Wszystko, co możesz wypić
URSZULA • dawno temuPicia alkoholu nie można odmówić, bowiem chodzi o to, żeby się uwolnić od społecznych zakazów i nakazów. Jak wszyscy to wszyscy. Być może nawet nie byłoby to takie szokujące, przecież u nas właściwie też pije się po to, żeby się wyluzować i oderwać od codzienności, jednak w Japonii nomihodai pojawia się w najmniej oczekiwanych miejscach. A mianowicie wszędzie tam, gdzie istnieje społeczne przyzwolenie na dopuszczenie do głosu ludzkich uczuć.
Japońskie życie codzienne jest niezwykle poukładane. Gdziekolwiek się człowiek ruszy, widzi instrukcje i pouczenia dotyczące tego, co należy, a czego nie należy robić. Czekając na metro, ustawić się w rządek, w tej części miasta iść tą stroną ulicy. Roboty drogowe? Obok stoi przyjazny pan policjant, który wskazuje świecącą pałką wyraźnie skonfundowanym przechodniom, którędy mają iść, aby bezpiecznie ominąć przeszkodę. Na każdym peronie metra stoi umundurowany pracownik, który ręką w białej rękawiczce wskazuje, skąd przyjedzie pociąg i gdzie się zatrzyma. Cóż, niby są tylko dwie możliwości, ale po co trzymać ludzi w niepewności? W codziennym życiu Japończyków nie ma miejsca na niedopowiedzenia. Przewidziana jest każda sytuacja: nie wystawiać ręki przez okno w metrze, nie wylewać wody na aparat fotograficzny, nie wkładać opakowania po chipsach na głowę. Do wszystkiego dołączona jest instrukcja obsługi: na toalecie należy siadać tak i tak, do wanny wodę wlewa się, odkręcając kurki, a z butelki po wodzie oderwać etykietkę, odkręcić korek i każdą część umieścić w oddzielnym koszu na śmieci.
Podobnie sprawa wygląda w sferze kontaktów międzyludzkich. Są trzy rodzaje języka grzecznościowego, których używa się w zależności do statusu osoby, z którą się rozmawia, obowiązują też ściśle ustalone zwroty na każdą okazję. Daję sobie rękę uciąć, że Japończyk zapytany, jak mu się podobała wycieczka do Włoch, odpowie: tanoshikatta, czyli że było wesoło, albo omoshirokatta, czyli interesująco, ewentualnie dodając desu, w zależności od tego, czy uzna rozmówcę za godnego tej grzecznościowej formuły. Oczywiście zestaw pytań, które należy zadać osobie z zagranicy, także jest ściśle określony i mogę wyrecytować go wyrwana ze snu o trzeciej w nocy. W Japonii nie ma to tamto, reguł rządzących życiem codziennym przestrzega zarówno sarariman z teczką i w garniturze, jak i młodzieniec z zielonymi włosami i napisem „Revolution” na koszulce.
Obcokrajowiec, wrzucony znienacka w taką codzienność, nie posiada się ze zdziwienia. Japończycy jawią mu się jako bezduszne roboty zaprogramowane na jak najlepszą wydajność społeczną, a Japonia jak jakiś ponury teatr marionetek. Jeżeli obcokrajowiec jest głupi, to przez kolejne dziesięć lat pobytu w Japonii będzie spotykał się wieczorami w barze ze swoimi kolegami obcokrajowcami i narzekał na różnice kulturowe między Zachodem a Wschodem, kładąc nacisk na podrzędność tego ostatniego. Ale jeżeli obcokrajowiec jest mądry, to pójdzie do biblioteki, przeczyta pierwszą lepszą książkę o Japonii i dowie się z niej, że życie Japończyka dzieli się wiele różnych sfer, a między innymi na giri i ninjo, czyli na „robotę, która jest do zrobienia” i indywidualny świat uczuć.
Japończyk uważa, że obowiązki, które ma względem społeczeństwa, są na pierwszym miejscu i wszystko jedno kim jest — zbuntowanym nastolatkiem czy prezesem Sony — powinien spełniać swoją rolę skrupulatnie, najlepiej, jak potrafi. I stąd mamy świat idealnie spełniających swe role obywateli – świat, który funkcjonuje jak szwajcarski zegarek. A gdzie szukać przestrzeni, w której Japończycy wyrażają swoje uczucia, odreagowują stres, zachowują się spontanicznie?
Kluczem do tego świata jest słowo nomihodai, które oznacza po prostu: „wszystko co, możesz wypić”. To także pozycja, którą mają w swojej ofercie chyba wszystkie restauracje, przybytki karaoke i izakaya (bary w tradycyjnym stylu japońskim). Nomihodai polega na tym, że płaci się ustaloną sumę i można za to pić do woli przez dwie do trzech godzin. Ponieważ czasu jest mało, a alkoholu dużo, należy pić szybko. W tym celu została wynaleziona masa gier i zabaw, które wszystkie mają na celu zmuszenie przegrywającego do wypicia „na hejnał” całego kufla piwa, podczas gdy cała reszta dopinguje go, skandując: iki, iki!. Wybór gier jest duży i po godzinie każdy uczestnik przegrał już po kilka razy – a wiadomo, jaka odkupuje się przegraną… Widok, jaki przedstawia sobą izakaya w godzinach wieczornych, kojarzyłby się nam raczej z Rzeczpospolitą szlachecką za Sasów, w okresie najgorszego rozpasania i demoralizacji, niż z poukładaną i zorganizowaną Japonią. Japońscy przedstawiciele różnych pokoleń i profesji ryczą na cały głos pijackie piosenki, rzucają w siebie jedzeniem, tańczą na stołach, rozochocone panienki pakują się na kolana swym kolegom z pracy. Niektórzy uczestnicy kończą imprezę wcześniej niż inni i wtedy po prostu zasypiają z głowami na stołach, a pozostali imprezowicze kompletnie nie zwracają na nich uwagi.
Picia alkoholu nie można odmówić, bowiem chodzi o to, żeby się uwolnić od społecznych zakazów i nakazów. Jak wszyscy to wszyscy. Być może nawet nie byłoby to takie szokujące, przecież u nas właściwie też pije się po to, żeby się wyluzować i oderwać od codzienności, jednak w Japonii nomihodai pojawia się w najmniej oczekiwanych miejscach. A mianowicie wszędzie tam, gdzie istnieje społeczne przyzwolenie na dopuszczenie do głosu ludzkich uczuć.
Wzięłam ostatnio udział w wycieczce dla obcokrajowców zorganizowanej przez mój uniwersytet. Wycieczka miała na celu pokazanie nam różnych zabytków znajdujących się w pobliżu Tokio i generalnie przybliżenie nam kultury japońskiej. Możecie więc wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy o godzinie 8.30 rano zostaliśmy zawiezieni do browaru Asahi, gdzie młoda kobieta ubrana w czerwony mundurek po krótkiej przemowie dotyczącej sposobu produkcji piwa oświadczyła, że zaprasza nas na nomihodai. Dodała, że dotychczasowy rekord to 13 szklanek piwa w 20 minut i ma nadzieję, że go pobijemy. O 8.30 rano myślałam raczej o gorącej kawie, ale ponieważ wszyscy ochoczo zabrali się do pobijania rekordu, nie było zmiłuj się. Po pół godzinie zarumieniona i wesoła wycieczka ruszyła ku następnym celom podróży. Wszyscy wyraźnie się wyluzowali, chińscy młodzieńcy nagle znajdowali odwagę, by zagaić po angielsku do blond Amerykanek, a potem było już tylko lepiej.
Nomihodai towarzyszył wszystkim posiłkom, które jedliśmy po drodze, a i w autobusie była lodówka wypełniona napojami z procentami. Nasi uniwersyteccy profesorowie roznosili piwo po autobusie i wyglądali na wyraźnie zadowolonych, kiedy młodzież zaczęła się integrować, łazić po autobusie i w ruch poszło karaoke. Kto by się przejmował świątyniami buddyjskimi. Od jutra znowu będziemy ustawiać się w kolejkę, czekając na metro, a gdy ktoś zapyta nas, jak było na wycieczce, powiemy: tanoshikatta.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze