś inni fanatycy z dalekich krain. Tymczasem często zdarza się, że nękania religijnego doświadczamy od naszych najbliższych. Bo jak inaczej jeśli nie nękaniem możemy nazwać zachowania najbliższych wobec bohaterek niniejszego tekstu?
Kasia (31 lat, urzędniczka z Zamościa):
— Rok temu poznałam świetnego mężczyznę. Postanowiliśmy się pobrać, ku uciesze mojej rodziny. Pochodzę z małego miasteczka i posiadanie niezamężnej córki, zwanej tu starą panną jest dla rodziców straszliwą potwarzą. Kiedy skończyłam 30 lat, mój stan cywilny stał się – jak by to powiedzieć – problemem całej społeczności: a to sąsiadka proponowała mi na męża swojego synka-alkoholika, największego żula w miasteczku, a to stara przyjaciółka naszej rodziny ciągle opowiadała mi, że jej syn właśnie się rozwiódł sugerując, że powinnam się nim zainteresować… Więc kiedy postanowiłam wziąć ślub z Danielem, rodzina była zachwycona. Z radością pozbywali się ciężaru, udowadniając jednocześnie całemu światu, że nie jestem lesbijką i że wszystko ze mną w porządku, bo przecież znalazłam sobie chłopa.
Na fali entuzjazmu mama na początku jakoś przyjęła do wiadomości, że nie weźmiemy ślubu kościelnego i że nie chcemy wesela. Popłakała się, ale jeszcze wtedy nie uciekała się do szantażu. Obwiniała się o to, że odeszłam od Boga z jej winy. Mówiła, że źle mnie wychowała, że może mieć pretensje tylko do siebie… Usiłowałam jej wyjaśnić, że to tylko i wyłącznie mój wybór, że nie można wierzyć w coś, w co się nie wierzy. Tak samo jak w Boga, nie umiem uwierzyć w UFO czy w to, że na Islandii żyją elfy. Straciłam wiarę i nie umiem inaczej. Dlatego nie chcę iść do kościoła, by przysięgać przed kimś, w kogo nie wierzę. Mówiłam mamie, że to moim zdaniem nieuczciwe. Że Daniel ma takie same poglądy.
Oboje tak samo odeszliśmy od Kościoła – stopniowo. To był długotrwały proces. Zadawaliśmy coraz więcej pytań, na które nie było odpowiedzi. Ja z czasem zdałam sobie sprawę, że religia jest niepotrzebna, absurdalna. Katolickie opowieści o Bogu służą głównie temu, żeby sterować przerażonymi ludźmi. Wszyscy przecież bardzo boimy się śmierci. Opowieści o życiu wiecznym są potrzebne, inaczej wszystkie nasze wysiłki mogłyby się okazać idiotyczne – wszak i tak zjedzą nas robaki…
Szarpie mną ogromne poczucie winy wobec matki, złość, niesmak. Wtedy płakała, nie chciała mnie słuchać. Każde moje twierdzenie było dla niej ciosem, oznaką wychowawczej porażki. Zamilkłam, kiedy to zrozumiałam. Pojęłam, że nie wyjaśnię jej mojego światopoglądu, bo z jakichś przyczyn jest dla niej niemożliwy do usłyszenia, a co dopiero zrozumienia.
Potem nalegała na wesele, chociaż niewielkie przyjęcie w ogrodzie. Łkała — Choć ślub będzie byle jaki, urzędowy, to chociaż niech będzie tradycyjne przyjęcie. Zgodziłam się z oporami. Rodzice Daniela byli już poinformowani, że nasz ślub będzie czystą formalnością, że tak właśnie chcieliśmy. Bez oceniania. Wasz ślub, wasza sprawa, skwitowała bez wyrzutu matka Daniela.
Kiedy później powiedziałam moim przyszłym teściom, że jednak chcemy przyjęcie, było mi głupio. Wyszłam na rozkapryszoną panienkę, która sama nie wie, czego chce.
Kilka tygodni później zagadałam mamę o jakąś sprawę dotyczącą organizacji tego przyjęcia… nigdy nie zapomnę tego jej spojrzenia. Zapytałam, gdzie będziemy rezerwować salę, bo już czas. Spojrzała na mnie jak na jakieś nadprzyrodzone zjawisko. — Jaką salę, Kasiu? O co ci chodzi? - zapytała. Spojrzała na mnie lodowato, z jakąś, czy ja wiem, chyba nienawiścią — Ale ja nic nie wiem o żadnym ślubie. Jak człowiek idzie do urzędu, to to nie jest ślub. Chyba nie myślisz, że to jakiś powód do radości?
Wydawała mi się taka obca, jakby wcale nie była moją matką. Bałam się jej, bałam się zapytać, czy w takim razie w ogóle przyjdzie do urzędu, skoro to nic ważnego?
Ta sytuacja miała miejsce kilka dni temu, dlatego taka jestem chaotyczna. Nie mogę się pozbierać. Nie wiem, co robić. Znów mam iść do rodziców Daniela i powiedzieć im, że jednak nie będzie przyjęcia? A może czekać, aż moja matka znów mi czymś zagrozi, zrobi kolejną scenę, żeby tylko wymusić na mnie ślub kościelny, bo przecież wszyscy biorą ślub kościelny?
Ciągle słyszę jej słowa: że ślub kościelny to tradycja i wiara ojców, od której się odwracam. A dla mnie ślub to sakrament, który w moim wykonaniu byłby niepotrzebnym, pustym gestem. Nie chcę go. Mój przyszły mąż czuje to samo. Dlaczego ktoś chce, żebym koniecznie dopasowywała się do jego wyobrażeń o świecie?
Ale kocham moją matkę. Czuję się tak, jakbym ją powoli zabijała. Nie wiem, co robić. Nie śpię w nocy. Najchętniej uciekłabym od tego wszystkiego.
Maria (27 lat, nauczycielka z Włocławka):
— Nie ochrzciliśmy naszego synka. Wcześniej nie wzięliśmy ślubu kościelnego, bo nie wierzymy w Boga; naturalne było dla nas, że nie będziemy go chrzcić. Nie mamy nic do żadnej religii. Uważamy, że jak mały dorośnie, sam wybierze, w co chce wierzyć. Cokolwiek wybierze, uszanujemy jego wybór, oczywiście, jeśli jego przekonania nie będą godziły w innych ludzi. Nie wyobrażam sobie, że miałby zostać na przykład faszystą czy satanistą. Ale jeśli wybierze jakąś religię i zechce się ochrzcić, czy co tam się robi, żeby się przyłączyć do jakieś wspólnoty – proszę bardzo. Wolna wola, wolny wybór.
Nasza decyzja spotkała się z potępieniem. Ogólnym potępieniem. O ile nikt nam nie truł z powodu ślubu cywilnego, to teraz wszyscy niemal członkowie rodziny uznali, że powinni skomentować nasz wybór. Mama — Będzie miał w życiu ciężko. Teść — Pójdzie do szkoły, będzie miał przechlapane. Tato — W naszej rodzinie od pokoleń są pewne niezmienne tradycje. Szwagierka — Nie zapozna się z chrześcijańskim dziedzictwem kulturowym. Bratowa — To takie miłe przyjęcie, spotkanie rodzinne. Najgorsza była teściowa — Zobaczysz, jak ci zachoruje, będziesz błagała pielęgniarkę w szpitalu, żeby ci ochrzciła.
Usiłowałam wyjaśnić, że ja nie wierzę w grzech pierworodny, chrzest i odpuszczenie grzechów. Tak samo, jak nie wierzę w wyrocznię delficką i Zeusa. Po prostu, dla mnie i jedno, i drugie to mity. I już.
Obraziła się. Czuję, że od tamtej pory uważa, że jestem nienormalna, że pogubiłam się w życiu, że źle wychowali mnie rodzice i – co najgorsze, to ja sprowadziłam jej syna na złą drogę. To przeze mnie ten dobry chłopiec stracił wiarę. Jest dla mnie miła, ale trzyma dystans.
Ostatnio nasz synek zachorował. Być może poważnie, jeszcze nie wiemy. Jesteśmy w trakcie badań. Umieramy ze strachu, bojąc się najgorszej diagnozy, o której nawet boję się mówić. Lekarze nas pocieszają, mówią, że nowotwór to ostatnia rzecz, o której powinniśmy myśleć, ale… Boimy się i już.
Teściowa — Ja się całą noc za was modliłam, żebyście wy dziecko ochrzcili. Albo — Właśnie wróciłam z kościoła. Modliłam się o małego, on choć nie ochrzczony, może Bóg wysłucha moich modlitw?
Jestem przekonana, że jeśli coś się stanie strasznego, ona nas zmusi do tego, żebyśmy ochrzcili dziecko. Wykorzysta sytuację, żeby postawić na swoim. Obawiam się, że nie będę miała siły z nią walczyć, choć uważam, że nie zachowuje się w porządku. Wymusza.
Czy tak powinno wyglądać wsparcie w naszej sytuacji?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze