Nie lubię świąt
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuPrzedświąteczna atmosfera i same święta nie wszystkim sprawiają radość. Ludzie samotni źle znoszą uroczystości. Nie lubią zakupów, świątecznych wystaw sklepowych i opowieści znajomych o spędzonych w rodzinnym gronie świętach. Wiele osób kojarzy święta nie z relaksem i błogim obżarstwem, ale z poczuciem osamotnienia i smutkiem.
Mania (40 lat, Warszawa):
- Nigdy nie przepadałam za samotnym chodzeniem do kina, nie umiałam nawet sama wybrać fasonu butów. Dlatego jeszcze rok po rozwodzie zastanawiałam się, patrząc na wystawę sklepu obuwniczego, czy Marcinowi podobałyby się te kozaki. Minęło siedem lat. Teraz bez problemu idę na seans filmowy, samodzielnie wybieram garderobę, meble do sypialni, miejsce urlopu, rodzaj herbaty i mięso na obiad. Ba… Nawet lubię czasem samotnie pójść do jakiejś kafejki na kawę lub sączyć piwo z sokiem w jakimś nieznanym barze. Na odnowę naszego związku nie było szans, nowy książę na białym koniu się nie pojawił, więc nauczyłam się być sama. No… może nie do końca. Najgorszy był okres świąt. Nie mam bliskiej rodziny, rodziców ani rodzeństwa — mąż był dla mnie całym życiem. Po rozwodzie czułam się bardzo samotna, a Wielkanoc lub Boże Narodzenie były dla mnie koszmarem. Czasem zapraszały mnie do siebie moje przyjaciółki lub ktoś z dalszej rodziny, ale generalnie święta spędzałam sama. Dla szefa i współpracowników byłam idealnym pracownikiem – zawsze chciałam pracować w dni świąteczne, nigdy nie zależało mi na urlopie przed świętami i po nich. Nie musiałam przygotowywać kilkunastu dań, bo potem sama bym to jadła chyba przez miesiąc. Wypożyczałam kilka filmów na DVD, kupowałam nową książkę i zestaw krzyżówek, robiłam dobrą sałatkę i ciasto – i tak udawało mi się jakoś przeżyć święta. Przedświąteczna gorączka zakupów i prezentów mnie dobijała. Tłumy w sklepach, całe rodziny z wózkami pełnymi jedzenia i dziecięcych zabawek. Zostawałam więc dłużej w pracy, żeby tego nie widzieć. W ogóle zostawałam długo w pracy, bo nie było do kogo wracać. Teraz jest trochę inaczej. Chodzę na basen i aerobik, uczę się angielskiego, więc czas po pracy mam wypełniony i nie doskwiera mi już samotność – na nowych zajęciach poznałam masę ciekawych ludzi. Pozostały tylko święta – te zawsze przeżywam tak samo – bardzo samotnie i smutno.
Kasia: (29 lat, Jabłonna):
- Świętami, których szczerze nie znoszę, są walentynki. Od kilku lat jestem samotna. Kiedyś przez 5 lat byłam z Robertem, mieszkaliśmy razem i pielęgnowaliśmy każdą uroczystość. W Dzień Świętego Walentego zabierał mnie zawsze do tej samej winiarni – miejsca naszego pierwszego pocałunku. Od momentu rozstania 14 lutego kojarzy mi się niezmiennie z tym samym – z czerwonym winem i bukietem białych frezji. Ponieważ nie poznałam nikogo nowego i jestem sama, walentynki działają mi na nerwy. Źle znoszę widok zakochanych całujących się w parku i knajp przepełnionych trzymającymi się za ręce parami. Nie lubię tandetnych wystaw sklepowych, upstrzonych kiczowatymi czekoladkami, różami lub grającymi poduszkami w kształcie serca. Najchętniej zapadłabym wtedy w zimowy sen i nie oglądała tego wszystkiego. Wiem — to dziecinne, że jestem zazdrosna i nie mogę się pogodzić z tym, że jestem samotna, ale nie umiem sobie z tym poradzić. Humor poprawia mi się dopiero w marcu.
Zuzanna (44 lata, Poznań):
— Zdecydowanie najgorszym dniem w moim życiu jest Dzień Kobiet – wcale nie dlatego, że to komunistyczne święto. Wręcz przeciwnie – uwielbiam 8 marca. Pachnie wiosną, w kwiaciarniach pojawiają się tulipany – moje ulubione kwiaty. Tęsknię za tamtymi czasami, gdy ten dzień był tak hucznie obchodzony. W pracy był czas na poczęstunek – ciasto i kawę. Szef lub koledzy z zakładu kupowali kwiaty i rajstopy – to naprawdę było przyjemne. Dla kobiet, które były samotne, a ja się do nich zaliczam, był to miły gest i być może jedyny moment w ciągu roku, kiedy dostawały kwiaty od mężczyzny. Tak właśnie było w moim przypadku. Od momentu gdy z niesmakiem zaczęto spoglądać na tych, którzy hołdowali temu świętu, zniknęły zakładowe obchody i naręcze kwiatów, z którymi wracałam z pracy zadowolona. Naprawdę żałuję, że ta tradycja wymiera. Tak lubię dostawać bukiety kwiatów, a że jestem samotna – był to jedyny dzień w roku, kiedy czułam się naprawdę kobietą.
Marysia (30 lat, Warszawa):
— Nie lubię w ogóle świąt, a w szczególności tych, które on spędza z rodziną. Jestem uwikłana w romans z żonatym mężczyzną. Spotykamy się codziennie, jesteśmy w sobie zakochani, sprawa rozwodowa w toku (nie z mojej winy, trwała już, gdy się poznaliśmy). Jest cudownie, z wyjątkiem wszystkich świąt, bo wtedy on musi je spędzać z rodziną. Dzieci są zbyt małe, by zrozumiały jego nieobecność, żona mogłaby coś podejrzewać, a wtedy rozwód przeciągałby się w nieskończoność. Wielkanoc była okropna. Poszłam sama z koszyczkiem, potem na samotny spacer. Niedziela i poniedziałek były najgorsze – tonęłam we łzach i wpatrywałam się w ekran telewizora. Obejrzałam wszystkie możliwe programy, nie wychodziłam z łóżka, nie czesałam włosów, nie sprzątałam, nie zmywałam i nie strzepywałam okruchów z pościeli, bo na łóżku jadłam wszystkie posiłki. Jestem osobą niezależną, z różnymi pasjami, ale z samotnością podczas świąt nie umiem sobie jakoś poradzić i zapełnić czasu czymś pożytecznym. Nie mogę znieść myśli, że siedzą przy jednym stole, że odwiedzają jego rodziców i teściów. To chore, bo przecież wiążąc się z nim, wiedziałam, na co mogę liczyć, mimo to źle znoszę okres świąteczny, a po powrocie do pracy jestem wykończona i zestresowana, a nie wypoczęta.
Iga (24 lata, Olsztyn):
— Od dziecka uwielbiałam Święta Bożego Narodzenia. Pachnący wypastowaną podłogą dom babci — bo tam spędzaliśmy święta. Wysoka, żywa choinka, którą ubierały wszystkie dzieciaki. Dużo gości, babcine wypieki, uszka robione przez moją mamę, sałatka jarzynowa ciotki i karp po żydowsku. Gdy babcia umarła, a rodzinę skłócił spadek, święta są beznadziejne. Babci dom sprzedany, a liczna rodzina już się nie odwiedza. Urok prawdziwych świąt przeminął.
Dorota (20 lat, Wrocław):
- Ta Wielkanoc była najgorsza ze wszystkich do tej pory obchodzonych. Rodzice na placówce we Włoszech, brat w Belgii ze swoją narzeczoną, a ja sama z kotem. Nie chciało mi się sprzątać i przygotowywać świąt dla samej siebie. Po raz pierwszy nie zrobiłam świątecznych porządków – nie umyłam okien, nie wytrzepałam dywanów. Na stole nie było stroika z bazi i żonkili, nie kupiłam borówek, a nawet nie poszłam do kościoła z koszyczkiem – bo z kim miałam się dzielić święconką – ze sobą?! Święta spędziłam przed telewizorem i przed komputerem – pisząc do jednej z gazet. Znajomi pojechali do rodziny, a ja nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Tęskniłam za mazurkiem mojej mamy i pasztetem z zająca, przygotowywanym przez tatę. Dobrze, że ten horror się już skończył i idę do pracy, bo chyba bym oszalała. Uświadomiłam sobie, że święta dla samotnych ludzi muszą być straszne – bo wtedy właśnie najsilniej odczuwa się samotność.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze