Mam apetyt na życie
REDAKCJA • dawno temuMa dopiero dwadzieścia siedem lat, a już zwyciężyła w licznych konkursach aktorskich. Ambitne, odważne i trudne role to dla niej najlepsza propozycja, dająca satysfakcję i ogromną radość. O aktorstwie, wczesnym dorastaniu, łódzkich mrocznych klimatach i tajemniczej Warszawie, a także o tęsknocie opowiada aktorka Marieta Żukowska.
Ma dopiero dwadzieścia siedem lat, a już zwyciężyła w licznych konkursach aktorskich. Ambitne, odważne i trudne role to dla niej najlepsza propozycja, dająca satysfakcję i ogromną radość. O aktorstwie, wczesnym dorastaniu, łódzkich mrocznych klimatach i tajemniczej Warszawie, a także o tęsknocie opowiada aktorka Marieta Żukowska.
Jak to się stało, że zostałaś aktorką? Jako mała dziewczynka wymieniałaś aktorstwo, kiedy pytano cię kim zostaniesz, gdy dorośniesz?
M.Ż. - Mój ojciec pochodzi ze Wschodu, mamy tam część korzeni. I chyba właśnie przez to zawsze jest we mnie taka tęsknota, niewypełniona pustka, chęć poszukiwania. Zawód aktora jest dobry, by tę potrzebę zaspokoić. Mam chyba przepastną duszę, to jest dusza, która potrzebuje gdzieś gnać, nie może ustać. A aktorstwo daje poczucie takiej adrenaliny, daje możliwość przeżycia kilku żyć w jednym. Aktorstwo wymaga ode mnie większej odwagi, bo w życiu nie pozwoliłabym sobie na różne rodzaje zachowań, na które pozwalam granym przeze mnie postaciom. Pozwalam sobie na przekraczanie granic. Myślę, że moja dusza musiała znaleźć spokój i odnalazła go w zawodzie aktora. Nie ma we mnie chęci pokazania się na ekranie, tylko przeżywania kilku żyć, zaspokojenia, zmagania się z kolejnymi rolami.
Miałaś swoje idolki, kiedy byłaś dzieckiem?
M.Ż. - Nie, nie miałam idolek. Oczywiście zawsze kochałam Audrey Hepburn. Ona była dla mnie urocza.
Czy musisz odpocząć po kolejnej roli?
M.Ż. - Tak, dobrym przykładem może być rola w Nieruchomym poruszycielu. Ta rola była trudna. Grałam ofiarę zbiorowego gwałtu – przy takiej roli trzeba wziąć na siebie wszystko, wszystkie emocje. Potrzebna jest potem rekonwalescencja.
Ukończyłaś łódzką filmówkę, jak wspominasz ten okres? Było łatwo?
M.Ż. - Kiedy znalazłam się w Łodzi, wydała mi się ona kompletnie nieprzystosowana do mnie. Łódź jest szarym klockiem z zewnątrz, ma w sobie takie rejony, które na pierwszy rzut oka szokują. Szkoła filmowa na ulicy Targowej wydaje się mroczna i realizacja marzeń w tej szkole wyglądała zupełnie inaczej, niż to sobie wymyśliłam. Kiedy student dostaje się do szkoły aktorskiej, gdzie na jedno miejsce jest osiemnastu kandydatów, to myśli sobie, że złapał pana Boga za nogi, że życie staje przed nim otworem, ale na pierwszym roku okazuje się, że dostaje po łapach. Balet o siódmej rano, nie takie zajęcia, na które chciałoby się chodzić, zajęcia siedem dni w tygodniu, praca na okrągło, każdy chce być super. Ale miłe wspomnienia są i jest ich wiele – np. akademik na Piotrkowskiej, studenci z zagranicy, miks kulturowy. Ze szkoły filmowej pamiętam również kaczkę w kawie – był taki kolega, który przyrządzał kaczkę, która calusieńka była obsypana ziarenkami kawy. A później już był teatr.
Po szkole trafiłaś od razu do teatru?
M.Ż. - Szybko mnie wzięli do teatru w Łodzi. Kocham ten teatr i teraz Łódź widzę już zupełnie inaczej. Łódź jest dla mnie fantastyczna, ma takie surrealistyczne podwórka, tak jakby żywcem wyciągnięte z Kuby, sklepy z biżuterią z Jablonexu wmieszane w stare domy dawnych fabrykantów. Widzę jej żywą, autentyczną twarz. Na razie jej nie opuszczę.
Ale to nie Łódź się zmieniła, tylko ty?
M.Ż. - Myślę, że tak. Zaczęłam na nią inaczej patrzeć. Zaczęłam szukać rzeczy nie w kolorze i pięknie, tylko w innych wartościach.
Czy wieloletnia nauka w szkole muzycznej pomaga w aktorstwie?
M.Ż. - Wszystko co przeżywasz, pomaga w aktorstwie, rola to też życie. Każde doświadczenie pomaga. Pamiętam, jak Jan Frycz powiedział kiedyś, że tyle lat wychodzi na scenę i za każdym razem się dziwi. Nauczyłam się od niego, że zawsze w tym zawodzie warto się dziwić, być trochę jak dziecko.
Ile lat miałaś, kiedy opuściłaś dom?
M.Ż. - Trzynaście.
Byłaś jeszcze dzieckiem, jak sobie dałaś radę?
M.Ż. - Nie wiem. To była decyzja moich rodziców. Oni chcieli, żebym była muzykiem, żebym kontynuowała naukę gry na skrzypcach, lokowali moją przyszłość właśnie w tym zawodzie. I mój wyjazd był jedyną możliwością, by naukę gry na skrzypcach kontynuować. Moja rodzina nie mogła się przenieść, dlatego przeniosłam się ja. Znalazłam się w internacie, oczywiście co tydzień wracałam do domu, ale teraz myślę, że swojego dziecka w tym wieku nie wypuszczę z domu. Dzięki internatowi nauczyłam się samodzielności, zaradności, wydoroślałam, ale mam tęsknotę…
Opuściłaś dom w wieku, kiedy dziewczynki najbardziej potrzebują matki.
M.Ż. - Brakowało mi ukochanej mamy, brakowało mi buntu. Szybko się nauczyłam, że jeśli się zbuntuję, to nie przetrwam. Takie są drogi ludzkie, które konstruują nas i kształtują nasze osobowości, dzięki nim jesteśmy tacy a nie inni. Ale tęsknota we mnie jest i potrzeba. Potrzeba bliższej rozmowy z mamą, napicia się z nią ginu z tonikiem i nadrobienia tamtego czasu.
Czy do Warszawy ciężko się przyzwyczaić?
M.Ż. - Ja bardzo lubię Warszawę. Jeszcze będąc w Łodzi czułam, że coś mnie do niej ciągnie. Jest to cudowne miasto, pomimo że z zewnątrz wygląda tak dziwnie eklektycznie. Warszawa ma w sobie dużo tajemnicy i dużo takiej żywej rany na wierzchu. Patrząc na stare domy lubię sobie myśleć, jak to było kiedyś, kiedy było tu zupełnie inne życie. Dlatego z ogromnym zainteresowaniem przeczytałam książkę bohaterki, którą gram w filmie Generał, a która to opisuje życie w dawnej Warszawie. Chodząc po Warszawie czuję dobrą energię. Nie wiem, czy tu zostanę, czy będę tu mieszkać, ale lubię to miasto, bo jak się w nie wgłębiasz, to ono naprawdę pokazuje większą wartość.
Ze szkoły trafiłaś od razu do teatru, co było potem?
M.Ż. - Od samego początku mojej pracy miałam propozycje ról. Nie było jeszcze tak, żebym była bez pracy. Po skończeniu jednej roli, zaczynam kolejną. Cieszę się, że tak jest. Ja kocham to, co robię i może to się tak właśnie mi odwdzięcza.
W czym bardziej się spełniasz: w sztukach teatralnych czy na planie filmowym?
M.Ż. - Najbardziej kocham grać przed kamerą filmową. Dlatego, że czuję wtedy adrenalinę, uświadamiam ulotność sekundy, którą później można odtworzyć oglądając kolejny raz film.
Czy oglądasz siebie?
M.Ż. - W serialu, w którym teraz gram Majka nigdy, a w filmie się oglądam, wtedy widzę, co zrobiłam dobrze, a co nie do końca.
Czy wiedza o tym, co poszło nie tak, przydaje się na planie kolejnego filmu?
M.Ż. - Nie, nie przydaje się, bo to jest efekt, a tworzywo jest czymś, co należy uzyskać tu i teraz na planie. Dlatego ważne są dialogi. Jeżeli jest papierowy tekst, to ciężko jest grać rolę. Nasz język w życiu jest alogiczny, stworzony ze zlepków różnych sytuacji, które nas otaczają, z ruchu gałki ocznej. W filmie można to osiągnąć, bo kiedy grasz, to czujesz, czy bohaterka powiedziałaby coś takiego. Jeżeli nie, to zmieniasz to w scenariuszu i dalej grasz. Natomiast nie jest to możliwe do uzyskania w serialu, tam wszystko dzieje się za szybko, nie ma na to czasu.
Scenarzyści, reżyserzy idą na takie poprawki w dialogach?
M.Ż. - Oczywiście, wszystkim zależy na jak najlepszym efekcie. Praca w filmie jest fascynująca.
A w teatrze?
M.Ż. - Teatr też kocham. Każdy kolejny spektakl daje możliwość wchodzenia głębiej w rolę, coraz bardziej możesz stawać się postacią. Można za każdym nowym spektaklem szukać w sobie czegoś innego.
Czy musisz jakoś specjalnie przygotowywać się do roli?
M.Ż. - To zależy od roli, za każdym razem jest inaczej.
A jaka rola była dla ciebie najtrudniejsza?
M.Ż. - Najbardziej lubię te role, które dają mi najwięcej satysfakcji, nawet jeżeli są technicznie trudne do zagrania.
Obstawiam Nieruchomego poruszyciela.
M.Ż. - Tak, to była trudna rola, ale ja ją bardzo lubię. Lubię bardzo cały film, mimo że jest rzeczywiście trudny i odważny. A tak naprawdę, to najtrudniejsze role to te, które satysfakcji nie przynoszą. Są to role papierowe. Bo grać coś, co cię nie interesuje, co się nie podoba, jest najtrudniej.
Jak reagujesz na rozpoznawalność na ulicach?
M.Ż. - Uśmiecham się do ludzi. Chodzę normalnie po ulicach, jeżdżę tramwajem, metrem.
Jak się grało w historycznym filmie, mówię tu o Generale?
M.Ż. - Bardzo lubię historię, mam bzika na punkcie II wojny światowej. Jak się dowiedziałam, że będę grała w Generale, to strasznie się ucieszyłam. Zawsze czułam potrzebę grania w filmach kostiumowych, bo od początku w teatrze graliśmy współczesne rzeczy.
Księżniczką nie byłaś?
M.Ż. - Nie, nie byłam nigdy księżniczką. Byłam zawsze jakimś pokracznym stworzeniem. Natomiast ucieszyłam się z roli w Generale też dlatego, że ten okres jest mi bardzo bliski. Gdzieś czuję jakieś powiązanie z tymi czasami.
Kim jest twoja bohaterka?
M.Ż. - Alicja Iwańska jest fantastyczną kobietą, jest postacią autentyczną. Jest to osoba, która zawsze idzie z podniesioną głową, która uśmiecha się nawet wtedy, kiedy widzi zabitych ludzi. Zawsze mówi, że będzie dobrze. Po wojnie została wywieziona do Stanów, gdzie silnie działała przeciw rasizmowi. Sama stanowiła o sobie, była odważna, kochała życie. Wierzyła w życie, w człowieka. Kochała bardzo męża, którego straciła podczas wojny. I tu jest ważny problem. Bo często jest tak, że miłość przychodzi do nas, a my nie potrafimy jej zatrzymać. A wtedy było tak, że ludzie pragnęli kochać, a los im na to nie pozwalał.
Czy miałaś trudności, grając postać autentyczną, nie bohaterkę fikcyjną?
M.Ż. - Miałam okazję spotkać się z Darkiem Baliszewskim, który jest historykiem, na podstawie opowieści którego Ania Jadowska napisała scenariusz. Ania doskonale czuła ten typ kobiety, którą jest moja bohaterka. Napisała świetne dialogi. Od razu poczułam charakter granej postaci. Poza tym czytałam Odcinki wojenne Alicji i wiedziałam, jaką zwariowaną osobą była. Oczywiście trudniej byłoby zagrać postać medialną, znaną wszystkim. W tym przypadku jednak wczytałam się w jej słowa, w tok myślenia, w tok mówienia i grałam tak, jak podpowiadała mi intuicja.
W swym dorobku masz już kilka nagród aktorskich, którą cenisz najbardziej?
M.Ż. - Do jednej wracam z dużym sentymentem. Jest ona dla mnie bardzo ważna. A dostałam ją w Brnie. Na festiwalu szkół teatralnych. Pojechałam tam „na wariata”, ponieważ miałam próby w teatrze, więc przyjechałam, zagrałam i wyjechałam, by dotrzeć na występy w teatrze. I kilka dni później koledzy przywieźli mi nagrodę. To było absolutnie fantastyczne.
Jak spędzasz czas wolny?
M.Ż. - Chodzę po Warszawie. Marzę, aby nauczyć się jeździec na rowerze, bo nie potrafię. Dużo czytam i cieszę się tym, co jest dookoła. Otwieram się na ludzi. Dużo zbieram od życia, mam jego wielką potrzebę, chcę wziąć z niego jak najwięcej. Uwielbiam podróże.
Gdyby nie aktorstwo… to co?
M.Ż. - Nie mogę sobie tego wyobrazić. Na pewno pracowałabym z ludźmi. Nie wiem, chyba bym po prostu wariowała.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze