Mieszkanie jak ciepła bułeczka
MONIKA KRÓL • dawno temuNa rynku mieszkaniowym panuje obecnie niesamowity rozgardiasz. Krzywa eksportu wystrzeliła jak rakieta, wchodzimy do Unii Europejskiej, Niemcy, nie bacząc na to, że w Berlinie stoją tysiące pustych i do tego tanich mieszkań, chcą nas wykupić, toteż nic dziwnego, że kupujący uwijają się jak w ukropie, a sprzedający podwyższają ceny z dnia na dzień. Nie wiedziałam o tym, dopóki sama nie zaczęłam szukać.
Mając na uwadze te okoliczności, z dość wątpliwą przyjemnością wcieliłam się w kupującego. Rola ta wymaga niezwykłej samodyscypliwy i odporności psychicznej, by nie ulec panującej na rynku nieruchomości histerii. Jest to trudne tym bardziej, że zakup mieszkania do łatwych i bezstresowych nie należy. To decyzja dużo większej wagi niż zakup pary butów, a ja nawet przy zakupie tych ostatnich zastanawiam się czasem dłużej niż godzinę.
Okazuje się jednak, że koniunktura na rynku usprawiedliwia wszelki absurd; zdarzyły się bowiem takie sytuacje, kiedy wymagano ode mnie, żebym się zdecydowała na mieszkanie w ciągu niemalże godziny.
Nowe granice zdrowego rozsądku wyznaczył pan, który nie zechciał mnie wpuścić do mieszkania, które chciał mi sprzedać. Dał ogłoszenie w rubryce “sprzedam mieszkanie” i w ten sposób umieścił siebie na liście osób często odwiedzanych przez obcych, będących potencjalnymi kupcami. „Sprzedający” przyjął mnie na korytarzu, gdzie na kartce papieru, którą przyłożył do ściany, rozrysował mi plan mieszkania. Nie pominął nawet takiego szczegółu jak terakota w kuchni. Wtedy coś mnie trafiło. Trafił mnie piorun z jasnego nieba, a na klatce nastała ciemność. Nie z powodu tego pioruna, tylko czasowego wyłącznika oczywiście. Kameralnie się zrobiło, ale bynajmniej nie miło.
Pan próbował wynegocjować nowy termin spotkania, ale ja już nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Twierdził, że nie uporał się ze sprzątaniem, co może samo w sobie nie byłoby aż tak dziwne, gdyby nie fakt, że na to spotkanie umówiliśmy się telefonicznie tydzień wcześniej. Jak sobie pomyślę o bałaganie, którego nie da się sprzątnąć w tydzień, to mnie ciarki po plecach przechodzą. Jednak pan sobie dobrze radzi – zaprasza na pokazy szkicowania.
Po tym doświadczeniu zaczęłam szukać mieszkania za pośrednictwem Agencji Nieruchomości. To co nastąpiło potem przeszło najśmielsze oczekiwania. Doświadczyłam między innymi namawiania do kupna mieszkania, które nadawało się do generalnego remontu, a do tego w kształcie wagonu, za mocno wyśrubowaną cenę, ponieważ sprzeda się ono za chwilę. Okazuje się bowiem, że mieszkania idą jak ciepłe bułeczki.
Ja, starająca się nie ulegać koniunkturalnej histerii, ponieważ proszę o prawo do chwili namysłu, wprawiam inne, ewentualne strony transakcji, w zgorszenie. Pani agentka patrzy na mnie tak, jakbym się urwała z choinki, sprzedający wydymają usta ze zniecierpliwienia, a ja stoję na środku wagonu kolejowego i wiem, że nie mogłabym tam zamieszkać. Ja też nie mam najłatwiejszego zadania, bo muszę się zebrać na odwagę, by, mimo wiszącej pod sufitem atmosfery dezaprobaty, powiedzieć, że nie, nie biorę. Wszyscy zwieszają wtedy nosy na kwintę i uśmiechają się z politowaniem.
Oglądałam parę już takich mieszkań – ciepłych bułeczek. Za każdym razem towarzyszyła mi atmosfera nagonki, pod wpływem której wracałam do domu z mętlikiem w głowie. Pod blokiem, w którym nadal mieszkam, wita mnie, jak co dzień, znajoma grupa dresów, a ja jak zwykle „cieszę” się na ich widok. Przynajmniej oni nie zmieniają swojego miejsca pobytu. Zawsze mogę liczyć na ich spojrzenia, które odprowadzą mnie do samej klatki. Codzienna porcja adrenaliny jest wręcz niezastąpiona.
Poszukiwania trwają. Czuję się jak rozbitek na tratwie, na rozszalałym oceanie. Woda faluje, piętrzy się, wokół mnie krążą rekiny z agencji nieruchomości, ale ja desperacko trzymam się swojej namiastki stałego gruntu pod nogami. Nie wiem, jak długo wytrzymam. Doszło do tego, że zastanawiam się, czy przypadkiem to nie ja zwariowałam, upierając się, że chcę zamieszkać w nie-wagonie i na dodatek w bezpiecznej dzielnicy. A najgorsze przede mną: sfinalizowanie umowy kredytowej z bankiem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze