Są perfumy, które mają dla mnie wartość sentymentalną. Bynajmniej nie są to kamienie milowe w dziedzinie perfumiarstwa, lecz zapachy kojarzące się bądź z jakimś okresem w życiu, sytuacją, bliską osobą... Z zapachem Thais los zetknął mnie na promie, gdy umilałam sobie długi rejs do krainy reniferów buszowaniem w perfumerii wolnocłowej. Dodam tylko, że było to w czasach mojej (wcześniejszej) młodości. Taki sklep to istna mekka dla opętanych jak ja. Była Coco, byli Christian i Yves oraz wszyscy pozostali wielcy, ale dla mnie liczył się tylko on - Antonio. Antonio Puig. On i jego Thais - zapach w koszmarnym flakoniku, który miałby spore szanse w konkursie na „Najbrzydszy Flakon Roku 1996”. Za to zapach zawładnął mym sercem i nosem niepodzielnie.
Określmy go mianem kwiatowo-wodnego. Dało się wyczuć jakieś kwiaty (i to całkiem sporo), zieleń i wodę. Jednym słowem - leżę na trawie z naręczem kwiatów i spoglądam na krystaliczne jezioro. Wprawdzie to produkt „made in Spain”, ale tak skandynawsko mi się kojarzy - czysto, przejrzyście, zimno. Pewnie na dwie, w porywach do trzech gwiazdek, ale dla mojego o dziesięć lat młodszego i o przynajmniej 10 litrów perfum mniej doświadczonego nosa był niczym objawienie na środku brudnego Morza Bałtyckiego. Pamiętam, że wydatki związane z kupnem Thais dość poważnie zredukowały moje skromne studenckie zasoby finansowe i ograniczyły dietę do sucharów z dżemem niskosłodzonym przez okres około miesiąca, ale było warto, bo zapach starczył na dużo dłużej i wynagrodził męki.
Krótko mówiąc - rzecz kultowa. Podczas ostatnich porządków "odkopałam" pusty flakonik i wróciła ciepła fala wspomnień...
Z oczywistych przyczyn nie pamiętam dokładnej ceny, ale gdzieś w sieci zamajaczyło mi 99 zł za 50 ml EDT.
Producent | Antonio Puig |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja ciała |
Rodzaj | Wody toaletowe, perfumowane oraz perfumy |
Przybliżona cena | 99.00 PLN |