Raport z wyłączonego państwa
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuBył szósty stycznia, dzień Trzech Króli. Siedzę z moim synem w czerwonym autobusie. Odwożę go do małego miasteczka, w którym mieszka. Jakimś zrządzeniem losu autobus stawił się tam, gdzie powinien. Ale z dojazdem na dworzec był problem. Taksówkarze gnili w pierzynach, pani telefonistka stwierdziła, że pojazdu na konkretną godzinę zamówić nie można, gdyż święto. Zresztą, o całych tych Trzech Królach dowiedziałem się pędząc rano, jak zwykle, do kiosku po papierosy. Dobrze, że w domu zostały resztki tytoniu. Najlepsze skręty robi się z kart Pisma, nawiasem mówiąc.
Był szósty stycznia, dzień Trzech Króli. Siedzę z moim synem w czerwonym autobusie. Odwożę go do małego miasteczka, w którym mieszka. Jakimś zrządzeniem losu autobus stawił się tam, gdzie powinien. Ale z dojazdem na dworzec był problem. Taksówkarze gnili w pierzynach, pani telefonistka stwierdziła, że pojazdu na konkretną godzinę zamówić nie można, gdyż święto. Zresztą, o całych tych Trzech Królach dowiedziałem się pędząc rano, jak zwykle, do kiosku po papierosy. Dobrze, że w domu zostały resztki tytoniu. Najlepsze skręty robi się z kart Pisma, nawiasem mówiąc.
Rozumiem potrzebę odprężenia i wypoczynku. Ale ostatnie tygodnie to gruba przesada.
W tym roku kraj został wyłączony już w piątek, dziewiętnastego grudnia, już na sześć dni przed Yule, świętem znanym u nas pod nazwą Bożego Narodzenia. Uruchomienie Polski teoretycznie powinno dokonać się już siódmego stycznia. Daje to dziewiętnaście dni bezruchu. Niemal trzy tygodnie, choć przecież tak naprawdę, kraj ruszy dopiero w najbliższy poniedziałek. Teraz zacznie się czas narzekania i senności, przeklinania budzików, leniwego uderzania w klawiaturę służbowego komputera.
Na podwórku kamienicy, w której mieszkam, zalega góra śmieci. Nikt ich nie zabrał. Nie było komu, gdyż kraj się wyłączył.
Nie było gdzie kupić chleba. Apteki zatrzaśnięto, nie sposób kupić niczego na wzdęcia, zaparcia, mdłości i ból głowy – najczęstsze konsekwencje wielkiego świętowania. Jeno dzielni pracownicy całodobowych sklepów monopolowych stali na posterunkach. Chwała bohaterom!
Znalezienie restauracji, gdzie można by zjeść obiad, jest możliwe, choć utrudnione. Te czynne są zapchane po dach. Jedzenie, które tam podają, jest stare, zepsute – dostawcy żywności uczestniczą w wielkim wyłączeniu. Zresztą, perspektywę zjedzenia sensownego posiłku na mieście skutecznie blokują najbliżsi – wielcy przyjaciele wyłączania kraju. Ze świątecznych dni zostało przecież mnóstwo żarcia, które trzeba spożyć. Inaczej się zmarnuje a wówczas świat się skończy. Jedzenie tego zawsze jest tyle, że starczyłoby do Wielkiej Nocy, że można by tym pół Afryki wyżywić. A wszystko przepyszne. Karp, ościsty i mdły, tłuste sałatki, najtańszy łosoś, barszcz bez przypraw (gdyż dzieci nie lubią ostrego) oraz ciasta tak wspaniałe jak sernik bądź makowiec. Te wszelkie smakołyki zalewamy kompotem ze śliwek. Po dwóch dniach ładowania się tym paskudztwem popędziłbym nawet do chińczyka kooperującego z hyclem, niestety – kraj nie działa. Nie mam nawet siły gadać o tym, jak długo szukałem kawiarni czynnej w wigilię, żeby popracować jak normalny człowiek.
Przez dziewiętnaście dni nie przychodzą żadne przelewy. Czasem jakiś bank otworzy swe podwoje (zapewne po to by udzielić kredytu finansującego wysokie koszta wyłączenia), lecz kasa wpłacona nie ląduje na kontach swojego przeznaczenia. Stanie się to dopiero siódmego stycznia. Tymczasem, zgodnie z polskim prawem umowy muszą być rozliczane do końca roku, na który opiewają, mówimy więc, niekiedy, o całkiem sporej forsie. Problem ten dotyczy milionów prekariuszy, czyli grupy o której wszyscy teraz mówią, a nawet pragną dogodzić. Ja, co prawda, jestem bogaty jak Urban, oczywiście dzięki pracy dla Kafeterii, lecz nie każdy ma tyle szczęścia, by pisać dla Was, dziewczyny. Innymi słowy, wszyscy zatrudnieni na tzw. śmieciówkach pierwszy szmal zobaczyli dopiero po Trzech Królach. Czemu? Bo kraj przestał działać. Działają natomiast banki, obracające tymi pieniędzmi.
Co najgorsze, pozostajemy skazani na dzieci, stworzenia bezbrzeżnie nudne i bezlitosne jak hitlerowcy. Nowoczesna cywilizacja wykonała wielki wysiłek na rzecz wypracowania słusznej rozłączności pomiędzy dorosłym i nieletnim. Mowa o kursach angielskiego, karate i rysowania organizowanych w domach kultury, a nade wszystko o szkole, boleśnie nieczynnej w te czarne dni wyłączenia. Bachor, wstrętny sam z siebie, jeszcze rozkapryszony prezentami, nie pojedzie również na ferie, tylko gnije w domu, domagając się ciągłej uwagi. Trzeba go uszczęśliwiać od zmierzchu do świtu. Uśmiech dziecka łzą rodzica – tę myśl powinien przyswoić sobie każdy w wieku rozpłodowym.
Aż strach pomyśleć co byłoby, gdybym dostał zawału albo wybuchła wojna. Nim dojechałaby po mnie nie działająca karetka, nim nie działający sanitariusze pomknęliby do nie działającego szpitala, Łukasz Orbitowski przestałby działać i to nieodwołalnie. Polska jeszcze by to przeżyła, lecz co z tą wojną! W okresie wielkiego wyłączenia pokonałby nas nie tylko ten straszliwy Putin. Radę daliby Słowacy lub Litwini. Żeby tylko oni! Idę o zakład, że Polskę podbiliby sami tylko Kaszubi, dałaby też radę odpowiednio liczna bojówka z Ursynowa.
Dobrze, że jesteśmy nieważni i nikt nas nie napadnie. Choć kto wie, może rzeczywiście dostanę zawału?
Zastanawiam się tylko – po co to wszystko? Pojąłem już sens świąt grudniowych, wielkiego wyłączenia pojąć nie mogę, może dlatego, że przecież sensem życia jest praca. Co nam z tego przyszło? Mamy ciężkie brzuchy, głowy ciążą kacem, przepuściliśmy masę kasy, podczas gdy żadna nie przyszła i nowy rok witamy umęczeni.
Mam dla Was tylko jedno pocieszenie. W 2015 przerwa świąteczna potrwa tylko dwa tygodnie. Weekend majowy zaczyna się w czwartek. Tyle dobrze.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze