Starszy brat
MONIKA KRÓL • dawno temuMam starszego brata. A starsi bracia mają to do siebie, że czują się w obowiązku dokształcać młodsze rodzeństwo. To dokształcanie obiera niekiedy różne formy. W moim przypadku było tak, że zanim poszłam do pierwszej klasy, umiałam już czytać, pisać i liczyć.
Jesienią zawsze przypomina mi się jak ja zaczynałam swoją edukację.
Moim pierwszym nauczycielem był mój starszy brat. Starsi bracia mają to do siebie, że czują się w obowiązku dokształcać młodsze rodzeństwo. To dokształcanie obiera niekiedy różne formy. W moim przypadku było tak, że zanim poszłam do pierwszej klasy, umiałam już czytać, pisać i liczyć. Wtedy jeszcze nie było zerówek, więc wyglądało na to, że genialne ze mnie dziecko. Niestety nikt nad moją niezwykłością specjalnie nie rozwodził, ot — wpływ starszego brata. Wrzeszczał zresztą na mnie niesamowicie za każdym razem, kiedy dociekałam i próbowałam zrozumieć, czym się zajmuje. Nieodmiennie radził mi, żebym się odczepiła. Mój pęd do wiedzy w tamtym czasie był jednak tak silny, że nic nie było w stanie mnie zniechęcić.
Mój brat odrabiał swoje lekcje a ja siedziałam mu na plecach i przeszkadzałam. On mnie odpędzał, a ja po chwili wracałam, żeby dopytać o coś, czego do końca nie rozumiałam. Przypuszczam, że bywały momenty, kiedy miał mnie serdecznie dosyć. Mnie, genialnego dziecka miał dosyć!
Zbliżało się rozpoczęcie roku szkolnego. Moja ekscytacja sięgała zenitu. Miałam już przygotowane zeszyty, kredki, piórnik i całe wyposażenie młodego naukowca. Były to czasy, kiedy nie lada wysiłku wymagało zdobycie zeszytów i wszelkich innych szkolnych przyborów. Uzbieranie pełnego wyposażenia tornistra pierwszoklasisty okupione było godzinami stania w kolejkach. Hitem były zapachowe gumki do ścierania. Potrafiłam godzinami siedzieć i wąchać te gumki, niezmiennie zdziwiona, iż nie są one do jedzenia, mimo że tak pięknie pachną. Rozpierała mnie radość, czułam się taka dorosła oraz ważna. Brat natomiast, widząc moje zadowolenie związane ze zbliżającym się rozpoczęciem roku szkolnego, postanowił odegrać się za całe przeszkadzanie, jakie mu fundowałam.
Zaczął wprowadzać mnie w szkolne arkana. Roztaczał przede mną wizję “prawdziwej” szkolnej rzeczywistości. Dowiedziałam się wtedy, iż szkoła to miejsce realnych walk. Okazało się, że koledzy biją a nauczyciele znęcają się nad dziećmi. Opowiedział mi parę mrożących krew w żyłach historii. Na początku nie wierzyłam i nie pozwalałam pozbawić się radosnego nastroju oczekiwania. Chciałam się uczyć i głęboko wierzyłam, że szkoła będzie dla mnie pasmem przyjemności. Braciszek wreszcie dopiął swego, jego opowieści wywarły na mnie odpowiednie wrażenie. W mojej głowie wyobrażenie szkolnej idylli zostało zastąpione wizją nękania słabszych i walki o przetrwanie. Nauczyciele jawili mi się jako wielcy despoci pozbawieni uczuć. Bałam się straszliwie.
Rodzice zauważyli, iż w miarę zbliżania się początku roku szkolnego markotniałam i zamykałam się w sobie. Mama próbowała dociec, o co chodzi, ale ja nie mogłam wyrazić narastających obaw. Nie mogłam uwierzyć, że moi rodzice, których tak kocham, wysyłają mnie do tak przerażającego miejsca. Postanowiłam, że nie mogę się z nimi dzielić swoimi strachami, ponieważ na pewno tego nie zrozumieją. Poza tym wszystko, co powiedział mi brat, miało zostać naszą tajemnicą. Ja natomiast zawsze dochowuję tajemnic.
Czułam się więc jak zwierzątko w klatce. Z jednej strony sparaliżowana strachem, z drugiej bezsilna wobec sił wyższych: rodziców, szkoły, znęcających się nauczycieli i przyszłych kolegów. Nie mogłam przecież wtulić się w mamę i powiedzieć jej, że nie pójdę do szkoły. Wszystkie dzieci chodzą do szkoły i muszą sobie tam jakoś radzić. Muszą walczyć i zmagać się z innymi dziećmi oraz nauczycielami. W pewnym sensie zaczęłam zachowywać się jak skazaniec, dla którego nie ma już odwrotu. Ogarnęła mnie rezygnacja. Wolałam nie zbliżać się do pachnących nowością książek, ponieważ ich widok przypominał mi jedynie o tym, co miało wkrótce nastąpić. Spodziewałam się, że nie poradzę sobie w szkole i na pewno cała ta sprawa skończy się tragicznie. Wyobrażałam sobie siebie, jak stoję w kącie i płaczę. Rozczulałam się nad sobą i czułam się z dnia na dzień coraz gorzej.
Moje samopoczucie dodatkowo podupadło, gdy okazało się, że w szkole należy nosić fartuszek oraz obowiązkowe juniorki. Niewtajemniczonych informuję, że wspomniane juniorki to obuwie dla dzieci charakteryzujące się wyjątkową brzydotą. Wykonane były z granatowego, mocnego, ale nieładnego materiału i zaopatrzone w obcasik. Podczas ich zakupu próbowałam się zbuntować, doszło do awantury, ale nie na wiele się to zdało; zostałam posiadaczką juniorków. Szczerze zaczęłam żałować, że w ogóle urosłam. Wracałam pamięcią do czasów, kiedy całym moim światem była piaskownica. Ta przeszłość była tak piękna i beztroska. Szkolne juniorki uzmysławiały mi w bolesny sposób, że teraz będzie coraz gorzej. Nie pomyliłam się. Wkrótce przyszła kolej na zakup fartuszka. Dostałam tzw. krzyżak w twarzowym czarnym kolorze. Czara goryczy przepełniła się.
W końcu po tych wszystkich przeprawach nastał sądny dzień, czyli rozpoczęcie roku szkolnego. Mama odstroiła mnie i brata w fartuszki oraz juniorki i pojechaliśmy do szkoły. Mój brat przez całą drogę miał na twarzy szyderczy uśmiech, a ja drżałam ze strachu. Gdy dotarliśmy do szkoły, mama wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do właściwego rzędu pierwszaków. Postawiła mnie obok równie jak ja przerażonej dziewczynki i poszła zaprowadzić mojego brata do jego klasy. Pomyślałam: teraz albo nigdy. Świeciło słońce i było tak pięknie. Nie chciałam umierać w męczarniach. Szybko podjęłam decyzję: uciekam. Pani coś tam opowiadała a ja powoli zaczęłam się oddalać od stłoczonych w ciasną grupę dzieci. Udało mi się niepostrzeżenie zniknąć z placu apelowego. Znalazłam się przy naszym samochodzie i sama nie wiedziałam, co ze sobą począć. Było za daleko, żeby biec do domu, poza tym nie bardzo wiedziałam, gdzie jestem. Postanowiłam schować się za kołem i poczekać spokojnie na rozwój wypadków. Po jakimś czasie na parking przybiegła zdenerwowana mama, gdzie mnie szybko wypatrzyła. Była wściekła i szczęśliwa jednocześnie.
Efekt był taki, że rodzice zafundowali pogadankę światopoglądową. Na szczęście udało im się rozwiać moje obawy. Żałowałam szczerze, że wcześniej z nimi o tym nie rozmawiałam. Byli rodzicami i z innego świata, ale okazało się, że rozumieją mój strach.
W szkole patrzono na mnie przez długi czas czujnym okiem. Zdarzało się, że szukano mnie zanim zdążyłam uciec. Panie uważały zapewne, że skoro taka ze mnie uciekinierka, to należy zwiększyć czujność wobec mojej skromnej osoby.
Najważniejsze było jednak to, że pozbawiona przez brata złudzeń, co do prozy życia ucznia, nie przeżyłam rozczarowania szkołą. Szkoła nie okazała się rajem, ale ja byłam na to przygotowana. Z perspektywy czasu myślę, że przez mojego brata nie przemawiała czysta złośliwość i chęć dokuczenia. Dzięki niemu nie mogłam się już rozczarować szkołą, najwyżej mogła mnie ona pozytywnie zaskoczyć.
Ja dzięki temu doświadczeniu wiem, że lepiej jest, kiedy na ziemię sprowadza cię ktoś bliski niż zupełnie obca osoba.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze