Jak mówić rzeczy przykre, czyli co zrobisz, gdy partnerowi śmierdzi z ust
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuMoże wam też śmierdzi z ust? A może mnie? Być może na świecie istnieją miliony ludzi, którym cuchnie z części intymnych i z innych miejsc wyposażonych w gruczoły. Ci nieszczęśnicy nawet o tym nie wiedzą. Czują, że coś jest nie w porządku i głowią się co to takiego. Gdybyśmy tylko znaleźli sposób na informowanie o rzeczach nieprzyjemnych choć niezawinionych! Wówczas byłoby dużo łatwiej.
Wielkiemu filozofowi Bertrandowi Russelowi nie układało się pożycie z żoną. Ów współtwórca nowoczesnej logiki, laureat Pokojowej Nagrody Nobla i sławny bezbożnik jakoś nie potrafił namówić własnej ślubnej na fikoły, skądinąd przyobiecane w kontrakcie małżeńskim. Fakt, z wyglądu Russell przypominał mopa oblanego wapnem, ale przecież nie musiała za niego wychodzić. Nasz filozof spróbował zgłębić przyczynę tej niechęci. Zajęło mu to ze dwa lata, jeśli mnie pamięć nie myli. W każdym razie długo, bardzo długo.
W końcu żona, przyparta do muru, wyznała prawdę. Russellowi śmierdziało z ust. Russell miał jakiegoś polipa w gardle i ów polip generował rzeczony smród. Sam filozof nie miał o tym pojęcia. Po prostu nie wiedział, że cuchnie. Bo i skąd?
Zmysł węchu obojętnieje na każdy zapach po jakichś ośmiu minutach. Dlatego menele nie czują własnego smrodu, a kociarze błędnie sądzą, że kuweta nie capi. Russell błyskawicznie popędził do lekarza i przeżył – jak chcę wierzyć – mnóstwo satysfakcjonujących zbliżeń seksualnych. Dwa lata się męczył, bo żona nie miała odwagi powiedzieć mu prawdy.
Doskonale ją rozumiem. Musiała pójść do mężczyzny, którego kochała, może lubiła, może podziwiała, w każdym razie do mężczyzny swojego życia i powiedzieć, że potwornie, straszliwie śmierdzi mu z ust. Dlatego nie ma ruputupu. Bo ją mdli od tego trupiego oddechu.
Ciężka sprawa, czyż nie?
Pomyślcie teraz. Może wam też śmierdzi z ust? A może mnie? Być może na świecie istnieją miliony ludzi, którym cuchnie z części intymnych i z innych miejsc wyposażonych w gruczoły. Ci nieszczęśnicy nawet o tym nie wiedzą. Czują, że coś jest nie w porządku i głowią się co to takiego. Gdybyśmy tylko znaleźli sposób na informowanie o rzeczach nieprzyjemnych choć niezawinionych! Wówczas byłoby dużo łatwiej.
Przecież Bertrand Russell niczym nie zawinił. Nie chciał mieć cuchnącego polipa w gardle i usunął go tylko, kiedy poznał prawdę. Przez dwa lata jednak był człowiekiem z liściem na głowie, by zacytować klasyka.
Woń dobywającą się z mojej szczerbatej paszczęki da się porównać z zapachem majowego sadu, lecz doświadczyłem kilku podobnych sytuacji. Coś cały czas robiłem źle. Mówiłem rzeczy, które raniły wcale o tym nie wiedząc. Pławiłem się w irytujących przyzwyczajeniach. Wychodziłem z kolegami na miasto. Dziewczyna żegnała mnie uśmiechnięta, zdawałoby się, zadowolona. Taka też witała. Pozostawiona w czterech ścianach płakała gorzko, a przynajmniej pochlipywała. Ja tymczasem cieszyłem się, że każde z nas ma własną przestrzeń.
Jak się o tym dowiedziałem? W końcu zrobiła mi awanturę. Awantura była też o głupie wypowiedzi i jeszcze głupsze uczynki, które miałem za najmądrzejsze na świecie. Przypuszczam, że Bertrand Russell również zebrał swoje.
Awantura to najgorszy sposób przekazania informacji. Gdy kobieta ma pretensje, gdy wrzeszczy i krzyczy, naturalnym odruchem mężczyzny jest sprzeciw. Więcej nawet! Taki facet uzna, że pachnie lawendą, nawet jeśli wokół niego zaczną więdnąć kwiaty a ptaki pospadają z nieba.
Rozumiem też drugą stronę. Trudno jest powiedzieć coś takiego, zwłaszcza bliskiej osobie. Zwłaszcza – że to wstydliwa sprawa, taki zapach z ust. Facet niczym nie zawinił, a jednak będzie mu głupio. Może się obrazi? A może powie, że wszystko jest w porządku, zadręczając się w swoim własnym wnętrzu? Na domiar złego (lubię używać tego sformułowania) tego rodzaju temat zawsze może poczekać. To nie cieknący kran, nie śmieci zalegające pod zlewem ani pożar w przedpokoju. O śmierdzących ustach, nogach, o głupich żartach i lepkich dłoniach zawsze można powiedzieć jutro. Jeden dzień zwłoki nie zaszkodzi, prawda? Tydzień także. Z tygodnia zrobi się rok. Resztę już znamy.
Ludzie są nieszczęśliwi, bo się boją. Mówienia prawdy również. Wiem, bo podzielam te lęki. Wiele przez nie zniszczyłem.
Pamiętam, że w momencie kryzysu jednego z moich związków, z ówczesną partnerką zaczęliśmy rozmawiać przez czat. Przebywaliśmy w jednym mieszkaniu. Każde siadało przy swoim komputerze i pisało, co leży mu na wątrobie. Nie wypowiadaliśmy ani słowa. Czat wyłączał komunikację niewerbalną, pozwalał uniknąć nadmiernych emocji wyrażanych głosem i uczył oszczędności myśli. Może tędy droga? Może przez internet będzie łatwiej?
Z drugiej strony, niewiele nam pomogło. Rozpierduchę rozstaniową mógłby nakręcić Michael Bay.
Nauczony tym doświadczeniem proponuję zmodyfikowaną wersję czatowania. A gdyby tak raz w miesiącu urządzić „Dzień skarg i wniosków”? Rzeczone zażalenia składano by w formie pisemnej, do tego obustronnie. Ona jemu, on jej. Wy, dziewczyny swoim chłopakom, oni wam. Tylko po jednym. Kiedy piszemy o smrodzie z ust wypada pominąć zapach, który wydzielają nogi. Bez żadnych pretensji, przeciwnie – z miłością. Bo chcemy pomóc. Pragniemy, by życie we dwoje stało się lepsze, bardziej satysfakcjonujące. By obrodziło orgazmami.
I nigdy, przenigdy nie obrażamy się o to, co napisał partner.
Przecież pisze z miłości. Czy czegoś takiego.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze