Piknik na Golgocie. Możecie mnie wyzywać!
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuUczestniczenie w polskim życiu kulturalnym grozi kalectwem, śmiercią lub czymś jeszcze gorszym. Do niedawna teatr nie obchodził nikogo, poza garstką egzaltowanych specjalistów, teraz rozpala emocje, skłania do pyskówek, przepychanek oraz wrzasków. Gromadzi ludzi. Mało tego, wejście do teatru wiąże się z niebezpieczeństwem, stało się czymś ryzykownym, a przez to ekscytującym. Chciałbym walczyć o to, by móc dostać się na przedstawienie.
Wygląda na to, że najważniejszym wydarzeniem początku lata jest przedstawienie teatralne. „Golgota Picnic” budzi żywiołowe protesty, podsycane przez środowiska związane z prawicą i Kościołem. Na przykład, pod Teatrem Starym w Krakowie zgromadził się nielichy tłum. Śpiewano pieśni patriotyczne, a modlitwy przerywało gromkie skandowanie przeciw bluźnierstwu. W Warszawie doszło do prób zaczepiania widzów zainteresowanych obejrzeniem spektaklu. Gdzie indziej, protestujący utrzymywali, że policja spuściła im łomot. W chwili gdy piszę te słowa, sprawa wciąż ma charakter rozwojowy.
Przedstawienie, sprowadzone do Poznania w ramach Malta Festiwal zostało odwołane. Dyrekcja tłumaczyła się obawą o bezpieczeństwo aktorów oraz widzów. Istniała możliwość, że rozjuszony modlitwą tłum zrobi rozpierduchę. Jednocześnie, inne teatry gorączkowo jęły włączać cyfrowy zapis spektaklu do repertuaru, zapewne tylko po to, by natychmiast odpuścić, w konsekwencji protestów. Tak stało się choćby w Szczecinie i Chorzowie, a oficjalne oświadczenia sprokurowane przez dyrektorów tych placówek stanowią cudowny przykład nowomowy:
Po szczegółowych konsultacjach na temat możliwości zapewnienia bezpieczeństwa widzom zapowiadanej na dziś projekcji zapisu filmowego spektaklu "Golgota Picnic", a także z powodu postawienia zarówno widzów jak i organizatorów tego wydarzenia w sytuacji, w której zamiast przestrzeni dialogu, dyskusji o wartościach, merytorycznej rozmowy zostaliby oni wpisani w konieczność konfrontacji z niekontrolowaną agresją, zmuszeni jesteśmy podjąć decyzję o odwołaniu dzisiejszego wydarzenia (Ewa Julianna Kwidzińska).
Wynika z tego, że uczestniczenie w polskim życiu kulturalnym grozi kalectwem, śmiercią lub czymś jeszcze gorszym.
Protesty przeciwko rozmaitym wydarzeniom kulturalnym (bądź z kulturą związanym) mają w Polsce tradycję krótką, lecz bogatą w treść. Dwadzieścia lat temu opór wzbudził film „Ksiądz” którego wadą był, jak się wydaje, niezbyt czołobitny stosunek do osób duchownych. Zresztą, o tym gniocie ludzie pamiętają głównie ze względu na protesty. Ucierpieli metale. Z trasy zespołu Kat, gdzieś w końcówce lat dziewięćdziesiątych ostał się raptem jeden koncert, choć ci starsi panowie stanowią co najwyżej zagrożenie dla siebie samych, zwłaszcza gdy zapomną zażyć lekarstw przed występem. Nergal, z którym przecież dzielę wyznanie, omal nie został usunięty z telewizji, borykał się też z procesem o obrazę uczuć religijnych – czterech posłów PiS specjalnie obejrzało fragment występu Behemoth na youtube, zapewne tylko po to, by dać się obrazić i założyć sprawę. Przerżnęli sromotnie.
Wyjątkową niechęcią cieszyła się Madonna. Tej próbowano zablokować aż dwa koncerty. Problem stanowił sam charakter występów tej starszej pani, przesycony geriatyczną erotyką. Ale nie tylko. Traf chciał, że Madonna występowała piętnastego, a później pierwszego sierpnia, czyli w święto maryjne i rocznicę Powstania Warszawskiego. Prawica dopatrzyła się w tym przemyślnego zamachu na najdroższe dla narodu wartości. Rozsądek podpowiada mi, że dla Madonny liczy się wyłącznie kasa i bezlitosny upływ lat. Przecież to babsko nie ma pojęcia o powstaniach ani o kalendarzu liturgicznym, zresztą w Polsce mamy istne zatrzęsienie Matek Boskich, każdą ze swoim świętem. Gdyby koncert Madonny nie wypadł w któreś z nich, mielibyśmy do czynienia z cudem.
Jest jeszcze tęcza na Placu Zbawiciela, regularnie palona i odbudowywana. Wyliczenie wszystkich protestów przeciw kulturze – choćby tych związanych z religią – złożyłoby się na księgę grubszą niż Biblia.
Mój stosunek do tych wydarzeń jest niejednoznaczny. Sama idea protestu niezbyt mi się podoba. Rozumiem, że ktoś mógł poczuć się dotknięty i chce coś z tym zrobić. Ale protest, próba zablokowania koncertu czy przedstawienia jest czystą destrukcją, niszczeniem a nie budowaniem. Jeśli komuś nie podoba się „Golgota Picnic” powinien wystawić własną sztukę. Nie lubisz Madonny? Bierz mikrofon i pokaż starej ropie, kto tu rządzi. Drażni cię Behemoth? Zasuwaj na Luxtorpedę i pozwól nam, satanistom, bawić się w spokoju.
A jednak, jakaś część mnie odnosi się do awantury wokół „Golgota Picnic” z życzliwością. Do niedawna teatr nie obchodził nikogo, poza garstką egzaltowanych specjalistów, teraz rozpala emocje, skłania do pyskówek, przepychanek oraz wrzasków. Gromadzi ludzi. Mało tego, wejście do teatru wiąże się z niebezpieczeństwem, stało się czymś ryzykownym, a przez to ekscytującym. Chciałbym walczyć o to, by móc dostać się na przedstawienie.
Analogicznie, tęcza z Placu Zbawiciele stała się żywym dziełem sztuki właśnie za sprawą ognia. Wzbudziła gorące emocje. Cykl niszczenia i odbudowywania tej instalacji niesłychanie mi się podoba. Widzę w tym autentyczny, artystyczny happening i chciałbym, by trwało to jak najdłużej. Koszta, jakie ponosi miasto, nie przekraczają przecież rocznej pensji jednego tylko urzędnika.
Pora się odsłonić. Jestem pisarzem i bardzo żałuję, że żadna z moich książek nie wzbudziła podobnych emocji, nie została oprotestowana. Może za mało się starałem? Chciałbym, aby demolowano księgarnie z mojego powodu. Niech te śmieszne, niedorzeczne powieści zapłoną w spontanicznie zorganizowanym stosie, niech ludzie zgromadzą się wokół ognia i wywrzaskują wyzwiska pod moim adresem. Przyjdźcie na spotkanie autorskie ze mną i obrzućcie mnie kamieniami. Wybijcie mi zęby. Wyłupcie oko. Naprawdę, pięknie proszę.
Póki co, możecie zacząć od wyzwisk tutaj, w Kafeterii.
Zdjęcie: Urszula Dziurzyńska FruFru Studio
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze