Jak się ubierać w domu?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuLudzie podchodzą opacznie to kwestii stroju. Dotyczy to zarówno kobiet jak i mężczyzn. Lubimy się pokazać. Coraz częściej ubieramy się starannie, nawet jeśli mamy iść tylko po bułki. Albo na kawę do najbliższej knajpki. Ale w domu nosimy się byle jak. W tym widzę prawdziwy problem. To przyczyna, dla której pary się rozchodzą.
Zawsze zdumiewali mnie mężczyźni dbający o wygląd, przywiązujący wagę do stroju. Tę przypadłość miałem za oznakę zniewieścienia i przez lata konsekwentnie czyniłem wszystko, aby upodobnić się do nacieku na ścianie. W pomyśle na mój strój, polegającym na braku pomysłu, dostrzegałem najprostszy sposób zdystansowania się do otoczenia. Postrzępione dżinsy lub dresiwo, sprana koszulka zespołu metalowego, zakurzona czapeczka z daszkiem – w taki oto sposób pokazałem światu fucka.
Lud zareagował inaczej niż chciałem – oferowano mi drobne.
Rozumiem już, że przegrałem i to sromotnie. Wystarczy, że wystawię nos z domu. Tam chłopy jak z żurnala, do tego z apaszką wokół gęsiej szyi. Wybaczcie, już przechodzę do tematu, ale jeszcze pozwolę sobie wykrzyknąć: jaki facet o zdrowych zmysłach założy apaszkę!
Przegrałem, kruki rozdziobały mi ciało i muszę się z tym pogodzić.
Strój w wypadku mężczyzny ma znaczenie, to jasne. Znaczenie to rośnie wraz z wiekiem i ustaleniem się pozycji zawodowej. Niebanalne znaczenie ma również postępująca brzydota ciała. Nie oszukujmy się, piękni to raczej nie jesteśmy, ale z roku na rok jest gorzej. Podgardle opada na zwisający brzuch.
Wydaje mi się jednak, że ludzie podchodzą opacznie to kwestii stroju. Dotyczy to zarówno kobiet jak i mężczyzn.
Lubimy się pokazać. Kobieta potrafi spędzić pół dnia (żeby tylko) wybierając odpowiedni strój na wieczór. Mężczyzna od dawna w tym ją naśladuje. Coraz częściej ubieramy się starannie, nawet jeśli mamy iść tylko po bułki. Albo na kawę do najbliższej knajpki.
Randka, rozmowa o pracę – to już w ogóle. Ubranie jest kodem.
Ale w domu nosimy się byle jak. W tym widzę prawdziwy problem. Już lepiej byłoby zrobić na odwrót. Obierajmy ziemniaki w koszuli i pod krawatem, a do potencjalnego pracodawcy popędźmy w rozciągniętym t-shircie i szortach.
Niniejszym, niewłaściwy strój w domu doszlusowuje do grupy durnych, banalnych przyczyn, dla których ludzie się rozchodzą. Wrzucam go do tego samego wora co dłubanie w nosie, żałoba za paznokciami, niepozmywane gary, pomysł na wakacje i wstręt do miłości francuskiej.
Wyobraźmy sobie dziewczynę, która zamieszkała ze swoim ukochanym. Być może takie dziewczyny jeszcze gdzieś są. Jej wybranek, na co dzień mistrz nowoczesnej elegancji (z apaszką na szyi), w domowym zaciszu wskakuje w stary dres i koszulę z wyblakłymi plamami po kawie. Nosi dziurawe skarpetki, bo szkoda wyrzucać. Zapuszcza włosy w nosie i ciśnie pryszcze z czoła, jakby jego życie od tego zależało, słowem, zacznie niebezpiecznie przypominać ogolonego orangutana.
Co na to dziewczyna?
Ano, nic.
Być może rzuci półgębkiem, żeby coś ze sobą zrobił. Zażartuje: wyglądasz jak menel. I tyle. Machnie ręką uznając, poniekąd słusznie, że w domu każdy powinien czuć się tak komfortowo, jak tylko to możliwe (oczywista prawda, że w życiu nie chodzi o komfort, robi się coraz mniej popularna). Niech się gość nosi, jak tylko chce.
Co dalej? Skoro on ubiera się w byle łach, ona również przestaje się starać. Znajdzie sobie jakieś workowate spodnie, a szafa jest pełna bluzek, które trzeba donosić. Koniecznie. Do tego dojdą, powiedzmy, stare okulary, w których nie poszłaby nawet do sklepu.
I siedzą tak sobie, zaniedbany z zaniedbaną.
Powoli i niezauważalnie zaczynają odsuwać się od siebie. Zanika fizyczna atrakcyjność – kto by chciał wyłuskiwać ze szmat najatrakcyjniejsze nawet ciało? Rozmowa zmienia się w sekwencję szczeknięć, pomruków i pretensji. Zanikają wspólne zainteresowania. I koniec.
Albo – jeszcze gorzej, trwanie ze sobą bez żadnego celu.
Być może jestem niesłychanie naiwny, ale uważam, że w ludziach jest piękno. Nie ma go zbyt wiele. To odrobina piękna, grudka złota w zamulonym strumieniu. Aby nie przepadła, należy nieustannie o nią dbać.
Wymaga małych wysiłków. Nie dużych – te zdarzają się od święta. Mam na myśli nieustanne skupienie na milionie drobiazgów, które wielu wydają się nieistotne. Jest to dobre słowo, umiejętność słuchania i oderwania się od własnych czynności, niezależnie od tego, jak ważne się wydają w danej chwili. W jakiś sposób, bycie z kimś w tak zwanym związku (kolejne idiotyczne słowo) wiąże się z nieustannym napięciem.
A także strój.
Nie mówię, że trzeba chodzić po domu w garniturze, w cholernej garsonce! Jeśli dresik, to nowy i dobrej jakości. Jeśli t-shirt, to przynajmniej z jakimś zacnym obrazkiem. Jak skarpetki, to przynajmniej bez dziury i do pary. Nie jest to specjalny wysiłek, prawda?
Powtórzmy raz jeszcze: jestem niesłychanie naiwnym człowiekiem i przez całe życie uczyłem się cynizmu, żeby tę naiwność przykryć. Ale wiem, że jeśli pozwolimy zaniknąć pięknu w drugiej osobie, możemy już nigdy go nie odgrzebać, a jeśli nawet, będzie się to wiązało z ogromnym wysiłkiem, który warto by spożytkować na coś innego. Choćby na pozmywanie garów, usunięcie żałoby spod paznokcia, zaplanowanie wakacji i uprawianie miłości francuskiej. Czemu nie?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze