Gdy nadmiar sumienia zabija
CEGŁA • dawno temuMam problem ze sobą, jestem w rozsypce. Uważam, że nawaliłam, okazałam się złym człowiekiem. To uniemożliwia mi dopuszczenie męża do siebie i ułożenie z nim życia na nowo. Boję się, że nigdy nie będę szczęśliwa. Ani on. Mąż nie chce i nie może mi pomóc. Nie mam się kogo poradzić, nikt z rodziny ani przyjaciół nie zna całej prawdy. Życie w kłamstwie do przyjemnych nie należy.
Kochana Cegło!
Mam problem ze sobą, jestem w rozsypce. Uważam, że nawaliłam, okazałam się złym człowiekiem. To uniemożliwia mi dopuszczenie męża do siebie i ułożenie z nim życia na nowo. Boję się, że póki nie załatwię ze sobą tamtego czegoś z przeszłości, nigdy nie będę szczęśliwa. Ani on. Ale mąż nie chce i nie może mi pomóc w jedyny właściwy być może sposób.
Z Pawłem pobraliśmy się przed 5 laty, mamy małe dziecko. Miałam początkowo (przed ślubem) pewne wątpliwości, lęki, które on rozwiewał. Niestety, przepaść między nami pogłębiała się z czasem. Paweł jest — był — zapalonym wspinaczem, profesjonalistą. Poświęcał temu mnóstwo czasu i pieniędzy, podporządkowywał większość życia, wybór rodzaju pracy. Gdy się zakochaliśmy, zaliczył już wyjazd w Himalaje. Ja – totalny tchórz, bałam się nawet nart przypiąć.
Ale nie chodzi o podejście do sportu, tylko o wspólne życie. Nie umiałam cieszyć się sukcesami Pawła, a tym bardziej jego długimi wyjazdami na obozy kondycyjne i potem na wyprawy. Bałam się o niego śmiertelnie, naoglądałam się filmów, nasłuchałam opowieści. Zabezpieczałam się podwójnie przed ciążą, żeby nie wychowywać dziecka sieroty. Los jednak pisze dziwne scenariusze, a z naszych się śmieje.
Mój strach, utyskiwania męczyły Pawła, widziałam to, ale nie umiałam się zmienić. Po 3 latach małżeństwa przyszło nieuniknione: kryzys. Paweł poznał Szwajcarkę, starszą od siebie o kilka lat, doświadczoną himalaistkę, na pewno wspaniałą kobietę, wolną, niezależną. Pragnął jej, ale pozostawali na stopie koleżeńskiej (myślę, że ona nie od razu wiedziała o jego uczuciach lub jako żonatego w ogóle nie brała pod uwagę). Powiedział mi o niej, nim do czegokolwiek doszło. Poprosił o rozwód. Zgodziłam się. Kochałam go, ale wiedziałam, że nie kocham tak, jak powinnam, nie akceptuję w całości.
Stycznia 2010 roku nie zapomnę nigdy, to był najgorszy miesiąc mojego życia, gdy odbyły się szybko jedna po drugiej nasze sprawy rozwodowe. Paweł przez większość czasu mieszkał już w Szwajcarii, miał tam pracę. 29 stycznia poszliśmy do restauracji na pożegnalną kolację, płakaliśmy… Jakimś cudem znaleźliśmy się w moim (dawniej naszym) mieszkaniu, stało się. Na wiosnę byłam w ciąży i zbierałam się, jak mu o tym powiedzieć. Bez przerwy płakałam. Nie chciałam tracić dziecka ani utrudniać Pawłowi życia. Dałabym radę sama, nawet bez pomocy, i to mu powiedziałam, kiedy przyjechał. Ale on miał już decyzję w głowie. Rezygnuje z tamtej, wraca do mnie, próbujemy od nowa. Warunek postawił jeden: nigdy nie wracamy do tematu, nie rozmawiamy o Erice. Co mnie podkusiło, żeby się na to zgodzić?
Miałam depresję poporodową, Paweł trwał przy mnie. Zaprzestał wyjazdów, od kilku miesięcy buduje dla nas dom. Minęły pierwsze urodziny naszego synka, Paweł chce, żebyśmy ponownie wzięli ślub. Jakie to ironiczne… Chodziłam na terapię w związku z depresją, doradzono mi spotkania wspólne z mężem, ale on się nie zgadza. Jego zdaniem łamie to warunki naszej umowy. Czyli – muszę poradzić sobie sama. Nie przeszkadza mu, że nie kochamy się fizycznie, mi zresztą też nie. Nie mogłabym, po tym wszystkim.
Mąż jest kryształowo prawym człowiekiem. Góry nauczyły go twardości, bezwzględności, ale też bezwarunkowej odpowiedzialności za innych, być może to kontakt z naturą kształtuje tak wspaniałe charaktery. Tym bardziej ktoś taki nie powinien cierpieć, nie zasługuje na to, a ja – odebrałam mu przecież wszystko, co kochał: góry i Ericę. Jaki w tym sens i przyszłość? Nie mam się kogo poradzić, nikt z rodziny ani przyjaciół nie zna całej prawdy – wiadomo tylko, że się rozmyśliliśmy i postanowiliśmy do siebie wrócić. A życie w takim kłamstwie też do przyjemnych nie należy.
Kaśka
***
Kochana Kasiu!
Ironia, nawet perfidia losu posiada prawdopodobnie swój ukryty sens, zamysł, logikę, a jeśli nawet nie – czasami trzeba wierzyć, że tak jest, nie ma po prostu innej rady.
Jednak nie jest to dziejowy przymus. Sprawiasz wrażenie osoby ubezwłasnowolnionej psychicznie i bardzo mnie to niepokoi. Z obiektywnego punktu widzenia nie widzę bowiem przeszkód, które uniemożliwiłyby Ci rozstanie z Pawłem na dowolnym etapie tak, jak zostało to przez Niego zaplanowane. Mogłaś urodzić dziecko, a jednak nie zgadzać się na Jego powrót – zwłaszcza, że, jak sama piszesz, Wasze bycie razem nie sprawdza się i niczego nie naprawia. Powiem więcej: nadal możecie się rozstać.
Doceniam Twój podziw dla zalet Pawła, przypominam jednak: i przedtem, i teraz żyjesz pod dyktando JEGO wyborów i decyzji. Kiedyś było to „tolerowanie” Jego pasji, potem zgoda na odejście, wreszcie – akceptacja Jego decyzji o powrocie. Myślę, że motorem tej decyzji było dziecko. Czy jesteś pewna, że chcesz spędzić całe życie z człowiekiem, który trwa przy Tobie z powodu instynktu oraz poczucia obowiązku?
Seks „porozwodowy” jako forma świętowania zdarza się bardzo często. To kwestia intymna i niestety, równie poważna jak sam rozwód, czego doświadczyłaś na własnej skórze. Właśnie wtedy, gdy antykoncepcja wydaje się sprawą fundamentalną – najbardziej przezorni o niej zapominają. Najsmutniejsze jest to, że zasadniczo nie chciałaś mieć z Pawłem dziecka, nawet jeśli on wręcz przeciwnie. A teraz, kiedy nie musisz się tak bać o jego życie, Wasze problemy są dużo większe. Zbyt dużą cenę płacicie wszyscy za to „statystyczne” szczęście rodzinne.
Domyślam się, że poddałaś się terapii w kierunku zaakceptowania sytuacji i scalenia związku. Być może warto teraz spróbować całkiem innych dróg. Moim zdaniem powinnaś w pierwszej kolejności uwolnić się od wyolbrzymionego, wydumanego wręcz poczucia winy za wszystko, co się stało. Każde z Was było sobą i jako takie miało prawo do samorealizacji. Być może małżeństwo od początku było błędem, ale na litość, to nie czyni z Ciebie potwora, który Pawła unieszczęśliwia! Przerzuć troszkę tego odium na Niego. W końcu stawiał sprawę jasno: priorytetem były góry, a ostatecznie zafascynował się kobietą podzielającą Jego pasję. Szczerze i uczciwie – dokładnie tak jak On czyni – powiedz sobie, że nie jesteście dla siebie stworzeni i wyciągnij konsekwencje.
Kasiu, po drugie, musisz koniecznie zacząć cenić i lubić siebie. Możesz bać się jazdy na nartach, ale nie warto bać się życia, bo to uniemożliwia samodzielność, którą tak podziwiasz u Eriki… A żeby stanąć samodzielnie na nogach, trzeba uwierzyć w swoje siły i przede wszystkim — wartość. Zamiast skupiać się na tym, jacy to INNI są wspaniali: uczciwi, silni – a Ty ich biedaków unieszczęśliwiasz! – zostań na moment egoistką, pomyśl o własnym szczęściu i samopoczuciu. Inni sobie poradzą – byle nie Twoim kosztem. Wiem, że wydaje Ci się to paradoksalne, bo namawiam Cię do rozstania. Ale dom budowany przez męża supermena, który włożył kapcie i pewnie nigdy nie przestanie myśleć o innej, chyba długo nie postoi… Pomyśl o tym bardzo intensywnie, zanim po raz kolejny weźmiecie ślub.
I nie przejmuj się tym, co będzie potem, czy Paweł do niej wróci etc. To już nie Twój problem! Mąż udowodnił, że jest człowiekiem odpowiedzialnym – za dziecko. Może to udowadniać dalej, nie mącąc Ci w głowie i w uczuciach, nie pozbawiając Cię szansy na prawdziwe szczęście. Zaryzykuj.
Pozdrawiam Cię mocno…
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze