Luksus za 19.99
ANNA MARIA GIDYŃSKA • dawno temuPoza garstką eremitów, każdy marzy o luksusie, różnie go tylko pojmując. O ile taki poseł Pęczak może sobie życzyć merca na bajerze, z przyciemnianymi szybami, a jego dobroczyńca Marek Dochnal popisuje się na stronach Gali (która mu piękną laurkę napisała swego czasu) złotym rolexem i wylegującą się na brzegu przydomowego basenu żoną, która ot tak sobie włożyła brylantową kolię, suknię Versace i rozrzuciła trochę zbyt nonszalancko długie nogi na boki, to dla zwykłych ludzi poprzeczka ustawiona jest nieco niżej.
Zauważyłam prawidłowość, że pierwszym wyznacznikiem luksusu jest dla moich krajan upodobnienie się do reszty.
To właśnie pomyślałam obserwując wczoraj dziewczę, które smętnie spacerowało pod Galerią Centrum w Warszawie, reklamując jakiś sklep komputerowy. Dziewczę przyodziane było bowiem w kusą, bladobłękitną kurteczkę do nerek obszytą przy kapturku sztucznym włosiem, obcisłe, szurające po chodniku rozszerzane i kunsztownie powycierane dżinsy oraz – tak, tak – pantofle z czubem. Skąd wiem, że pantofle, a nie botki? Elementarne, drogi czytelniku. Stąd, że dziewczę otrząsało sobie śnieg z odzieży i przy tej okazji odsłoniło lekki bucik w pełnej krasie. Tutaj, jak widać, upodobnienie jest dość nachalne, tylko trochę rozminęło się z pogodą – J. Lo. może i ma taką kurtkę (obszytą norkami) i takie dżinsy (zapewne szyte na zamówienie, żeby ładnie leżały na jej wygodnym siedzeniu), ale raczej na pewno nie założy do nich, przy minusowej temperaturze, pantofli z czubami. Luksusem w przypadku tej młodej damy będzie więc uniknięcie zapalenia pęcherza i usmarkania dźwiganej na piersi planszy reklamowej. Bo wątpię, żeby dano jej wejść do pobliskiego H&M po opakowanie chusteczek do nosa, w folii w różyczki.
Po drugiej stronie ulicy można jednak spotkać o wiele bardziej luksusowe istoty. Podjeżdżają na zakupy BMW ze swoimi chłopakami, więc mogą sobie chodzić w pantoflach – ale nie chodzą, mają czarne botki ozdobione skrzyżowanym G. Wiadomo — Gucci. W ręce brązowa torebka w charakterystyczne znaczki – Louis Vuitton. Spodnie i pasek z szeroką, wysadzają cyrkoniami klamrą — Dolce&Gabbana. Biała kurteczka w różowe wzorki — Dior. Elita finansowa kraju? Co najwyżej swojej wsi. Pracowici Chińczycy dawno już skopiowali wszystko, co było do skopiowania, dzięki czemu tak światowe marki nietrudno kupić w zapyziałej budzie tuż obok kebaba i bielizny „10 sztuk za 10 zł”. Co ciekawe, podróbki marek wysokich nie kosztują mało – 800 zł za torebkę z plastikowej skóry (zwanej „ekologiczną”), udającą taką za 2000 euro, to raczej dużo. Zwłaszcza, że w tej cenie można mieć oryginał polskiego Wittchena czy Batyckiego. No ale co Dior, to Dior.
Fryzura i makijaż nie pozostają w tyle za ubraniem. Blond-czarny balejaż to podstawa, nawet jeśli ewidentnie kłóci się z karnacją. Zresztą, karnację też da się dopasować do koloru włosów dzięki codziennym odwiedzinom w solarium. Oko należy obrysować na czarno, nie zapominając o mocnym wytuszowaniu rzęs. Szminka? Odcienie różu. Własne paznokcie to przeżytek. Tipsy to rozwiązanie na dziś. I chociaż można zażyczyć sobie od manikiurzystki takich, które na pierwszy rzut oka wyglądają naturalnie, to jednak lepszym pomysłem jest zostawienie półcentrymetrowych końcówek oraz ozdobienie każdego paznokcia fantazyjnym wzorkiem – z dużą ilością brokatu najchętniej. Jakość kosmetyków użytych do stworzenia image ma znaczenie drugorzędne – może to być coś z niskiej półki, może być kupiony okazyjnie podkład Lancôme o nazwie „4×1”. To nic, że kupiło się go od miłej pani ze śpiewnym akcentem z łóżka polowego na ulicy. Lancôme to Lancôme.
U nas nie tylko to, co z daleka kłuje innych w oczy, musi mieć markę przed jakością – to samo dotyczy zapachu, ulotnych substancji działających – jak możnaby mniemać – bardziej na zmysł powonienia niż wzroku. Nietrudno zorientować się, że najpopularniejsze perfumy sprzedawane po okazyjnych cenach na Allegro są masowo podrabiane. Naturalnie, cena podróbki jest kilkukrotnie niższa od ceny produktu oryginalnego – setka Chanel Chance kosztuje ok. 300 pln w perfumerii; podróbka – ok. 40 pln, przy czym sprzedawca wymyśla bajeczkę na użytek władz portalu, plotąc bzdury o likwidacji perfumerii, dostawie z Niemiec, Francji czy Włoch oraz uszkodzonych, niedopuszczonych do handlu opakowaniach. Spójrzmy prawdzie w oczy – nie jest możliwe, żeby tysiące nabywców tych okazyjnie tanich perfum nie potrafiło skojarzyć, że płacą za podróbki. Gdyby faktycznie niezdolni byli do takiej pracy umysłowej, zapewne nadal kiblowaliby w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Prawda jest taka, że jeśli ktoś kupuje za ćwierć ceny, to robi to nie dla zapachu, lecz butelki z napisem Armani, Estee Lauder, czy też Kenzo, która będzie ozdabiać jego łazienkę. A jak pachnie ta woda toaletowa, to już naprawdę wtórna sprawa.
Skoro już człowiek zapewnił sobie luksusowy wygląd i zapach, czas zająć się środkami komunikacji. Na pierwszy ogień idzie komórka. Oczywiście, Nokia – inne marki nie są zbyt dobrze widziane. I nawet nie z uwagi na nieciekawą stylistykę czy skomplikowane menu – w przypadku innych są po prostu kłopoty z tuningiem. Tak, tuningiem, komórki się bowiem tuninguje. Jeśli telefon ma wyświetlacz jednokolorowy, podstawą jest instalacja niebieskiego podświetlenia – wygląda lepiej niż typowe zielone. Niebieskie było wyróżnikiem kilku wyższych modeli, stąd dążenie do tego koloru. Kolejna sprawa to obudowa. Nokie z tzw. niższej półki od kilku lat już mają obustronnie wymienne obudowy. Oczywiście można kupić sobie coś z ulubionym bohaterem kreskówek, ciekawym wzorkiem albo w kratkę Burberry, ale rosnącą popularnością cieszą się obudowy imitujące wyższe modele Nokii. Co z tego, że masz 3210i, jeśli z daleka wszystkim się wydaje, że to tytanowa 8910, której cena nigdy nie zeszła poniżej 2500 zł. Pokazywać z bliska nie trzeba, najwyżej najbliższym znajomym, którzy z pewnością docenią łebskość właściciela.
Teraz czas rozejrzeć się za samochodem. Czerwony albo srebrny, BMW – tylko czarny, ze sportowym wydechem, ksenonami z przodu i białymi światłami z tyłu. Wszelkie nalepki na tylną szybę są już passé. „No bas, no fun” może sobie nakleić młodszy brat. Oczywiście, nowy kosztuje tyle, że posiadacz podrasowanej komórki oraz dziewczyny z chińską Escadą i turecką Pradą nie jest w stanie sobie na nią pozwolić. W tej sytuacji należy udać się do komisu albo nawet i za zachodnią granicę, kupić jakiegoś truposzczaka, zaszpachlować, wyklepać, wypucować i jeździć po okolicy z miną króla świata, rycząc rozkosznie wypalonym katalizatorem. Wtedy nieważne, że nowe szpilki Versace łamią się, z torebki Louis Vuitton odpada sprzączka, perfumy Yves Saint Laurent pachną jak spray do odświeżania toalet, a Audi gaśnie po przejechaniu przez kałużę. Z daleka wygląda dobrze. Jak mówi nowe polskie przysłowie — wszystko złoto, co się świeci.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze