Śmiało mogę powiedzieć, że kosmetyki L’Oreal'a są dla mnie jak „szyte na miarę”. Jest tak od lat i dotyczy to zarówno kosmetyków pielęgnacyjnych, jak i kolorówki. Oczywiście każdej firmie zdarzają się wpadki i lakiery z linii La Collection chyba można tak nazwać.
Przyjemne, raczej jasne kolory zamknięte w małej (6 ml) buteleczce z szeroką szyjką oraz długi, dobrze wyprofilowany pędzelek i dobra, rzadka konsystencja to zdecydowane plusy, które bardzo ułatwiają malowanie. Lakier rozprowadza się świetnie, można to robić wprost z zamkniętymi oczami. Zero smug. Schnie szybciutko, zmywa się bez oporu.
Półtransparentny kolor, niezależnie od ilości nałożonych warstw trudno uznać za wadę. Z każdą warstwą tylko minimalnie rośnie jego nasycenie. Efekt biżuterii to stanowczo za mocne określenie – ładny połysk, holograficzna opalescencja raczej nie zasługują na takie epitety. Ale trzeba przyznać – manicure wygląda ładnie i estetycznie, przy moim odcieniu – muszlowym różu wpadającym w oranż (nr 101) – wręcz dziewczęco i niewinnie. Jednak zasadniczą wadą jest trwałość tego lakieru. Niezależnie od ilości warstw, zastosowanych podkładów, baz, wierzchnich nabłyszczaczy, niezależnie od intensywności prac domowych, czy też ich zupełnego braku – lakier wytrzymuje na paznokciach 1 – 1,5 dnia, po czym okropnie odpryskuje, wręcz łuszczy się płatami. Szkoda – bo naprawdę da się go lubić, a paleta kolorów aż prosi się żeby w całości zagościć na toaletce. Mogę go polecić paniom lubiącym codziennie zmieniać kolor paznokci.
Na szczęście i ku chwale dla marki, L’Oreal dostrzegł swój błąd i stopniowo wycofuje serię z regularnej sprzedaży, dlatego też lakiery te można upolować nawet za połowę ceny. W takiej sytuacji warto pokusić się chociaż o jeden.