Cudowne nawrócenie ojca?
CEGŁA • dawno temuJestem mamusią półtorarocznego Cyrylka. Samotną, w każdym bądź razie nadal za samotną się uważającą. Ojciec dziecka mówił, że nie dorósł, więc zamieszkałam z rodzicami. Nagle tatuś, co tatusiem być wcale nie chciał, oprzytomniał. Zaczął do mnie przemawiać jakimś obcym głosem, jakby w środku w nim siedział inny, nowy człowiek. Kiedyś wydawało mi się, że nie jestem w stanie wybaczyć - ani takiego umycia rąk od dziecka, ani picia, ani zasłaniania się młodością, żeby tylko umknąć odpowiedzialności... Zamieszkaliśmy jednak razem. Boję się, że on mnie ponownie wykorzysta i zostawi samą z problemami, gdy to "tatusiowanie" mu się znudzi.
Droga Cegło!
Jestem mamusią półtorarocznego Cyrylka. Samotną mamusią, w każdym bądź razie nadal za samotną się uważającą. Miałam już wszystko równo poukładane w głowie. Nie przejmuję się, robię zaocznie maturę, rodzice pomogą, bo chcą i się cieszą z wnuka. Ale jednak, narowisty tatuś, co tatusiem być wcale nie chciał, postanowił urządzić mi świat inaczej. Można powiedzieć – nagle coś mu strzeliło i oprzytomniał. Po tym, jak mówił dwa lata temu, że dziecko może "niekoniecznie i niefajnie", skreśliłam go. Nie wiem, co sobie myślał, że ja pójdę pod nóż? Bo on mnie zaliczył i odhaczył w swoim notesiku? Ho ho ho, chwila, to nie ze mną!
Nie chciałabym być przez nikogo osądzana jako wariatka – niestety, przez rodziców już właśnie jestem — w związku z faktem, że na chwilę obecną jednak Jasiek, ojciec dziecka, mieszka ze mną i z Cyrylkiem. Nie jest to żadne danie szansy, nie wydaje się, żebym czuła więź uczuciową do gówniarza, który najpierw chciał nas zostawić, bo był "za młody na to wszystko". Ciekawe, że mnie się jakoś udało dojrzeć, powiesz, że nie miałam wyjścia, jak to mamuśka?
A wyglądało to tak, że najpierw ten egoista się odciął. Gdy byłam w szóstym miesiącu i już wykombinował wreszcie w tej pełnej piwa łepetynie, że chce, nie chce, dziecko będzie, dopiero zaczął świrować. Podejrzewam, że też trochę podpuścili go koledzy, może mądrzejsi od niego (bo z kolei jego rodzice mnie nienawidzą – tak jak i moi go nie trawią). Mieszkałam u rodziców ze swoim brzuszkiem i było fajnie, dopóki idiota nie zaczął swoich serenad. Nachodził nas, stawał pod balkonem i krzyczał: Ja chcę mieszkać z moją żoną i dzieckiem! (cwaniaczek, skąd mu się nagle ta "żona" wzięła i kogo chciał skruszyć?), albo: Żądam wydania matki mojego dziecka, moje miejsce jest przy nich w czasie porodu, mam prawa ojca! Takie tam cyrki. Śmiałam się razem z sąsiadami i pukałam w czoło. Ale Jasiek nie ustępował, a dodam, przyłaził z tymi demonstracjami zawsze trzeźwy, co u niego niezwykłe, niestety.
Kiedyś wydawało mi się, że nie jestem w stanie wybaczyć — ani takiego umycia rąk od dziecka, ani picia, ani zasłaniania się młodością, żeby tylko umknąć odpowiedzialności… Nadal mam do Jaśka straszny żal. Zmieniło się o tyle, że on zaczął do mnie przemawiać jakimś obcym głosem, jakby w środku w nim siedział inny, nowy człowiek.
Jeszcze przed urodzeniem Cyrylka spotkałam się z nim raz, z nadzieją ostatecznego spuszczenia go ze schodów, za to, co wcześniej sugerował – żeby tego dziecka nie mieć. Teraz mówił jak na wyuczonej lekcji o tym, co przeczytał w gazetach, że teraz ma być jakiś Rok Dobrego Ojca, że ojcowie nie biorą udziału w życiu dzieci, boją się nimi opiekować, żeby krzywdy nie zrobić, takie tam, no i że on się bał, ale nie chce się dłużej bać. Chce się nauczyć robić z dzieckiem wszystko tak jak ja czy inna kobieta, przynajmniej do czasu, jak będzie pracował 12 godzin "na posadzie" i nie będzie już miał na to czasu. Zapytałam go, jakim cudem chce się dostać na posadę nawet bez skończonej szkoły średniej, ale machnął ręką, że ma już plan i wszystko nadrobi. Chciałam wtedy mu jakoś złośliwie przywalić, ale ugryzłam się w język, bo w sumie pomyślał dokładnie to samo, co ja. Przecież ja też zawaliłam naukę. Ale ambitnie wierzę, że kiedyś nawet przy Cyrylku zdołam tę swoją głupotę odkręcić. Zdziwiło mnie nawet, że jakby z pozoru, nagle, ja i Jasiek chcemy praktycznie tego samego – oczywiście z jego strony mogła być to ściema. Zrozumiałam też, że nie ma o co mieć aż takich pretensji. Za krótko znaliśmy się przed ciążą, za szczeniaki jesteśmy, żeby oczekiwać od siebie Bóg wie jakiej sympatii czy zrozumienia.
Nie pozwoliłam na wspólny poród, nie czułam tej intymności wobec Jaśka absolutnie, za żadne skarby świata. Za bardzo podpadł. Dopiero pół roku od urodzenia Cyrylka zgodziłam się mieszkać razem, kiedy jego brat pożyczył nam swoją kawalerkę. Na próbę. I jestem zdziwiona, bo Jasiek naprawdę szaleje. Zastanawiam się czasem, czy to na pewno ten nieodpowiedzialny szczyl, z którym strzeliłam sobie dzidziusia bez głębszych refleksji – fakt faktem, też nie byłam lepsza.
Ojcem Jasiek jest jak z obrazka feministycznego. Czuły, zwariowany na punkcie Cyrylka, sprawdza temperaturę trzy razy, zanim ubierze go na dwór, wyszukał ze cztery typy używanych nosidełek na allegro – na przód, na plecy, do ręki, na ramię, już sama nie wiem, do czego jeszcze, teraz przymierza się do kosza rowerowego, co mnie przeraża, bo według mnie dziecko jest na to za małe. Mogłabym się czepiać, ale widzę, że Cyrylek jest roześmiany, szczęśliwy, a ja nie chodzę niedospana, mam czas i siły na naukę.
Między mną i Jaśkiem nic nie iskrzy, nawet po tym, jak wspomniał o ślubie. Teraz to już mi nie zależy. Albo tak sobie wmówiłam. Bo nie chcę wiązać się z chłopakiem tylko dlatego, że nagle zakochał się — nie we mnie, tylko w swoim dziecku, i może wyżyć się w tej roli. Boję się zostać wykorzystana i zostawiona sama z problemami po raz drugi, gdy Jaśkowi na przykład się to "tatusiowanie" znudzi. Boję się za bardzo wsiąknąć w tę naszą chwilową zabawę w dom, gdy nie wiem, ile potrwa. Przedtem raczej nie można było liczyć na Jaśka w niczym i ta myśl zawsze do mnie wraca…
Magdalenka
***
Droga Magdalenko!
Zapewne pytasz o diagnozę Twojej sytuacji, ewentualnie o radę, co dalej… Otóż, ja osobiście widzę to bardzo dobrze, naprawdę! Z którejkolwiek strony spojrzeć, przebłyskują wyraźne pozytywy.
Myślę, że słowo "wpadka" trochę już wychodzi z mody, i słusznie. Na własnym przykładzie przekonałaś się, że nawet gdyby Jasiek nie okazał się taki uparty, a przede wszystkim – samoreformowalny, Ty i tak dałabyś sobie radę, kosztem mniejszych lub większych wyrzeczeń, za to przy wsparciu rodziny i dzięki własnej silnej woli. Poza wszystkim, nie jesteś osobą, która zdążyła zaplanować całe swoje życie, uporządkować ideały – na to faktycznie byłaś zbyt młoda. Ale instynktownie zapragnęłaś mieć to dziecko, wcale nie napierając na małżeństwo. I słusznie, bo w tamtym momencie nie mogłaś ocenić, czy chcesz z tym człowiekiem być, a niektóre sygnały były dla Ciebie trochę zniechęcające – np. picie. Przyznasz zresztą, że piwo nie jest największym grzechem czy kryterium oceny człowieka nastoletniego… Staje się istotną informacją dopiero w momencie, gdy trzeba w trybie przyspieszonym wydorośleć i dogonić zaistniałe okoliczności.
Podobny problem z oceną miał zapewne Jasiek. W wieku przedmaturalnym poważne decyzje i przewidywanie konsekwencji nie jest raczej naszą mocną stroną. On również działał instynktownie — w obronie własnych swobód i interesów. To przejaw egoizmu, ale sama widzisz, że z tego też się wyrasta. Dlatego, chociaż stosunek Jaśka do bycia ojcem rozczarował Cię i ja to rozumiem, niemniej nie uważam jego zachowania za niewybaczalne. I czuję, że Ty też skłaniasz się ku tej konkluzji, a Twoje negatywne emocje bardzo złagodniały.
Podjęłaś słuszną, rozsądną decyzję, dając szansę temu związkowi – w tej czy innej postaci. Jasiek może zrehabilitować się we własnych oczach, udowodnić coś sobie i oczywiście Tobie – bo zależy mu na Was obojgu, nie bagatelizuj tego… Ambicja jest siłą napędową wielu mężczyzn, bez względu na ich wiek i popełniane po drodze gafy. Dodam – pozytywną siłą. A w Jaśku widzę potencjał na coś więcej niż na nawróconego tatusia, który "zbzikował" tylko na chwilę na punkcie swojego syna…
Nie chcę prorokować, twierdzić, że zbudujecie fajną uczuciową relację, niezależną od rodzicielstwa. Odbywacie drogę niejako od końca i nie jest powiedziane, że to się musi udać. Ale warto wykorzystać na bieżąco to, co jest między Wami dobre i rozwojowe. Daj się ponieść nurtowi życia – na razie wychowujecie razem Cyrylka, uczycie się współodpowiedzialności i współpracy w codziennych sprawach – jak w klasycznej rodzinie, mimo że nią nie jesteście. Warunki i decyzje wymusiły to na Was, ale nie każdy przymus ma wydźwięk pejoratywny, nie zawsze oznacza, że robicie coś wbrew sobie, nieszczerze, nieuczciwie… Nie dręcz się takimi wątpliwościami, tylko obserwuj Waszą trójkę i codziennie odpowiadaj sobie na pytanie, jak się w tym wszystkim czujesz…
Gwarantuję Ci, że odpowiedź wyłoni się sama, i to niebawem. Sama doskonale wiesz, że oboje mogliście trafić gorzej lub gorzej to wszystko rozegrać… Na pewno nie warto definitywnie wykreślać z przyszłości pewnych wariantów.
Życzę Wam samych pozytywnych rozwiązań!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze