„Snajper”, Clint Eastwood
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuRzemieślniczo jest to bez wątpienia dobre, chwilami bardzo dobre kino. Z dość irytującą wymową w tle. Całość bez wahania mogę polecić entuzjastom kina wojennego. Pozostałym… to już kwestia poglądów.
Gdyby w połowie lat 70. ktoś zasugerował, że Brudny Harry (Clint Eastwood) zostanie cenionym reżyserem, śmiechu byłoby co niemiara. A jednak. Eastwood z powodzeniem stanął po drugiej stronie kamery. Ma w swoim dorobku arcydzieła („Rzeka tajemnic”, „Bird”). Ale i mniej udane filmy, które powstają, gdy nie kryjący swoich ultrakonserwatywnych przekonań twórca bierze się za politykę. Imponująco sprawnie zrealizowany „Snajper”, pomimo wielkiego sukcesu frekwencyjnego w USA i sześciu Oscarowych nominacji, należy do tej drugiej grupy.
To oparta na faktach (i czerpiąca z autobiografii) historia Chrisa Kyle’a (Bradley Cooper). Prostego chłopaka z Teksasu, zakochanego w rodeo kowboja, który, by spełnić obywatelski obowiązek i „czynić dobro”, wstępuje do elitarnej jednostki komandosów Navy SEALs. Szkoli się na snajpera, jednocześnie poznaje przyszłą żonę (Sienna Miller), bierze z nią ślub, niebawem oboje oczekują potomka. Po 11 września Kyle zostaje skierowany do Iraku. Tam okazuje się geniuszem w swoim fachu. Najlepszym snajperem w historii amerykańskiej armii, mającym na koncie 160 potwierdzonych (i kolejną setkę niezweryfikowanych) „zestrzeleń” bohaterem, któremu koledzy nadają przezwisko „Legenda”. W tle kolejnych misji obserwujemy narastające problemy małżeńskie Kyle’a.
„Snajper” może (delikatnie mówiąc) budzić wątpliwości. To w gruncie rzeczy polityczna propaganda. W dodatku sprytna, bo Eastwood zrezygnował z naczelnego atrybutu hollywoodzkiego kina wojennego. Nie ma tu więc (tak łatwych do wyśmiania) patosu, fanfar, kiczowatych bon motów czy łzawego heroizmu. Na pozór dostajemy szorstki (i tym samym efektowny) realizm. Na pozór, bo Eastwood sprzedaje nam obraz szalenie jednowymiarowy. Interwencja w Iraku nie budzi żadnych wątpliwości, świat jest czarno-biały, Ameryka dobra, jej wrogowie źli, wszelka przemoc to w tej sytuacji uzasadniona konieczność. Irakijczycy to z kolei potwory, sadyści i oczywiście „dzikusy”. Amerykańscy publicyści (głośny stał się m.in. tekst w New York Timesie) atakowali Eastwooda za „gloryfikację najgorszych amerykańskich przywar”, czyli „kultu broni palnej, ślepego uwielbienia dla armii, wiary w cywilizacyjną wyższość Ameryki, groteskową obyczajowość macho, w której litość i współczucie stanowią oznakę słabości, niezachwianą wiarę, że Bóg jest z nami, dumę z własnej ignorancji i antyintelektualizmu”. Nie sposób z tą wypowiedzią polemizować, „Snajper” mógłby być biblią tzw. rednecka. W dodatku Eastwood irytuje niezdecydowaniem. Chwilami wydaje się, że chce zajrzeć pod podszewkę, odbrązowić swojego bohatera, przeanalizować konsekwencje. Film momentalnie staje się wtedy interesujący, ale Eastwood (konsekwentnie i błyskawicznie) się z tych aspiracji wycofuje. Syndrom stresu pourazowego u „dzielnych, amerykańskich chłopców” pojawia się tu jako jedyna (!) negatywna konsekwencja wojny w Iraku itd.
[Wrzuta]http://kotdrwal.wrzuta.pl/film/0ksF2XF1j2z/american_sniper_trailer_1_2014_bradley_cooper_clint_eastwood_movie_hd&autoplay=true[/Wrzuta]
Jednocześnie – nie przeczę – „Snajper” może się podobać. Jest kapitalnie opowiedziany. Kuleją sceny rodzinne, ale (wypełniające większą część filmu) sekwencje batalistyczne naprawdę zapierają dech w piersiach. I nie poprzez tony efektów specjalnych, ale bezbłędnie wyczuty rytm, świetną pracę kamer, wyczuwalne w każdej scenie napięcie. To ostatnie podbija (ponoć fikcyjny) wątek pojedynku-rywalizacji ze stojącym po drugiej stronie barykady snajperem, laureatem nagród olimpijskich, Mustafą (Sammy Sheik). Całość jest też świetnie zagrana. Cooper (bardzo!) efektownie się przeistacza. Znamy go z ról fircykowatych amantów, tu jest flegmatyczny, otyły, ociężały. Dzielnie sekunduje mu Sienna Miller. To ich kreacje wnoszą powiew dwuznaczności. Ona wiarygodnie oddaje dramat rodzin walczących na froncie żołnierzy. W jego oczach widzimy coraz więcej zagubienia, lęku, wątpliwości.
Stąd trudno o jednoznaczny werdykt. Rzemieślniczo jest to bez wątpienia dobre, chwilami bardzo dobre kino. Z dość irytującą wymową w tle. Całość bez wahania mogę polecić entuzjastom kina wojennego. Pozostałym… to już kwestia poglądów.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze