Oni nie chcą pracować. Chcą zarabiać!
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuMoi rozmówcy twierdzą, że młodym nie chce się pracować. Że praca nie jest dla nich żadną wartością. Chcą rozrywek i szybkich, dużych pieniędzy - bez dawania niczego w zamian. Czy tak jest rzeczywiście? Kto ma rację - aplikanci, czy oburzeni na nich pracodawcy?
Magda (37 lat, właścicielka firmy reklamowej we Wrocławiu):
— Kiedy słyszę o oburzonych, w kieszeni otwiera mi się przysłowiowy nóż. Do mojego biura co dzień przychodzą dziesiątki podań o pracę – właściwie cały czas prowadzę nabór. Ciągle mi brakuje ludzi. Od półtora roku szukam dwóch osób! Ale z tego, co przychodzi, z trudem wybieram kilka osób, z którymi umawiam się na spotkanie. Po latach takiej żmudy wiem, że najgorsi są ci urodzeni po 1985 roku.
Dlaczego?
To są zupełnie inni ludzie niż ja, niż całe pokolenie urodzone jeszcze w latach siedemdziesiątych czy na początku osiemdziesiątych. Ci młodzi nie mają wcale szacunku do pracy. Bo oni nie przychodzą do pracy – oni przychodzą zarabiać. Praca nie jest dla nich żadną wartością. Na rozmowie nie pytają, jaki czeka ich zakres obowiązków, ale ile płacę i o której mogą wychodzić. Żądają umów, płatnych urlopów, wszystkiego od razu.
Wszyscy chcą co najmniej 3 tysiące na rękę. Na dzień dobry.
Kiedy ich pytam, dlaczego tyle, mówią, że przecież skończyli studia. A prawda jest taka, że po studiach człowiek nie umie nic, ma tyko papier. Oczywiście są tacy, którzy już na studiach coś robili i mają jakieś doświadczenie, ale takich jest mało.
W ogóle to dla mnie ważne – pytanie, jakie kto ma doświadczenie zawodowe. Jeśli widzę, że ktoś w wakacje jeździł za granicę do pracy – choćby na budowę, na zmywak czy do sprzątania, wiem, że coś robił, jest w jakiś sposób zaradny. Nie czekał, aż mama i tata dadzą mu na wakacje. Niestety, dla większości ludzi z tego pokolenia praca, której szukają po studiach, to pierwsza praca w życiu.
I od razu wielkie wymagania.
Ci młodzi wykazują się też wielką nieufnością do mnie. Wszystkie moje pytania traktują z wielką podejrzliwością. Myślą, że jestem pijawą, która chce z nich wyssać czas wolny i wszystkie siły, a potem zwolnić. Nie wiem, skąd takie przekonanie.
Ci, którzy dla mnie pracują od lat, są bardzo zadowoleni. Wiedzą, że wymagam, ale też kiedy widzę, że ktoś się stara, jest kreatywny i ma zapał do pracy, naprawdę dobrze płacę. I wszyscy jesteśmy zadowoleni.
Poszukuję ludzi, którzy będą utożsamiali się z firmą. Którzy zrozumieją, że jesteśmy jednym zespołem, jak Muszkieterowie – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. I dla których będzie jasne i oczywiste, że jak coś spieprzą, to pójdzie na nasze wspólne konto. Wtedy stracimy klientów. Niby wszystko proste, jasne i logiczne, ale dla wielu niezrozumiałe.
Janek (36 lat, właściciel pracowni protetycznej w Warszawie):
— Nie wiem, co się stało z ludźmi. Prowadzę swoją firmę od ponad dziesięciu lat i nigdy jeszcze nie miałem takich kłopotów z ludźmi do pracy jak teraz.
Zazwyczaj tych, którzy przychodzą, proszę, żeby pokazali, co potrafią. Bo co innego pisać w cv jakieś niestworzone historie, a co innego wykazać się umiejętnościami manualnymi. Najczęściej kompletnie sobie nie radzą! Zdarzyło mi się nawet kilka razy, że absolwenci nie wiedzieli, ile zębów ma dorosły człowiek… Nie żartuję. Sam przeżyłem wiele razy szok z tego powodu.
Jak to możliwe, że ktoś dał im dyplom?
Nie wspomnę o takich kuriozalnych wypadkach, jak na przykład dorosły chłopak, który przychodzi na rozmowę kwalifikacyjną z tatusiem. I tatuś mówi za niego. A chłopak milczy, czerwieni się i gapi w ścianę. To kto ma pracować? On czy tatuś?
Albo absolwentka z pięciocentymetrowymi tipsami i wieczorowym makijażem na rozmowie kwalifikacyjnej… Ona chce tymi palcami cyzelować maleńkie elementy? Kiedy zapytałem o to, zamrugała zalotnie sztucznymi rzęsami, że ona sobie poradzi.
A ja jestem przekonany, że tymi szponami nie zapnie sobie nawet guzików w fartuchu.
Jeszcze jedna rzecz rzuciła mi się w oczy, jeśli chodzi o młodych, o absolwentów. Kompletny brak kultury osobistej. Wchodzi taki i nie mówi dzień dobry. Nie wyciera butów na wycieraczce. Mówi coś niewyraźnie pod nosem i podczas rozmowy nie patrzy mi w oczy. Na rozmowę kwalifikacyjną z potencjalnym pracodawcą przychodzą ubrani jak na bal (jak ta dziewczyna, o której mówiłem), albo jacyś niedomyci, z tłustymi włosami i w brudnych spodniach.
Żeby to były jakieś jednostkowe przypadki, to bym się nie czepiał, w końcu nie każdy miał rodziców, którzy by go wychowali, jak należy. Ale to prawdziwa plaga.
Zastanawiałem się nad tym długo. I myślę sobie, że to jest pokolenie wychowane na grach komputerowych we wczesnym dzieciństwie, a w młodych latach na portalach społecznościowych. Ani jedne, ani drugie nie uczą kultury osobistej, nawiązywania prawdziwych relacji międzyludzkich… sam nie wiem, chyba nie uczą niczego?
Przychodzi dorosłość, wstaje potem jeden zombi z drugim od komputera, bo czas zmierzyć się z życiem i okazuje się, że świat jest zupełnie inny, niż się wydawało na fejsbuku.
Agnieszka (33 lata, menadżerka w dużej firmie):
— Nie podaję nazwiska ani nazwy firmy, więc mogę się do czegoś przyznać. Jak mamy kogoś zatrudnić, od razu go sprawdzam w Internecie. Większość ludzi ma profile na różnych portalach społecznościowych. Kiedy widzę, że ktoś nie może godziny wytrzymać bez dodania gdzieś jakiegoś komentarza, nie chcę go. Wiem, że jest uzależniony od sieci. Wiem, że nie będzie dobrze pracował, bo jego życie jest gdzie indziej.
Jak słyszę o oburzonych, chce mi się śmiać. Bo oni są śmieszni. Przez moją firmę przewalają się setki ludzi. Wcale nie chcą pracować – chcą zarabiać. Chcą czasu wolnego i rozrywek. Wielkich plazmowych telewizorów, najnowszych komórek i najlepszych samochodów. Zagranicznych podróży i jedzenia z delikatesów. Chcą mieć wszystko, bez dawania niczego od siebie.
Swoje pierwsze pieniądze zarobiłam, kiedy miałam 16 lat. Od tamtego czasu nie brałam od rodziców kieszonkowego. Chciałam ich odciążyć, pomóc im i pokazać, że potrafię poradzić sobie sama. Od dawna wiem, jaką wartość mają pieniądze i jak ciężko się je zarabia. Mam przykre wrażenie, że dziś młodzi są przyzwyczajeni do tego, że wszystko dostają od rodziców. Potem przychodzą do pracy i wydaje im się, że szef to taki tatko, który pogłaska po główce i da przynajmniej trzy tysiące na rękę.
Boję się myśleć, co się stanie z naszym krajem, kiedy to oni zaczną rządzić i kierować.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze