Orkiestra świątecznej pomocy
REDAKCJA • dawno temuWsłuchałam się głębiej w całe to medialne „kolędowanie”, ględzenie Wujciów Dobra Rada w prasie i tv… Myślenie pokrętne i wewnętrznie sprzeczne. Z jednej strony luksus i hollywoodzkie uśmiechy, z drugiej – przekonywanie, że jeśli człowiekowi jest dobrze samemu z sobą, to wystarczy mu puszka szprotek… Czy naprawdę nad puszką szprotek można być szczęśliwym, nie czuć w dzisiejszym świecie przegranej?
Zaprosiłam starego przyjaciela na wigilię i święta. Mieszka w fatalnych warunkach, bez ogrzewania, a wpadłam na ten pomysł, przerażona liczbą zaczadzeń w Polsce, podaną w wiadomościach. Wyobraziłam sobie, jak Mareczek kombinuje coś przy tej swojej zdezelowanej kozie, a potem upija się na smutno i zasypia…
Odmówił kategorycznie i początkowo było mi przykro. Chciałam nawet pojechać po niego samochodem. Małżonek mnie powstrzymał. Na wszelki wypadek postawiłam oczywiście dodatkowy talerz. Nie przyszedł.
Potem wsłuchałam się głębiej w całe to medialne „kolędowanie”, ględzenie Wujciów Dobra Rada w prasie i tv… Myślenie pokrętne i wewnętrznie sprzeczne. Z jednej strony luksus i hollywoodzkie uśmiechy, z drugiej – przekonywanie, że jeśli człowiekowi jest dobrze samemu z sobą, to wystarczy mu puszka szprotek… Czy naprawdę nad puszką szprotek można być szczęśliwym, nie czuć w dzisiejszym świecie przegranej? Nie wiem, to pewnie kwestia indywidualna. Zgadzam się co do jednego: święta każdy powinien spędzić tak, jak chce lub może – to w końcu truizm. Ale nie wolno nikogo uszczęśliwiać na siłę, wmawiać mu, kiedy i dlaczego ma czuć się wniebowzięty i wdzięczny losowi.
Nagle zrozumiałam Mareczka. On nie jest szczęśliwy, on pokutuje. Uważa, że sam sobie w życiu nabroił i musi teraz zapłacić. Czy moja choinka do sufitu i suto zastawiony stół poprawią mu nastrój, pomogą się „rozgrzeszyć”? Czy jest sens napychać się do bólu wątroby raz w roku, a przez pozostałe dni cierpieć jak zwykle?
Czasem to właśnie próbujemy robić. Raz do roku paść słabszych jak gęsi na wątróbkę, urządzać im spędy w postaci restauracyjnych „wigilii dla samotnych”, wspaniałomyślnie przygarniać na wieczerzę i obdarowywać ciepłymi skarpetami. A może oni tego nie chcą? Może czują się nieswojo i nieszczerze? Może Boże Narodzenie nie jest dla nich żadnym szczególnym dniem, jak dla osób wierzących? Może, wreszcie, nie takiej pomocy im trzeba, lecz nieświątecznej, codziennej? Pusty talerz jest naprawdę pusty. Fałszywy, plastikowy jak telewizyjne życzenia.
Zrozumiałam filozofię Mareczka i wielu mu podobnych, którzy się izolują, nie przyjmują „zaszczytu”. Choinka i światełka są dla dzieci. Nie osłodzą goryczy człowieka, który nie ma nikogo i niczego. Zaprosić go na wigilię to tak, jakby mu powiedzieć: tylko raz w roku dostrzegam twój problem i mam dla ciebie czas. A on potrzebuje dachu z wygodami, zasiłku, lekarza i psychologa. O ile zechce to przyjąć. Nie musi. Ale ta opcja powinna na niego czekać. Tak, tak, tak! Za nasze podatki i pełne brzuchy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze