Na złość!
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuTo nie będzie reportaż o znanym przysłowiu: „Zrobię Ci na złość i odmrożę sobie uszy!”. To reportaż o wygranej, o nowym życiu, o zmianach, o wierze we własne siły, o samorealizacji i o tym, co można zrobić na złość, za co i komu. Czasem złość i rozczarowanie nie są destrukcyjne – przeczytajcie dlaczego.
To nie będzie reportaż o znanym przysłowiu: „Zrobię Ci na złość i odmrożę sobie uszy!”. To reportaż o wygranej, o nowym życiu, o zmianach, o wierze we własne siły, o samorealizacji i o tym, co można zrobić na złość, za co i komu. Czasem złość nie jest destrukcyjna – przeczytajcie dlaczego:
Małgosia (25 lat, Warszawa):
– Po rozstaniu z moim chłopakiem przeszłam prawdziwą metamorfozę. Nie od razu oczywiście. Najpierw były łzy, głuche telefony, bezsenność i niechęć do jedzenia. Czułam się nikomu niepotrzebna, brzydka, gruba. Nie widziałam sensu życia. Potem długie rozmowy z koleżankami, które próbowały przekonać, że świat się nie zawalił, i wróżby z kart, które otwierały przede mną świetlaną przyszłość i wiele bujnych romansów. Ból mijał wolno – w końcu to sześć lat, w tym dwa pod jednym dachem. Pewnego dnia stało się. Jechałam na zajęcia, na uniwerek, w autobusie uśmiechnął się do mnie jakiś chłopak. Obejrzałam się za siebie, bo nie mogłam uwierzyć, że to do mnie. Za mną siedziała tylko jakaś rodzinka. Zignorowałam ten uśmiech i patrzyłam uparcie w szybę autobusu. Potem znów nasz wzrok spotkał się na chwilę i znów uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam. Wysiadłam z autobusu i zrobiło mi się lżej. Spojrzałam w szybę wystawy sklepowej. Zaczęłam się przeglądać i stwierdziłam ze zdumieniem, że nie jestem wcale taka gruba, co najwyżej mam gdzieniegdzie krągłe, kobiece kształty. Nie jestem też brzydka, raczej zaniedbana – przydałby się fryzjer. Kiedy szłam na uczelnię, zauważyłam, że mężczyźni zwracają na mnie uwagę. To było bardzo miłe uczucie. Wcześniej tego nie widziałam. Byłam zapatrzona w niego i nie obchodzili mnie inni.
Po zajęciach poszłam z dziewczynami na zakupy. Chciałam coś zmienić. Byłam w tak dobrym nastroju, że odważyłam się kupić coś, czego nigdy wcześniej bym nie nałożyła – granatowe, obcisłe spodnie i seksowną, czerwoną bluzkę. To było wyzywające zestawienie, ale miałam ochotę stać się kimś innym. Precz z długimi spódnicami, workowatymi spodniami i szarymi bluzami. Moje koleżanki dodawały mi sił: „Ty masz zgrabne nogi, dlaczego nigdy wcześniej ich nie eksponowałaś” lub: „Masz duże piersi – faceci to lubią”. W weekend wybrałam się do fryzjera. Chciałam zrobić moim kumpelom niespodziankę. Przeszłam samą siebie, ale efekt był naprawdę niesamowity. Moje półdługie, jasnobrązowe, kręcone włosy zmieniłam w krótkie, blond, wyżelowane i ekstrawaganckie. Wyglądały szałowo. Dziewczyny na studiach nie poznawały mnie. Tak samo było, gdy odwiedziłam rodzinny dom. Tata był przerażony, a mama zachwycona. Zaskoczyła mnie. Zabrała mnie do obuwniczego i kazała przymierzać buty na obcasie.
Mój były chłopak był ode mnie tylko o 2 centymetry wyższy i w dodatku się garbił, więc nie nosiłam szpilek. Przez sześć lat przyzwyczaiłam się do butów na płaskich podeszwach. Wizja 10-centymetrowych obcasów była frapująca. Skoro mama płaciła, żeby poprawić mi humor – wybrałam jedną parę. Skórzane, plecione, super. Gdy wracałam do Warszawy w nowej fryzurze, w nowych butach i ciuchach, myślałam tylko o jednym. Chciałam, żeby mnie zobaczył, żeby zatęsknił za mną, żeby patrzył z podziwem, żeby żałował, że odszedł do tej drugiej, że mnie zdradził po sześciu latach bycia razem. Na satysfakcję nie musiałam długo czekać. Znał moje ścieżki. Czekał na jednej z nich – w drodze do mojej ulubionej knajpki, do której chodziłam na kawę i szarlotkę. Był zaskoczony. Widziałam w jego oczach dokładnie to, czego chciałam – podziw, uwielbienie, wracające wspomnienia. Patrzył na mnie, przyglądał się moim ustom, moim dłoniom, rzęsom… Rozstał się z tamtą i próbował wybadać, czy są jakieś szanse powrotu. Nie dałam mu ich. Wbrew sobie, bo aż mnie skręcało, żeby się do niego przytulić. Nadal go kochałam, ale to była chora miłość. Pierwszą zdradę mu wybaczyłam, ale ile można. Czułam się silna, piękna, pożądana przez innych mężczyzn. Wiedziałam, że moje życie nabierze wkrótce innych kolorów. I nabrało.
Ewa (26 lat, Kielce):
– Myślałam, że po rozstaniu się załamię. Wstawałam rano do pracy, siadałam na łóżku i czułam, że nic mi się nie chce. Łykałam proszki na uspokojenie i tak mijał mi dzień. Pracowałam nieefektywnie. Byłam blada, schudłam 4 kilo. Mieliśmy wspólne plany, byliśmy zaręczeni, miał być ślub, cudowne podróże, trójka dzieci i firma ogrodnicza. Wyjechał zarabiać do Irlandii, a po wakacjach powiedział mi, że się zakochał i że tam wraca. Na domiar złego opowiedział mi o niej – że zna kilka języków i jest projektantem ogrodów. Wyjechał. A ja po pewnym czasie poczułam, że przede mną tyle nowego. Nasze plany były teraz tylko moje. Po pierwsze, zapisałam się na kurs angielskiego. Po drugie, wyjechałam na obóz konny – marzyliśmy o tym od lat. W wakacje zrobiłam patent żeglarza. Poznałam masę ciekawych ludzi, z którymi do dziś utrzymuję kontakt. Stworzyliśmy zwartą grupę – dzieliliśmy się wrażeniami z podróży. To oni nauczyli mnie, jak tanim kosztem można zwiedzać świat. Byłam w Maroku, na Lazurowym Wybrzeżu, w Monako, w Belgii, Holandii, Austrii. Odwiedziłam prawie wszystkie miejsca, o których kiedyś marzyliśmy.
Stałam się zupełnie inną osobą. Zwiedzając, zarabiałam i odkładałam. Stworzyłam razem ze znajomymi małą firmę, która ma własną stronę internetową. Moja koleżanka projektuje mieszkania i domy, druga koleżanka jest dekoratorem wnętrz, a kolega projektuje ogrody. Ja werbowałam klientów i zajmowałam się księgowością. Byłam zajęta i otoczona przyjaciółmi – zapomniałam o nim. Po dwóch latach przyjechał. Zadzwonił do mnie i poprosił o spotkanie. Gdy go zobaczyłam, znów mi serce zabiło. Powróciły miłe wspomnienia, bo o tych nieprzyjemnych już całkiem zapomniałam. Zostaliśmy przyjaciółmi, bo o powrocie nie było mowy. Znał mnie, więc nawet nie próbował mnie o to prosić. Widziałam to w jego oczach. Powiedział mi, że tamta znajomość była pomyłką. Zazdrościł mi tych wszystkich podróży, nurkowania, żagli i koni. Podziwiał moją firmę i maleńkie mieszkanie, które udało mi się wziąć na kredyt. On nalewał piwo w irlandzkim pubie, a pieniędzy przywiózł niewiele, bo jego nowa dziewczyna go okradła i wyprowadziła się z mieszkania, zostawiając mu czynszowe długi. Jak sam powiedział, to był stracony czas. Mój wręcz przeciwnie.
Mira (32 lata, Pabianice):
– Nie miałam z nim ślubu, ale mieliśmy dziecko – 10-letniego Karola, owoc naszej nastoletniej miłości. Mieszkaliśmy ze sobą na zmianę, najpierw ja u niego, potem on w moim mieszkaniu. Rozstawaliśmy się i schodziliśmy. Ja podobno byłam dla niego zołzą i furiatką, a on pił z kolegami i mnie zdradzał. Były momenty, że myślałam, że rozstaliśmy się na dobre, ale potem on obiecywał, starał się i wracałam do niego. Myślałam wtedy, że to tylko romanse, że się nie wyszalał, że się opamięta, że mamy wspólne dziecko i dla niego muszę to znosić. Kochałam go – nie wiem dlaczego, sama się sobie dziwię, ale kochałam go ponad wszystko. Myślałam, że tak się będę z nim schodzić i rozchodzić do końca życia. No ale stało się inaczej. Jeden z jego romansów zakończył się ciążą. Wziął z nią ślub. To było prostsze niż płacenie kolejnych alimentów. Nie wiem, czy ją kochał, bo wciąż do mnie wydzwaniał. Widać czegoś mu brakowało. Nie mogłam tego pojąć, że ze mną nie wziął ślubu, a wziął z taką lafiryndą. Przełknęłam to jakoś, choć długo to trwało. Musiałam skorzystać z pomocy psychologa, żeby się otrząsnąć.
To było jak przebudzenie się ze złego snu. Wzięłam się za siebie – zrobiłam maturę. Wcześniej nie mogłam, bo urodziłam Karola jeszcze w liceum, a potem nie miałam czasu na naukę, bo pracowałam i wychowywałam go. Poszłam na kurs angielskiego i włoskiego, zrobiłam przemeblowanie w mieszkaniu i pomalowałam ściany. Prawie o nim zapomniałam, ale wszystko wracało, gdy przechadzali się za rączkę obok mojego domu. Ona uśmiechnięta, zadowolona, że ma męża, a on – wzrok wlepiony w mój balkon, sprawdza, czy ich widzę. Traciłam przez nich humor. Jakby nie mogli spacerować gdzie indziej. Któregoś dnia pomyślałam, że umilę mu te przechadzki. Kupiłam w ciuchlandzie męskie dżinsy, koszulkę, a w odzieżowym męskie szorty. Wyprałam ciuchy i jak gdyby nigdy nic, rozwiesiłam na balkonie. Żeby nie było wątpliwości, że to męskie spodnie, obok nich powiesiłam moje – małe, bo mam 157 cm wzrostu. Stałam za zasłoną i obserwowałam. Prawie się wywrócił na tym swoim spacerku z żonką, tak się wpatrywał w mój balkon. A niech sobie myśli, że ja też kogoś mam. Podziałało. Już nie spacerował pod moim oknem. Za to miałam głuche telefony. Z tym też sobie poradziłam – zmieniłam numer. W końcu dał mi spokój, a ja zupełnie przestałam o nim myśleć.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze