Ta dzisiejsza młodzież!
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPora to przyznać. Nieodwołalnie się starzeję. Przestałem być młody, gdyż młodych nie rozumiem. Przyglądałem się dzisiejszym dwudziestolatkom, tym zadbanym chłopakom w słynnych już spodniach-rurkach i dziewczynom z kwiatami wytatuowanymi na przedramionach. Siedzieli w kawiarniach i jeździli palcami po ekranach dotykowych. Wydali mi się obcy, jakby nie potrafili ze mną rozmawiać. Nie zrozumieliśmy się kompletnie, choć przecież wypowiadaliśmy się w tym samym języku. Można pomyśleć, że tym samym słowom nadajemy odmienne znaczenia. Po prostu, przed czterdziestką przeskakuje coś w człowieku. Zamykamy się na młodych, otwieramy na starych.
Pora to przyznać. Nieodwołalnie się starzeję. Przestałem być młody, gdyż młodych nie rozumiem.
Przez całe swoje życie tkwiłem w bańce i wydawało mi się, że czas po prostu nie płynie. Tylko na durnym łbie przybyło trochę siwych włosów. Od lat zajmuję się tym samym, mam tych samych przyjaciół, jem to samo i nawet nie próbuję zmienić zainteresowań. Obok mnie, owszem, dokonywały się jakieś zmiany. Bliscy żenili się i rozwodzili. Robili sobie dzieci. Kupowali domy i samochody. Tyli. Rzucali papierosy i alkohol. Robili się coraz smutniejsi.
Przyglądałem się dzisiejszym dwudziestolatkom, tym zadbanym chłopakom w słynnych już spodniach-rurkach i dziewczynom z kwiatami wytatuowanymi na przedramionach. Siedzieli w kawiarniach i jeździli palcami po ekranach dotykowych. Wydali mi się obcy, jakby nie potrafili ze mną rozmawiać. Patrzyłem, jak się bawią i próbowałem dociec, skąd bierze się ich miękkość. Złapałem się na myśli „ta dzisiejsza młodzież!”
Aż przyszedł ten dzień, kiedy porozmawiałem z człowiekiem o połowę młodszym ode mnie. Potem z kolejnym. Potem z jakąś dziewczyną. Nie zrozumieliśmy się kompletnie, choć przecież wypowiadaliśmy się w tym samym języku. Można pomyśleć, że tym samym słowom nadajemy odmienne znaczenia.
Żeby było śmieszniej, z ludźmi wyraźnie starszymi ode mnie dogaduję się doskonale. Mam paru świetnych kumpli dobrze po pięćdziesiątce. Myślimy w bardzo podobny sposób. Ci starsi są odrobinę ode mnie mądrzejsi i nieskończenie bardziej zgorzkniali. Mogę gadać z takimi do świtu. Młodych nie pojmuję. Dlaczego?
Możemy założyć, że zawsze tak było. Już starożytny mędrzec, Cyceron nie był w stanie pojąć, czemu młodzi mówią to co mówią i zachowują się tak a nie inaczej. Po prostu, przed czterdziestką przeskakuje coś w człowieku. Zamykamy się na młodych, otwieramy na starych. To całkiem prawdopodobne. Tylko dlaczego, mając lat dwadzieścia, doskonale dogadywałem się z czterdziestolatkami?
Aby znaleźć odpowiedź, musimy zadać sobie proste pytanie: co się zmieniło? Co odróżnia młodość moją i moich rówieśników od młodości dzisiejszej młodzieży? Odpowiedź jest prosta. Nastał Internet.
Dzisiejsi dwudziestolatkowie są pierwszym pokoleniem, któremu Internet towarzyszył od maleńkości, prawdziwymi „dziećmi sieci”. Maila mieli już w przedszkolu, w podstawówce prowadzili blogi, portale społecznościowe stały się ich naturalnym środowiskiem. Myślą siecią. Oddychają transferem danych. Trawią informacje.
Moje pokolenie zetknęło się z siecią we wczesnej dorosłości. Pierwszy raz poszedłem do kafejki internetowej już po maturze. Zabrałem ze sobą kumpla, żeby pomógł mi obsługiwać przeglądarkę. Zaraz, zaraz – nawet nie wiedziałem, czym jest przeglądarka! Przerobiłem modemy. Stałe łącze, jak większość moich rówieśników miałem parę lat przed trzydziestką. Co to oznacza?
Internet jest dla mnie narzędziem, niczym więcej. Używam go do określonych celów – pracy, zakupów, kontaktu z kulturą. Traktuję trochę jak telewizor z nieskończoną ilością kanałów albo ogromną księgarnię. Gdyby nagle jakiś szaleniec wysadził w powietrze wszystkie serwery, moje życie stałoby się trochę gorsze, lecz zmieniłoby się w zasadniczy sposób. Informacji poszukiwałbym tak jak kiedyś, w bibliotece. Odwiedzałbym wypożyczalnie filmów i kupował płyty, a ten felieton wydrukowałbym i popędził na pocztę.
Dla młodych sieć jest naturalnym środowiskiem, kompletnym światem, być może ważniejszym od tego „prawdziwego” (na marginesie — skąd mamy wiedzieć, który akurat świat jest prawdziwy?). Internet, z którym dorastali, zmienił ich myślenie, trudno powiedzieć — na dobre czy na złe. Po prostu przeobraził. Mówiąc nieco dobitniej, traktują sieć śmiertelnie poważnie. Ja, wprost przeciwnie. To kluczowa różnica. I dlatego nie możemy się dogadać. Jakbyśmy wyrośli na dwóch różnych planetach.
Dlaczego jednak podobna zmiana nie weszła w życie przy okazji upowszechnienia się radia, telewizji, magnetowidu? Te wynalazki wydają się, na pierwszy rzut oka, równie istotne. Telewizji nie można oglądać od rana do wieczora. Chodzimy bowiem do pracy, szkoły, do knajpy i na zakupy. Tam nie ma telewizora. Tymczasem Internet jest wszędzie, zawiera w sobie radio, telewizję, wszystko co chcecie. To jasne jak słońce. Tak zwana dzisiejsza młodzież dała się schwytać i nie ma ochoty na ucieczkę.
Więc się nie dogadamy. Trudno.
Sam jestem oczywiście sobie winien. Nim narodził się mój syn, pisałem dla niego bajki, które potem wrzucałem w Internet. Gdy tylko pojawił się na świecie, założyłem mu fotobloga, by wszyscy mogli zobaczyć, jak wygląda. Ma już swojego maila, rozmawiamy przez skype i tylko patrzeć, jak założy sobie konto na facebooku. Ma niecałe siedem lat i może wygooglać siebie od dnia, kiedy pojawił się na świecie. Ja mu to zrobiłem.
Mam nadzieję, że mimo tego zdołamy się porozumieć.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze