Czy samotna matka powinna przyjąć tę pomoc?
MONIKA SZYMANOWSKA • dawno temuNa podłodze 20-metrowej kawalerki klęczy dziewczyna. Wokół niej piętrzą się przedziwne wory i torby, które wciągnęła z klatki schodowej. Płacze. Jest w ósmym miesiącu ciąży. Zamieściła w sieci ogłoszenie, że z wdzięcznością przyjmie wózek, łóżeczko, kilka letnich ubranek dla noworodka...
Na podłodze 20-metrowej kawalerki klęczy dziewczyna. Wokół niej piętrzą się przedziwne wory i torby, które wciągnęła z klatki schodowej. Płacze. Jest w ósmym miesiącu ciąży. Zamieściła w sieci ogłoszenie, że z wdzięcznością przyjmie wózek, łóżeczko, kilka letnich ubranek dla noworodka…
Na apel zareagowało kilkadziesiąt osób, a mimo to dziewczyna nie płacze ze szczęścia. Ludzie dzwonili, wypytywali dokładnie o jej sytuację i potrzeby. Następnego dnia przyjeżdżali. Z worami właśnie, które z dumą wtaszczyli na czwarte piętro (windy brak). Z worami starych, nieodplamionych, czasem w ogóle nieupranych ciuszków po dzieciach do 10. roku życia… Z dwóch toreb po otwarciu uleciało radośnie kilka moli.
„Obdarowana” nie chciała przyjąć wszystkiego, tłumaczyła się rozmiarami mieszkania, brakiem piwnicy. Nie pomogło. „Darczyńcy” wzruszali ramionami i pospiesznie zostawiali toboły pod drzwiami wejściowymi. Niektórzy byli urażeni próbami odmowy. Nie potrafiła ich zmusić do zabrania worów z powrotem. Jest nawet wózek. Z urwanym kółkiem. „Narzeczony na pewno przyczepi” – usłyszała na pociechę. I cztery wanienki, o które z naciskiem nie prosiła, bo w łazience ani nigdzie indziej nie ma miejsca na takie oblucje – na razie musi wystarczyć umywalka. Ktoś przywiózł w kartonie kilka opakowań tzw. mleka następnego. Jedno było napoczęte, wszystkie – przeterminowane.
Na szczęście zdarzyło się parę happy endów. Miła kobieta z drugiego końca Polski przysłała pocztą kilka par wzruszających śpioszków z batystu (!), które kiedyś własnoręcznie uszyła dla córeczki. Śnieżnobiałe, uprasowane, zostały zapakowane jak prezent, z kokardą. Podróżniczka podarowała kupon mocnego materiału z Indii na chustę zamiast nosidełka. Zjawił się też starszy pan z wiklinowym łóżeczkiem-koszem, wielkim i zaokrąglonym, pięknie wyściełanym. Brzegi zostały starannie obszyte grubą atłasową flanelą, bo wiklina bywa niesforna. W koszu był nowy materacyk i nowy kocyk. Ten sam pan, ogarnąwszy wzrokiem mieszkanie, obiecał wrócić większym samochodem i wywieźć wory. Powiedział też, że za kilka tygodni wystara się o sprawną pralkę. Za darmo. Bez pytań.
Dziewczyna jest już szczęśliwie po porodzie. To samotna mama, ale nie ona i nie jej historia są bohaterkami tej opowieści. Bohaterkami są dwie ważne umiejętności: dawania i brania. Zbyt często nam ich brakuje, co ma następstwa niezręczne, kłopotliwe, niesympatyczne. A to naprawdę nie jest wielka filozofia.
Jeżeli naprawdę chcemy pomóc…
…róbmy to z taktem i szacunkiem dla słabszych. Nie traktujmy człowieka w potrzebie jako kogoś gorszego od nas. To czasem nieuświadomione. Ot, świetna okazja do pozbycia się zbędnego balastu, który zalegał w domu. Tymczasem, miejsce śmieci jest na śmietniku. Jeśli kogoś nie stać na kupno określonych rzeczy, to zapewne nie stać go również na naprawy, przeróbki i inne zabiegi – chyba że zakomunikuje nam to wyraźnie: tak, znam się trochę na elektryce, potrafię sobie naprawić ten grzejnik.
Dzielmy się tym, co… mogłoby nam się przydać
Paradoks? Niekoniecznie. Generalnie, nie wypada „dawać za darmo” rzeczy zepsutych, zużytych, uszkodzonego sprzętu, podartych ubrań, o zgrozo, znoszonych butów. Podobnie rzecz się ma z jedzeniem czy kosmetykami, które utraciły datę przydatności. (Lekarstw nie powinno się przekazywać w ogóle, nawet tych dostępnych bez recepty). Dawanie takich rzeczy to nie pomoc – to wyraz pogardy dla innych i własnego lenistwa, jeśli dobrze się nad tym zastanowić. Urządzenia mechaniczne i na prąd muszą działać i być całkowicie bezpieczne dla użytkownika. Ubrania pierzemy, cerujemy, doszywamy guziki. Prasowanie nie jest konieczne. Buty tekstylne także pierzemy, a pozostałe odkażamy w sposób właściwy dla danego tworzywa, wymieniamy wkładki, naprawiamy u szewca, sprayujemy wewnątrz, pastujemy.
Nie proponuj, nie namawiaj, nie zmuszaj…
Stara zasada biesiadna: gdy ktoś prosi nas o lemoniadę, nie nalewajmy mu wina. Nieważne, czy o pomoc zwraca się ktoś znajomy, czy nieznajomy, człowiek czy instytucja. Zawsze słuchamy uważnie, jakie jest zapotrzebowanie, pytamy o wiek i płeć dzieci, o rozmiary odzieży. Nie dajemy „jak leci”, na oślep — wszystkiego, co mamy w piwnicy lub w pawlaczu. Osoba czy placówka przyjmująca pomoc tak samo jak my nie ma czasu/możliwości/ochoty zajmować się potem upłynnianiem zbędnych darów. Najkrócej: dajemy to, o co się nas prosi, a nie to, co nam zawadza. I nie jest fanaberią, jeśli ktoś przed przyjęciem daru zechce go np. przymierzyć. Lub odmówi przyjęcia mąki, gdyż jest uczulony na gluten.
Dawanie jest transakcją, która rządzi się podobnymi prawami, co zakup, tyle że bezgotówkowy. Kupujący, jak i biorący, ma prawo wyboru. Jeśli szuka czajnika, nie proponujmy mu patelni. Przypomina też wręczanie upominku – staramy się dawać w prezencie to, o czym marzy dana osoba, tak przynajmniej być powinno. Niestety, trzeba w to włożyć odrobinę wysiłku. Jak we wszystko.
Nie wiemy jak dziękować? Uśmiechnijmy się!
Przejściowe kłopoty finansowe, brak pracy, samotność, wreszcie totalne ubóstwo… Cały czas są to sprawy wstydliwe, a ofiary tych zjawisk – uważane za same sobie winne. Należy walczyć z tym wizerunkiem, odkłamać go. Są rozmaite tragedie, okoliczności życiowe i zewnętrzne. Niemożliwe też, aby sto procent społeczeństwa stanowili ludzie przedsiębiorczy. Nie czujmy się upokorzeni w trudnym momencie i nie zezwalajmy, by upokarzali nas inni. Akceptujmy sensowną pomoc z wdziękiem, dumą i radością, prośmy o nią bez zażenowania i lęku. Nie jest to łatwe, ale można się tego nauczyć.
Świeżo upieczona mama, której przypadek posłużył jako klasyczny przykład dawania bezmyślnego, nie bardzo wiedziała, jak podziękować tym, którzy potraktowali jej ogłoszenie ze zrozumieniem. Ostatecznie wysłała pomysłową kartkę własnej roboty do pani „od śpioszków”, a starszemu mężczyźnie, który pomógł wywieźć niepotrzebny nabytek, upiekła ciasto. Może wystarczyłby uśmiech, ale od takiego przybytku głowa nie boli. Umieściła też lakoniczne, ogólne podziękowanie w Internecie. Nawet jeśli ktoś, kto przywiózł torby z molami czy zepsute mleko, weźmie je do siebie – trudno. Czasami wstręt do myślenia i brak samokrytycyzmu są nieuleczalne.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze