Szacunek dla Mękoły
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuOtaczają nas istoty potężne i nieśmiertelne, przy których jesteśmy prochem jeno. I wcale nie mam na myśli wampirów, wilkołaków i utopców, bałamucących najbrzydsze dziewczyny w szkole średniej. Mękoła, ewentualnie Męczybuła. Na swojej drodze spotkałem wielu takich. Każdy specjalizował się w innym rodzaju męczybulstwa.
Otaczają nas istoty potężne i nieśmiertelne, przy których jesteśmy prochem jeno. I wcale nie mam na myśli wampirów, wilkołaków i utopców, bałamucących najbrzydsze dziewczyny w szkole średniej.
Istnieją od zawsze pod różnymi imionami. Starożytni Rzymianie zwali je Fragilis. Brandenburczycy używali słowa Kniffilg. Francuzi podczas Rewolucji mówili o Grognonach i domagali się, by całe to diabelskie plemię zostało stracone na gilotynie. My nad Wisłą mamy swoje określenie: Mękoła, ewentualnie Męczybuła.
Na swojej drodze spotkałem wielu takich. Każdy specjalizował się w innym rodzaju męczybulstwa.
Jeden, człeczyna wyjątkowo odrażająca, o popsutych zębach przednich, ubrana w łachy zdarte ze starych hippisów i cuchnące naftaliną, do tego bezrobotny i czerpiący dochód ze skromnej renty, wykorzystywał swoje talenty w celu miłosnych podbojów. Upatrzywszy sobie jakąś panią, zaczynał za nią łazić prosząc, by ta wpuściła go do łóżka. Wyrzucony drzwiami, powracał oknem i kominem, słał kwiaty i pisał wiersze, a gdyby dać mu gitarę, wywrzaskiwałby serenady pod oknem, do bladego świtu. Nie zrażały go liczne odmowy ani upływ czasu. Po miesiącu, dwóch, najdalej kwartale kruszała nawet najtwardsza wybranka, porzucała swe czyste życie i gnała wprost w barłóg, gdzie on już czekał.
Inny kolega realizował się towarzysko, czyniąc atut z bycia nudnym. Od otoczenia, jak każdy nudny człowiek, domagał się nieustannej uwagi. Na spotkaniach towarzyskich (na które nikt go nie zapraszał) podchodził do kolejnych imprezowiczów i zagadywał w najboleśniejszy z możliwych sposobów. Znał się bowiem na wszystkim po trochu i doskonale wiedział, co fascynuje innych. Kolegę zakochanego w gotowaniu częstował półgodzinnym monologiem o orientalnej kuchni, wielbicielowi gadżetów opisywał wszystkie nowinki techniczne z Japonii, a niżej podpisany, z racji zamiłowania do muzyki metalowej, musiał wysłuchać tyrady o historii ciężkiego grania od pierwszej płyty Black Sabbath aż po udział Nergala w The Voice of Poland. Nie pozwalał sobie przerwać, zadawał wnikliwe pytania i włóczył się za każdym niczym ujadające szczenię. Przegnanie tego człowieka było niemożliwe nawet z użyciem wulgarnych słów o jasno określonej wymowie. Mało tego. Trwał on w przekonaniu, że wszyscy go kochają i że jest duszą towarzystwa.
Trzeci przykład jest najbardziej drastyczny, gdyż dotyczy pieniędzy, a konkretnie ich braku. Złowrogi mój znajomy słynął z tego, że był bez grosza przy duszy, zarazem jednak nieustannie rozkręcał jakieś interesy i wikłał się w najróżniejsze, bardzo poważne sprawy. Działał zawsze tak samo: dzwonił i prosił o drobną przysługę: przepisanie czegoś na komputerze, przechowanie dziesięciu pudeł książek nabytych za grosze celem sprzedaży detalicznej w sieci, ewentualnie chciał pożyczyć stówkę. Spotkawszy się z odmową, oświadczał grzecznie, że rozumie i nie ma sprawy, po czym następnego dnia dzwonił z tym samym. Czynił tak do skutku. Uzyskał swoje (przepisanie, przechowanie, pożyczenie) i natychmiast dociskał, domagając się realizacji obietnicy dokładnie na swoich warunkach. Pismo musiało być bez jednej literówki, książki ułożone w określonym porządku, stówka koniecznie w dziesięciozłotówkach, przy czym potrafił wprawić mnie w taki stan psychiczny, że jeśli coś zrobiłem źle, natychmiast czułem się winny.
Upominam się o szacunek dla Mękoły, o który tak trudno w dzisiejszych czasach. Mękolstwo jest bowiem rodzajem potęgi, konkretnie, najniższym jej stadium. Istnieją różne rodzaje potęg, znajdujące się względem siebie w stosunku podległości. Wyliczając w przypadkowej kolejności, możemy wymienić potęgę matki, wojownika, starca, artysty, człowieka uczciwego, moralisty, oraz wiele, wiele innych potęg. Nie mam pojęcia, w jaki sposób rozkładają się względem siebie (zapewne matka pokona wojownika, obaj legną za sprawą potężnego starca), ale mam pewność, że Męczybuła znajduje się na dole drabinki. Nie myślcie sobie, że to słaby wynik.
Mękolska potęga zasadza się na zawodności wszelkich konwencjonalnych metod radzenia sobie z drugim człowiekiem. Pal sześć, że Męczybuła nie pojmie żadnej, topornej nawet aluzji. Pobity, przepędzony i poszczuty psami natychmiast wróci, przepraszając grzecznie, że musiał odejść w pośpiechu. Uśpiony i wysłany najbliższym samolotem do Australii, niezawodnie zbałamuci pierwszego napotkanego Aborygena i zaraz dobije do Gdyni, wieziony z drugiej półkuli w łodzi motorowej.
Niektórzy nieszczęśnicy, zadręczeni przez takiego potwora decydują się na ostateczny krok. Mękoła zostaje zamordowany, poćwiartowany i zagrzebany na rozstajach dróg. Takie rozwiązanie nie oferuje spokoju, wprost przeciwnie. Duchy, upiory oraz ghule wypełzające z grobów to nikt inny, ale męczybuły przywrócone do życia za sprawą mrocznej siły, której służą. Ducha nie sposób przepędzić, wampir zawsze wraca w sequelu, a wszyscy za życia zajmowali się tym, czym po śmierci – nieustannie zawracali głowę bliźnim. Jeśli ktoś mi nie wierzy, niech poczyta opowiadania Poego, albo obejrzy jakiś horror.
Wynika z tego, że właściwie nie istnieje żaden sposób obrony przed Mękołą. Nie pomoże nawet zbrodnia, co gorsza najstarsza zasada – jeśli kogoś nie możesz pokonać, powinieneś się do niego przyłączyć – również boleśnie zawodzi. Meczybuła nie wie przecież, kim naprawdę jest, jego właściwy status pozostaje mu nieznany. Mękolenie, zawracanie gitary, trucie tyłka i tak dalej funkcjonuje na tej samej zasadzie co słuch absolutny czy sprawność motoryczna. Dany delikwent rodzi się z tą umiejętnością, a następnie rozwija ją w ciągu życia. Będzie ono długie i owocne w odróżnieniu od naszych.
Wielokrotnie tutaj uskarżałem się na zjawiska, z którymi nic nie można zrobić i jeśli nawet się myliłem w niektórych przypadkach, to z Mękołą naprawdę nie można. Jest on jako pchła i kleszcz, jak styczniowy ziąb i jesienna plucha, taka też – na szczęście – jest jego szkodliwość. Umie zezłościć, umordować i zmęczyć, lecz nie słyszałem, by kiedykolwiek wyrządził komuś poważną krzywdę. Nie pozostaje nic innego, jak pogodzić się z jego istnieniem oraz obdarzyć szacunkiem.
Jest przecież od nas o wiele potężniejszy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze