Wiosenne obrządki
MARGOLA&KAZA • dawno temuMargoli i Kazy korespondencja i myśli, które zaprzątają ich głowy w okresie świątecznym.
Wiosenne słońce, długo oczekiwane, zajrzało mi w okna. Przebiło się przez smugi i plamy, zaskorupiałe resztki ptasiego guana i inne przyjemności, które zimową patyną pokryły szyby. Jasny gwint, Kaza, dlaczego na wiosnę tak to widać?! Chcąc nie chcąc, zaczynam czuć nieprzepartą chęć, żeby tylko tak troszkę te okna przetrzeć. Jak przetrę z zewnątrz, to trzeba przetrzeć wewnątrz, jak już przetrę wewnątrz, to firanki wypadają jakoś szaro na tle krystalicznie czystej szyby. Idę wrzucić firanki do pralki, a ona jakaś taka pochlapana po ostatnich tygodniach. Przecieram pralkę, po drodze szoruję wannę, półki, płytki, wyjmując ściereczki dostrzegam, że szafki wewnątrz bardzo zakurzone, jak już umyję całą łazienkę, to drzwi okazują się mieć szarawe zacieki, wyszoruję drzwi w łazience, to przy okazji szoruję te od pokoi…. I tak dalej. No cóż, wiosna. Z wiosną (ach, nareszcie!) nadchodzą Święta Wielkanocne. Idę sobie do sklepu kupić jakąś gazetę z programem telewizyjnym, bo skoro już mam świadomie wybierać coś do oglądania, to wolę na piśmie niż mieląc pilotem kanały telewizyjne. Patrzę na kolorowe okładki — i atakują mnie zewsząd apetycznie przyrumienione pieczenie, lśniące kajmakiem ciasta utkane gęsto orzechami, tysiące przepisów za jedyne 2–3,50. Jak wiesz, kocham kuchnię i nawet z wizytą do Ciebie nie ruszam się bez prodiża. Prawda? Pokonana zatem przez własną pasję do kolekcjonowania przepisów wydaję 12 złotych na gazetki i popadam w przedświąteczną paranojkę. Wiesz, jak to jest. Z jednej strony kolosalne lenistwo, które dyktuje mi Wielkie Nicnierobienie, a zwłaszcza Niegotowanie i Niesprzątanie, z drugiej jednak… Siedzę w przydomowej świątyni dumania, w której tuż obok kotek radośnie grzebie łapką w kuwecie — i umieram z zachwytu na samą myśl o tych wszystkich pysznościach. I ulegam. I tłumaczę sobie wszystko tym, że trzeba zachować tradycję. Bo przecież trzeba! Bo warto! Bo jeśli nie my, to kto? Strażniczka domowego ogniska, niech to drzwi ścisną. Coś mnie wewnętrznie pili, ciśnie, napiera. I jadę z tym koksem. Bo pamiętam wszystkie te rodzinne spotkania przy makowcu, serniku upieczonym przez Babcię (ja odwracam tradycję, u nas nie jadało się mazurków, a ja najbardziej, najszczerzej kocham mazurki słodkie aż do zmulenia żołądka, piekę je zatem) A jeśli już piekę, to i przy okazji wysieję rzeżuchę, żeby były zielone akcenty. A skoro rzeżucha, to i jajka obgotuję w cebuli. A skoro jajka, to…. i wpadam w kołowrotek, i mieszam, ucieram, miksuję, siekam, zmywam, gotuję, piekę, smażę, tłuszcz pryska, piekarnik dyszy żarem, pot zalewa mi oczy, ręce puchną od zmywania… Kaza, niech ktoś zatrzyma tę karuzelę. I włączy śnieg. Jeszcze na parę dni.
Margosia Porządkosia
---
Rok temu na własna zgubę odstąpiłam od kultywowanej co roku tradycji wielkanocnych wyjazdów do rodziny i postanowiłam urządzić święta w domu. Najpierw w celu usprawnienia prac przygotowawczych zrobiłam sobie dokładny plan z podziałem na dni i role. Zaraz potem plan zgubiłam. Gorączkowo usiłowałam go sobie przypomnieć, jedną ręką gotując szynkę, drugą siejąc rzeżuchę, a trzecią szorując szafki. W efekcie szynka nie miała smaku, rzeżucha urosła tydzień później, a szafki upaskudziliśmy przy farbowaniu jajek. Trzy dni gapiliśmy się w telewizor jedząc prosto z michy farsz do jajek, którego wyszło jakieś 500% ponad normę bo pomyliłam coś w przepisie. Nie ukrywam — w kuchni jestem noga. Czasem nawet dwie lewe nogi, ale ze świątecznych przepisów mam jeden ulubiony:
Potrzebna jest do niego babcia i dziadek, po garści: wujków, ciotek i kuzynków, wnuczęta do smaku. Niezbędna jest tez Rodzinna Tradycja, która się nam wszystkim nakazuje spotykać przy okazji świąt. W zależności od warunków lokalowych kisi się towarzystwo we własnym sosie, w cieplej domowej atmosferze dzień do trzech dni. Mężczyzn przeważnie w okolicach telewizora, małego piwka i rozmów o polityce, kobiety w kuchni. Podział to nieco uproszczony, bo zdarzają się przecież wujkowie "kuchenni" i "salonowe" ciocie. Dzieci miksują się same, od czasu do czasu trzeba tylko spragnione napoić, głodne nakarmić, a niesforne upomnieć bezskutecznie. Ze smaków gorzkich jest w tej potrawie waśń rodzinna zadawniona, więc na przyjazd z tamtej strony nie ma co liczyć, a Babci smutno. Z kwaśnych smaków — wujek Romek, który od niepamiętnej przeszłości szczypie mnie w policzek i wypytuje, co zamierzam w życiu robić jak już dorosnę. A słodkich smaków cały wachlarz leży w blachach na chłodnym ganku. I rzeżucha posiana na czas, i szynkę jak co roku ciocia Wiesia ugotowała z niezwykłą wirtuozerią. I wszystko pachnie dokładnie tak jak w dzieciństwie, mimo że coraz to nowe pokolenia cioć Wieś gotują szynkę. A kuzynka Justyna, której nie znosiłam za to, że zawsze była grzeczna i czysto ubrana, teraz ma własne czyste i grzecznie ubrane dzieci, które snują się znudzone wśród dorosłych, podczas gdy reszta wnucząt hasa wokół domu.
Jakby czas stanął w miejscu.
Kaza
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze