Do czego może przydać się selfie
NINA WUM • dawno temuDzięki portalom społecznościowym skąpo odziane oraz całkiem nagie podobizny celebrytów wszelkiej maści, niegdyś towar gorąco poszukiwany) - potaniały niczym wczorajsza pietruszka na straganie. Dość zerknąć na facebookowe konto dowolnej co młodszej postaci przemysłu rozrywkowego, by natknąć się na garść jej/jego tzw. samojebek w różnych stopniach dezabilu.
Aktorka Christy Mack i jej (były już) chłopak Jonathan Koppenhaver, zawodnik mieszanych sztuk walki o wdzięcznej ksywce War Machine byli entuzjastycznymi użytkownikami profili społecznościowych. Jeszcze do niedawna korzystali z nich razem. Malowniczej pary nikt nie mógł posądzić o nieśmiałość. On wielki, przerażająco prostokątny, o muskulaturze hodowanej na najlepszych sterydach. Ona — kształtna, zgrabna i powabna, z barwnymi tatuażami dekorującymi wysportowany organizm. Christy i Jonathan demonstrowali młodość, zdrowie i cielesną tężyznę pozując samym sobie do niezliczonych fotografii. Na wielu z nich mieli na sobie bardzo niewiele. Co w tym nadzwyczajnego?
Nic zupełnie. Dzięki portalom społecznościowym skąpo odziane oraz całkiem nagie podobizny celebrytów wszelkiej maści (niegdyś towar gorąco poszukiwany) - potaniały niczym wczorajsza pietruszka na straganie. Dość zerknąć na facebookowe konto dowolnej co młodszej postaci przemysłu rozrywkowego, by natknąć się na garść jej/jego tzw. samojebek w różnych stopniach dezabilu. Zawsze roztropna Kim Kardashian, ukręciła na owym zabijającym wyobraźnię trendzie tłusty interes, wydając w sierpniu tego roku elegancki album pełen takich auto-podobizn. (Dowcipnie zatytułowany "Selfish" czyli "Samolubna") Ponętna Kim odsłania tam wiele, lecz fizjonomię skrzętnie kryje za wypracowanym makijażem.
Niekończący się festiwal autopromocji ciałem nikogo specjalnie nie rozpala. Przekarmieni sławną (lub tylko do sławy aspirującą) golizną wzruszamy ramionami na wypięte do obiektywu pośladki Christy Mack. Ekstrawertyczna gwiazdka trafiła na pierwsze strony gazet za sprawą innego rodzaju selfie. Tych, na których demonstruje światu swą opuchniętą, zdefasonowaną brutalnym pobiciem twarz.
11 sierpnia Mack została napadnięta i pobita we własnym domu. Przez swojego wówczas już eks-chłopaka. Jonathan Koppenhaver bynajmniej nie pozował nigdy na dżentelmena. W internecie dostępne są zrzuty z ekranu z jego wpisem z twittera — gdzie żartobliwie wspomina o zabiciu Christy, gdyby kiedykolwiek próbowała odejść. Cóż, najwyraźniej próbowała, a poczucie humoru pana War Machine jest mniejsze niż jego triceps. Efektem 18 złamanych kości, połamany nos, pęknięte żebro, pęknięta wątroba oraz poważne uszkodzenia nogi niewiernej. Uszkodzenia, jakim podległ obecny na miejscu zdarzenia towarzysz Christy, nie przedostały się do tabloidów. Według zeznań poszkodowanej i jemu się dostało.
Jonathan Koppenhaver tłumaczy się publice, iż tak naprawdę wstąpił do Christy z romantycznym zamiarem wręczenia jej pierścionka z brylantem. Zaś na miejscu "poczuł się zmuszony walczyć o własne życie." Zważywszy, że Christy Mack jest od krewkiego zawodnika MMA o głowę niższa oraz na oko trzy razy lżejsza — doprawdy trudno mi wyobrazić sobie, jak zaciekłą walkę z nią stoczył.
Fotografie bestialsko pobitej Mack i jej oświadczenie ("pobił mnie wcześniej kilka razy, ale nigdy aż tak" - to już brzmi zdecydowanie mniej celebrycko, a bardziej swojsko, niemal jak z naszego podwórka, prawda?) obiegły internet, wzbudzając to, co takie rewelacje zwykle wzbudzają. Czyli: falę oburzenia oraz obowiązkowe podśmiechujki. Jedni odsądzają wspomaganego sterydami wojaka ringu od czci i wiary, wskazując przy okazji na niezwykłą odwagę, jaką wykazała się zmasakrowana kobieta. Christy Mack uczyniła wyrwę w swoim powierzchownym, dość tandetnym wizerunku quasi-gwiazdki. Wyrwy tej nic nie zalepi: Mack, której tytułem do sławy są li i jedynie filmy dla dorosłych, będzie zapamiętana jako ofiara skandalicznego przypadku przemocy domowej. Nie, żeby świat platform społecznościowych nie miał wcześniej do czynienia z podobnym tematem.
W 2009 do sieci wyciekły fotki piosenkarki Rihanny sponiewieranej przez Chrisa Browna, jej ówczesnego chłopaka. W 2013 roku pierwszą stronę gazety Sunday People ozdobiło nieostre, strzelone ukradkiem ujęcie Nigelli Lawson, kuchennej bogini, podduszanej w publicznym miejscu przez rozsierdzonego pana Lawsona. Zwie się on Charles Saatchi; jest marszandem najbardziej lususowych dzieł sztuki na tej planecie. Banalny i od stuleci znany fakt, iż do przemocy wobec kobiet skłonni są nie tylko testosteronowi byczkowie w rodzaju Browna, ale i kulturalni marszandzi poruszył opinię publiczną.
Sprawa Christy Mack wyróżnia się na tym tle o tyle, że to sama ofiara zawołała o pomoc. Oraz użyła potężnego narzędzia — portalu społecznościowego — by wskazać i napiętnować sprawcę. Dzięki setkom tysięcy głodnych rozrywki oczu, śledzących twittera aktorki Jonathan Koppenhaver nie ma co liczyć na błogą anonimowość. I o to właśnie chodzi.
Rzecz jasna nie wszyscy go piętnują. Obwinianie ofiary jest bardzo starym sportem, mającym tyleż zapalonych entuzjastów co MMA. Pośród komentujących tweeta Christy znaleźli się tacy, którzy uznali za stosowne pouczyć ją, że nie ma powodu do narzekań. Jest wszak aktorką porno, zatem osobą nagannie złego prowadzenia, zatem sama jest sobie winna. Czego się spodziewała? Jak by to ujął nieżyjący już Andrzej Lepper - "prostytutki nie można zgwałcić". Albo, że użyję zwięzłego spostrzeżenia pewnego (anonimowego, rzecz jasna) internauty: "Puszczała się, to ma."
Tego typu reakcje na widok twarzy ciężko pobitej kobiety — twarzy, która najprawdopodobniej nigdy już nie będzie tak ładna, jak była jeszcze miesiąc temu — upewniają mnie bardziej niż cokolwiek innego, że Christy Mack postąpiła słusznie. Ofiara z mało apetycznej prywatności, jaką złożyła na ołtarzu opinii publicznej jest nieoceniona. Odkładam na bok rozważania, czy roztropnie jest wiązać się z kimś, kto używa śmiertelnych pogróżek, z kimś, kto "pobił już kilka razy". Ludziom, którzy nigdy nie zaznali przemocy domowej, zawsze wydaje się, że to przecież takie proste — można się odwrócić i odejść. Niestety, nic tu proste nie jest. Ofiarę ze sprawcą łączą często więzi bardziej skomplikowane niż tylko zależność finansowa.
Dopóki ofiara bestialskiego pobicia będzie zmuszona wysłuchiwać: "nie zdarzyłoby się to, gdybyś Ty…" - selfie ze szpitala będą potrzebne.
Mentalności osobnika, który wierzy, iż dobór zawodu czyni pobicie kobiety mniej nagannym nic nie zmieni. To od pozostałych — wszystkich ludzi przytomnych, mających głowę na karku — zależy, jak bardzo będziemy zwracać uwagę na przemoc. Jak głośno o niej mówić. Takie rzeczy zdarzają się codziennie i wszędzie, choć nie zawsze kończą aż 18 złamanymi kośćmi.
W dalekich Stanach Christy Mack została pobita. Rihanna została pobita. Jako nastolatka mieszkałam w bloku — mrówkowcu. Sąsiadka z góry regularnie, nawet w deszcz mijała współmieszkańców w kryjących twarz ciemnych okularach. Była to elegancka, zadbana kobieta o pięknych rękach.
Pewnego dnia, gdy odgłosy kłótni i głuchych uderzeń stały się szczególnie wyraźne, przekonałam mamę, by jednak zadzwoniła po policję. Pamiętam, że robiła to z duszą na ramieniu ("wtrącam się ludziom w jakieś ich prywatne sprawy.") Straż przybyła, skuła skłonnego do rękoczynów pana i wybyła. Sąsiadka z góry przyszła potem do nas z szybkim, nerwowym podziękowaniem. Wkrótce potem przestałam ją widywać.
Niemal każdy z nas znał lub zna kobietę, która nie robi sobie roześmianych selfie na facebooku. Bo musiałaby pokazać sińce.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze