Kłopoty z przemęczeniem
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPodobno wszyscy jesteśmy przemęczeni. Mnie to nie dotyczy – gdyż jedynie przemęczony bywam. Ale gdy patrzę na innych, cóż... wyglądają, jakby właśnie ktoś flaki im wypruł, dał igłę z nicią i kazał zaszyć na powrót. Choroba naszych czasów? Pewno nie, ale coś niefajnego.
Na upartego mógłbym znaleźć jakieś jasne strony przemęczenia, posiłkując się własnym doświadczeniem. Muszę dopowiedzieć, że za sens życia uważam właśnie pracę. Nie używanie sobie, ani sferę uczuć, żadne tam zatopienie w rodzinności. Prawdziwe szczęście daje jedynie porządna, dobrze opłacana, a co najważniejsze, mądrze wybrana robota. Jak sądzę, jestem raczej odosobniony w tym stanowisku. Gdyby wynaleziono tabletki rekompensujące sen i żarcie, tyrałbym bez wytchnienia.
Przemęczenie ma swoje fazy, poddające się rytmom kolejnych skoków adrenaliny. Nieprawdopodobne wręcz znużenie miesza się z krótkotrwałym pobudzeniem, które to pobudzenie z dnia na dzień staje się coraz bardziej krótkotrwałe, aż do pełnego zaniku. Potem przychodzi moment przełamania. Mi zdarzał się jakoś w końcówce drugiego tygodnia orania samym sobą. Niespodziewanie umysł się wyostrzał, ciało odzyskiwało siłę i czułem się, jakbym właśnie wrócił z wakacji. Podejrzewam, że Newton odkrył prawo ciążenia padając na pysk z przemęczenia. Stąd mój apel do wszystkich pragnących zostać geniuszami: przemęczajcie się.
Wydaje mi się, że w celebrowaniu własnego przemęczenia kryje się coś niskiego. To forma użalania się nad sobą. Nie lepiej już poobserwować siebie-przemęczonego? Albo zakpić sobie z takiego, przykrego przecież stanu? Byłoby to ciekawe lecz zbędne. Jeśli nie będę jęczał, szybciej zrobię co do mnie należy i sobie odzipnę. Ale istnieje przemęczenie nieznośne, z którym bardzo trudno sobie poradzić. Mam na myśli przemęczenie bliskiej osoby.
Spójrzmy na tych dwoje. Ona nazywa się Kasia, on jak zawsze – Kazio. Kazio zarabia swoje przez osiem godzin i ma pełen luz, tymczasem Kasia uwikłała się w karierę korporacyjną. Przez telefon rozmawia z całym światem w niezrozumiałym żargonie, tyra po dwanaście godzin bez lunchu i nerwowo sprawdza coś w smartfonie tuż przed północą. Zaczyna zabierać robotę na weekendy, a jak ją skończy, to śpi. Chodzi osowiała i smutna, albo nie chodzi wcale.
To jeszcze można by przeżyć. Najgorsze są próby ożywienia się, odszukania na nowo radości w życiu: jakaś nerwowa wycieczka za miasto, kolacja, przy której słowa się nie kleją, taniec maszyny w światłach stroboskopowych. Nocą, ciała Kazia i Kasi smętnie ocierają się o siebie, albo wpadają w zimną dzikość. Tak sobie dopowiadam, domyślam i ogarnia mnie wielki smutek.
Tragedia Kazia jest większa niż Kasi, wolnej od bezradności. Dziewczyna ma swój cel, jakąś opcjonalną satysfakcję z tej roboty, a jeśli nawet nie, to tkwi w permanentnym spięciu. Przypomina konia nieustannie kutego ostrogami. Takie zwierzę po prostu pędzi przed siebie. Za to Kazio znajduje się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.
Chciałby bowiem pomóc, ulżyć swojej dziewczynie.
Spróbuje uczynić jej życie lepszym. Przejmie na siebie obowiązki domowe i jeśli nawet jakimś zrządzeniem losu wykona je poprawnie, to Kasia ledwo to dostrzeże. Nagotuje wykwintne żarcie, otworzy wino, zapoda muzykę wśród świec – Kasia przeżuje co swoje, pouśmiecha się i padnie buzią w talerz. Wymyśli jakąś formę relaksu, choćby spacer, to zobaczy, jak Kasi nogi się plączą. W kinie przemęczona dziewczyna zacznie chrapać. Co stałoby się na nartach, wolę nie myśleć.
Kasia, jako dobra kobieta (Kazio nie związałby się z inną) zareaguje życzliwie na Kaziowe starania i zrobi wszystko, aby to dostrzegł. Konieczność radowania się spacerem, kinem, jedzeniem, będzie dla niej ogromnym wysiłkiem, wskutek którego stanie się jeszcze bardziej przemęczona. W końcu pojawi się zniechęcenie, irytacja, złość, na co Kazio zareaguje po swojemu. Najpierw będzie starał się bardziej, później sam zacznie się złościć. Na pracę swojej dziewczyny, na samą dziewczynę i pewno na siebie, skoro nie zdołał pomóc.
Niestety, przemęczonemu nie można pomóc. W jakiś sposób przypomina głowę oderwaną od ciała. Na nic tu wszelkie starania, dobre rady, nawet wściekłość jest psu na buty. Porównuję tę sytuację do bólu zęba. Gdy rwie mnie trzonowy (a raczej lej po nim, jeśli ktoś interesuje się ruiną mojej paszczęki) nic mi nie przyniesie ulgi, choćby z wizytą wpadła Christina Ricci z barkiem na kółkach i stadem koleżanek.
Może wtedy byłoby nawet gorzej?
Po prostu Kazio nie może nic zrobić. Wszelkie wysiłki są beznadziejne. W najlepszym razie nic nie zmienią, w najgorszym jeszcze zaszkodzą.
Sytuacja nie wygląda wesoło. Jednak głupi ten, kto doradzałby Kaziowi poszukiwania nowej Kasi! Czasem jest tak, że nicnierobienie jest najlepszą pomocą. Młodzi zakochani zwykli sobie mówić, jedno do drugiego wystarczy, że będziesz. Te słowa są romantyczną bzdurą, lecz tu akurat mają swoje zastosowanie.
Naprawdę, wystarczy, że Kazio będzie. Pozwólmy mu snuć się po domu w jego własnych Kaziowych sprawach. Niech coś tam sobie podłubie w warsztaciku, film włączy albo odkurzacz. To naprawdę nie ma wielkiego znaczenia. Wystarczy, że pozostanie w zasięgu wzroku Kasi (nie zawsze, niekiedy należy umykać przed spojrzeniem tych, których kochamy) czekając cierpliwie, aż będzie potrzebny. Nie musi jej zaczepiać szczególnie intensywnie, wystarczy, że zagada. Albo poczeka, aż Kasia zacznie rozmowę. Może się zwloką i coś razem ugotują. Czy jakoś tak.
Praca jest sensem życia, ale jedynie głupcy pracują tylko dla siebie. A każde przemęczenie kiedyś ma swój koniec.
Nikt nie powiedział, że szczęśliwy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze