Zamieszanie na Glamourmajdanie
MONIKA SZYMANOWSKA • dawno temuJestem zdumiona szumem wokół artykuliku ukraińskiej faszjonistki Olenki Martynyuk w marcowym numerze miesięcznika Glamour - miesięcznika poświęconego temu, jak błyszczeć w każdej sytuacji. Jeśli inteligentny i wrażliwy Czytelnik oczekuje uczciwych relacji z sąsiadującego państwa i podpowiedzi, jak pomóc pokrzywdzonym, to chyba wie, po jakie gazety sięgnąć, nawet jeśli nie ma telewizora?
Jestem zdumiona szumem wokół artykuliku ukraińskiej faszjonistki Olenki Martynyuk w marcowym numerze miesięcznika Glamour — miesięcznika poświęconego temu, jak błyszczeć w każdej sytuacji. Jeśli inteligentny i wrażliwy Czytelnik oczekuje uczciwych relacji z sąsiadującego państwa i podpowiedzi, jak pomóc pokrzywdzonym, to chyba wie, po jakie gazety sięgnąć, nawet jeśli nie ma telewizora?
Przekleństwem tzw. periodyków luksusowych jest gigantyczne wyprzedzenie wobec rzeczywistości, z jakim idą do druku. Gdyby Glamour był pismem społeczno-politycznym, wybrnąłby z sytuacji rynkowego wyścigu, mając fachowych dziennikarzy na etacie i w temacie.
Nie taka jest jednak misja tej publikacji. Została zdefiniowana dawno temu na całym świecie, do naszej rzeczywistości pasuje jak pięść do nosa (mówię o pospólstwie, czyli… większości społeczeństwa), a jednak „wychodzi” i ma się świetnie – za sprawą naszych ciągot do luksusu. Sprzeciwiam się wybuchowi fałszywych oczekiwań wobec medium, które nigdy nie deklarowało chęci zajęcia stanowiska w sprawach realnych i większościowych. Jeśli Glamour interesuje się jakąkolwiek rewolucją, to idzie o rewolucję w modzie lub obyczajach seksualnych.
Internautów nagle zabolało, że dziennikarka Glamoura opisuje swoją firmową bieliznę, odporną na mrozy, i odnajduje się w nowej sytuacji, rozdając na Majdanie posiłki. Bądźmy szczerzy: ambitne reportaże w prasie kobiecej upadły z hukiem, gdy przymierzało się do tej konwencji pismo Marie Claire. Nie chcieliśmy tego czytać. Na placu boju pozostały już chyba tylko Wysokie Obcasy. A niejaka Martyna Wojciechowska doprowadza mnie do śmiechu swoimi wyimaginowanymi problemami podczas telewizyjnych wypraw „na bogato” we wszystkie zakątki świata – a to sama zmieni koło w dżipie, a to pokłóci się z wodzem plemienia… To żałosne, bo udaje prawdę i wciskane jest na siłę. Czemu nie pogadamy o tym? Jej program ma większy zasięg społeczny, niż miesięcznik Glamour.
Bardziej niż moda na Majdanie, uderzyło mnie w zajawkach okładkowych marcowego wydania to, „Jak przeżyć za 1000 złotych”. Byłam szczerze zdumiona (i zbudowana), że pismo wysokopółkowe podejmuje tak trudny, bolesny, powszechny dla Polek i Polaków problem w momencie, gdy za pantofle od dobrego designera trzeba zapłacić dwa razy tyle. Nie wierzę, by starało się złowić ubogi target i przekonywać Czytelniczki do szminek i tuszy po 10 zł – aczkolwiek byłoby to światełkiem w tunelu. Można bowiem być aż do śmierci piękną, atrakcyjną i wyzwoloną kobietą, myjąc się przez całe życie i od stóp do głów mydłem palmolive, co udowadnia przecudna książka Bodil Malmsten „Cena wody w Finistère”. Jest jednak wielka rzesza osób, którym poprawiają humor tzw. zakupy przez szybę. Marzenia. Nadzieje na luksus. Pozwólmy więc im marzyć pomiędzy krwawymi doniesieniami z Ukrainy. Nie wszyscy są kretynami.
Co do mody glamour na Majdanie – było, minęło, a wręcz przeleciało cichym lotem. Sytuacja jest dynamiczna i nie wydaje mi się, aby rozterki młodziutkiej dziennikarki Olenki warto było traktować poważnie. Oburzać się można na Janukowycza czy Putina. Myślę, że podczas najnowszej rewolucji ukraińskiej działy się różne rzeczy, jak to na wojnie, jeszcze nie opisane – szaber, lichwa, szpiegostwo, manipulacja, prostytucja. Nie bądźmy tacy wzniośli, spójrzmy na sprawę w należytych proporcjach. Na pewno cieplej było tym, którzy mieli lepsze ciuchy i namioty.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze