Praca w Polsce: tylko po znajomości?
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuKażdy z nasz szukał kiedyś pracy. Część zrzuca swoje niepowodzenia na magiczne słowo: znajomości. Podobno jeśli w Polsce ich nie masz, to i pracy nie będziesz miał. Pisany ci zmywak w Anglii. Możemy nawet nie wiedzieć o tym, że przegraliśmy w wyścigu z kuzynką szwagra wujka Zdzisia. Przecież nikt nam oficjalnie nie powie, że w firmie panuje nepotyzm.
Ewa ma dwadzieścia siedem lat, z czego rok spędziła na bezrobociu. Jest absolwentką administracji na dobrej państwowej uczelni. Ale pracuje na czarno w zupełnie innej dziedzinie. Z Gdańska wróciła do swojej średniej wielkości miejscowości, bo tam łatwiej jej się utrzymać. Pracy w zawodzie już nie szuka, bo po co?
— I tak nie mam szans. Po prostu nie mam wujka dyrektora ani ojca kierownika. W Polsce do urzędów przyjmują pracowników tylko po znajomości. I to nie jest tak, że ja jestem jakaś pechowa, a inni sobie radzą dzięki wykształceniu i pracowitości. Dobre sobie. Moja koleżanka z roku startowała w konkursie na stanowisko referenta, a wraz z nią trzydzieści siedem osób. Nie przeszła, w uzasadnieniu napisano, że nie spełnia ważnego wymogu: nie zna czeskiego. To może miałoby sens gdzieś na Dolnym Śląsku, ale ona startowała w konkursie na Pomorzu! Równie dobrze mogli wymagać suahili. I co się okazało? Że jakaś tam kuzynka pani kierownik jest po bohemistyce. Stąd czeski. Wiadomo, konkurs wygrała, nikt inny nie miał szans.
Czuje, że zmarnowała kawałek życia. Studia kosztowały ją wiele wyrzeczeń, bo pochodzi z biednej rodziny. Ratowało ją stypendium socjalne i naukowe, dorabiała. Ale to wszystko na nic:
- Śmiechu warte. Państwo mnie wykształciło, to są pieniądze wyrzucone w błoto, bo pracuję na czarno w sklepie odzieżowym. Teraz jestem rozżalona, bo gdybym wiedziała, jak to wygląda, nie pchałabym się na studia. Trzeba było mi powiedzieć, że praca w urzędzie jest tylko dla dzieci urzędników.
Zupełnie inaczej myśli Marek, lekarz z dwudziestoletnim stażem. Jego zdaniem nie ma nic dziwnego w tym, że członkowie rodziny pracują w jednym miejscu. Przecież niektóre zainteresowania człowiek dziedziczy i to naturalne, że syn lekarza zostaje lekarzem, nauczyciela pracuje w szkole, a prawnika studiuje prawo. A w małych miastach i na wsiach to nieuniknione, że krewni pracują razem. Nie da się przed tym uciec:
— W naszym szpitalu pracowałem najpierw ja z ojcem, a potem, mam nadzieję, do mnie dołączy mój syn. Czy to takie dziwne? To mała miejscowość, szpital jest tylko jeden. Mam wysłać syna Bóg wie gdzie, żeby wszyscy byli zadowoleni? Nepotyzm? To modne słowo, ale jest jeszcze jedno, modniejsze: dyskryminacja. Dlaczego mój syn ma być dyskryminowany tylko dlatego, że ja tu pracuję? Gdzie ma jechać? Do Ułan Bator? To jest dopiero totalny absurd.
Jest i nowoczesne podejście do sprawy: networking. To taka ładniejsza nazwa sieci społecznej, która pozwala nam, w sytuacji gdy szukamy nowego miejsca pracy, rozesłać wici po znajomych i rodzinie. W końcu nikt tak dobrze jak aktualnie zatrudnieni nie wie, czy firma szuka nowych pracowników. Nasze CV będzie wtedy na wierzchu. Ktoś może nas nawet zarekomendować swojemu pracodawcy. Wiąże się to jednak z ryzykiem:
— Jeśli za kogoś ręczymy, możemy wylecieć razem z nim, gdy się nie sprawdzi – opowiada Agata, pracowniczka firmy telekomunikacyjnej – dokładnie tak jak ja. Wiedziałam, że szwagierka szuka pracy. Nie miała doświadczenia, ale firma szukała tylko pomocy do sekretariatu. Zaniosłam jej CV do szefa i naopowiadałam, że chociaż oficjalnie nie ma doświadczenia, to pomagała moim rodzicom w prowadzeniu ich małego biznesu. Pomyślałam, że chociaż Paulina nie jest tytanem intelektu, to da radę robić ksera, kawę i takie tam. Nie dała, bo ciągle się spóźniała i gadała przez służbowy telefon. Po miesiącu jej podziękowano, a po następnych dwóch – mi. Szef stwierdził, że zawiodłam jego zaufanie. Wszyscy zauważyli przecież, że szwagierka nawet skanera nie umie obsługiwać. A Paulina pretensje ma tylko do mnie. Podobno nie poinformowałam jej, jakie to faszystowskie metody panują w naszej firmie. Nikomu więcej pracy nie załatwię!
Temu, że słowo „znajomości” otwiera drzwi do każdej pracy zaprzecza Magdalena Godlewska, doradca zawodowy:
— Znajomości dobrze mieć, ale w czasach kryzysu żadna firma nie zatrudni dyletanta bez wykształcenia i praktyki. Wielokrotnie poszukiwałam do pracy inżynierów czy budowlańców i nikogo nie pytałam, czy zna pana X albo Y. Myślę, że niektórzy próbują zrzucić winę za swe niepowodzenia na brak tych magicznych znajomości, bo nie chcą się przyznać, że ich CV nie powala na kolana. Zresztą sama jestem przykładem, że można dostać nawet pierwszą pracę po studiach w zupełnie obcym mieście.
Stawiać na znajomości czy umiejętności? Wysyłać CV czy lepiej dzwonić po ciociach? Denerwować się, że ten kto wygrał konkurs, ma ojca na stanowisku w urzędzie? A może spojrzeć na siebie krytycznie i zastanowić się, dlaczego u licha nie chcą nas zatrudnić? Istnieje przecież możliwość, że pracodawcy po prostu nie lubią zwolenników spiskowych teorii dziejów. ;)
A Wy jak uważacie: jest w Polsce praca dla ludzi bez znajomości?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze