Mam brązowe, kręcone włosy. Kilka miesięcy temu coś mnie napadło i rozjaśniłam je na platynę. Kiedy zobaczyłam opłakane skutki moich fryzjerskich działań, natychmiast zapragnęłam wrócić do brązu. I udało się, ale włosy nie były już takie jak wcześniej. Używałam wielu specyfików, wreszcie w drogerii natrafiłam się na maseczkę do włosów farbowanych/naturalnych brązowych. Była w dwóch saszetkach - jedna starczała na raz, nie kosztowała wiele... Pomyślałam, że wiele nie tracę i włożyłam ją do koszyka. Po przyjściu do domu postanowiłam wypróbować specyfik. Umyłam włosy i nałożyłam maseczkę.
Trzymać ją trzeba 10 - 15 minut, dlatego owinęłam czuprynkę ręcznikiem i usiadłam w fotelu. Po 15 minutach zmyłam maseczkę (trzeba płukać, do kiedy przestanie lecieć ''brązowa woda'') i tu przeżyłam szok... Moje włosy były miękkie, nie sianowate i dały się dotknąć. Efekt taki utrzymywał się do kolejnego mycia włosów, czyli 2 dni w moim przypadku. Kiedy zużyłam kolejną saszetkę, poczułam, że coś dzieje się z moimi puklami. I ludzie to widzieli. Moje koleżanki pytały „Farbowałaś się? Maseczka? Jaka maseczka? Kurczę, podaj nazwę!”. Byłam zachwycona efektami.
Niestety, ale tylko dwa punkty za opakowanie. Śliską saszetkę trudno utrzymać w dłoniach pod prysznicem. Zapach nie jest przyjemny, kosmetyk nie jest też śmierdzący. Na szczęście szybko wietrzeje i nie kłóci się z perfumami, lakierem czy innymi kosmetykami. Konsystencja jest idealna, może nie na 5, bo można się upaćkać, ale na pewno nie aż źle.
Za działanie z czystym sumieniem daję pięć, ale ogólnie cztery - taka nagięta średnia arytmetyczna.
Producent | Marion |
---|---|
Kategoria | Włosy |
Rodzaj | Maseczki koloryzujące |
Przybliżona cena | 5.00 PLN |