Natrętne świecenie to zmora posiadaczek skóry skłonnej do przetłuszczania się. Ja właśnie do takich należę (niestety). Pomimo używania podkładów i pudrów matujących, zdarza się tak, że po kilku godzinach świecę się niemiłosiernie i to nie tylko w strefie T, ale na całej buzi. Bardzo niehigieniczne byłoby nakładanie na taką tłusta skórę kolejnej warstwy pudru. Dlatego sięgnęłam po bibułki matujące.
Jest to bardzo przydatny produkt, zwłaszcza w lecie, gdy nie chcemy zakrywać naszej twarzy przed słoneczkiem pod pudrową barierą. Mieści się w tekturowym opakowaniu, które kryje w sobie zgrabną i bardzo funkcjonalną saszetkę. Jest płaska, przeźroczysta, chroni zawartość przed pobrudzeniem. Zmieści się ona nawet do płaskiej kosmetyczki. Dodatkowo bibułki obłożone są jeszcze cienką papierową osłonką. Jest ich dużo, bo 50 sztuk.
A teraz coś o samych bibułkach. Są to cieniutkie, niebieskie płateczki wchłaniające nadmiar sebum bez naruszenia makijażu - tak zapewnia producent i zgadzam się z tym całkowicie. Przyciska się je lekko do twarzy w tych miejscach, które potrzebują zmatowienia. Skóra jest odświeżona i wygląda dużo zdrowiej i ładniej. Jak mówi producent - na odświeżoną skórę można nałożyć puder. Każda bibułka jest jednorazowa, po użyciu należy ją wyrzucić.
Dla mnie wystarczy jedna czy dwie użyte około południa i niemal do wieczora mogę być spokojna o wygląd mojej twarzy.
Bibułki nie posiadają zapachu. Zostały przetestowane dermatologicznie i nie były testowane na zwierzętach.
Polecam wszystkim, którym zależy na świeżym, promiennym wyglądzie, a muszą zmagać się z nadprodukcją sebum.
Producent | Bielenda |
---|---|
Kategoria | Twarz |
Rodzaj | Preparaty specjalne |
Przybliżona cena | 8.00 PLN |