Chory naród
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuByłam ostatnio w Berlinie. Uderzyło mnie, że na każdej niemal ulicy jest kawiarnia. W byle dzielnicy, w byle piwnicy, byle jak dwa stoliki sklecone, a tam kawa, szwarc, mydło i powidło. Szukam analogii. W Polsce na każdej ulicy jest apteka. O czym to świadczy? Niemcy jedzą, piją, integrują się z sąsiadami, a my chorujemy?
Zdaje się, że tkanka miejska w kraju nad Wisłą to najzdrowsza tkanka urbanistyczna świata, tyle w nią wtłoczono leków: na każdej ulicy apteka. W aptece lekarstwa na wszystko, począwszy od silnych przeciwbólowych dragów po maść zapobiegającą wypadaniu rzęs (chorobie nieznanej jeszcze lekarzom, szczęśliwie znanej farmaceutom). To musi być złoty interes, bo aptek przybywa.
Jakby nocami mnożyły się przez pączkowanie.
Sprawa mnie męczy. Dopatruję, że może to być grubsza sprawa. Im dłużej o tym myślę, tym intensywniejsza woń spisku.
Ukształtowani przez reklamy uwierzyliśmy, że normalne jest posiadanie w domu ogromnych ilości środków przeciwbólowych, noszenie ich przy sobie stale. W powszechnej świadomości ból zaczął być traktowany jak coś naturalnego i oczywistego, ale jednocześnie niepotrzebnego, utrudniającego życie. Normalne jest – mówią telewizyjne reklamy – że bolą stawy, wątroba puchnie, penis zawodzi, cewka moczowa przecieka, w krzyżu łupie, z nosa cieknie, w gardle Sodoma i Gomora, plus minus nieskończoność dolegliwości. Na wszystko jest sposób – mówią aktorzy udający farmaceutów czy lekarzy: nasze piguły!
Ból jest jak karaluch; należy się go szybko pozbyć.
Nie chcemy bólu, więc dostarcza nam się coraz większej ilości coraz mocniejszych i doskonalszych środków uśmierzających. Jesteśmy przekonani, że tak właśnie należy postępować: wciągać tablety przy każdym skurczu. Leczyć się ze starzenia, pierdzenia, wspomagać farmakologicznie procesy naturalne – trawienie, nawilżanie gałek ocznych, porost włosów i paznokci. Bez magicznych tabletek rozpadniecie się wszyscy jak domek z kart – taką prawdę wtłaczają nam w głowę koncerny farmaceutyczne.
Medycyna holistyczna, traktująca człowieka jako całość, a jego organizm jako doskonałą, samonaprawiającą się machinę, ma całkiem odmienny stosunek do bólu i choroby. Tu ból jest znakiem, sygnałem od ciała, które prosi o zmiany. Zadaniem lekarza nie jest przepisanie leku uśmierzającego dolegliwości na poziomie chemicznym, ale dotarcie do przyczyny bólu i zlikwidowanie jej. Problem może tkwić po stronie ciała, ducha czy emocji. Albo wszystkich naraz. Najpierw szukamy przyczyn choroby, potem je właśnie leczymy. Nie zagłuszamy objawów.
Lekarze medycyny zachodniej robią coś zupełnie innego. Podzielili między siebie nasze członki: członek do androloga, serce do kardiologa, głowa do psychiatry, skóra do dermatologa, i tak dalej. Tymczasem wszystkie te części to człowiek: zintegrowana całość, z odrębną historią, niepowtarzalny przypadek, zbudowany z wody i tysięcy innych związków chemicznych, ale także tego, co je, i o czym myśli, z tego co czuje, i co mu się śni. To nie wycinek histopatologiczny, jelito, jajnik czy inny flak, ale zintegrowany organizm, wymagający wnikliwej obserwacji na każdym poziomie.
Apteki pasują do wizji rozczłonkowanego świata. Pewien mój znajomy lekarz ma nawet teorię spiskową na ten temat. Twierdzi, że leki nie leczą, ale oszukują, często zasłaniając prawdziwy obraz choroby, zniekształcając go. Medycyna zachodnia jest świetna, jeśli chodzi o diagnostykę i medycynę ratunkową, ale nie leczenie chorób. Na leczeniu nie zależy nikomu. Światem rządzą koncerny farmaceutyczne, banki i towarzystwa ubezpieczeniowe – im zależy jedynie na rychłej śmierci ubezpieczonych. Innymi słowy: farmacja w służbie pieniądzu. Tako rzecze doktor i dalej wypisuje recepty na uśmierzacze objawów, nie szukając przyczyn – zbuntowany, ale wciąż posłuszny członek systemu.
A statystyki nie kłamią: konsumpcja leków w Polsce rośnie. W raporcie GUS Stan zdrowia ludności Polski w 2009 roku czytamy, że jesienią 2009 roku prawie 71% populacji zażywało leki, podczas gdy pięć lat wcześniej — tylko 54%. Leki znacznie częściej zażywają mieszkańcy miast niż wsi. Polacy coraz częściej leczą się też samodzielnie, biorąc leki nieprzepisane przez lekarza.
Zresztą – co taki lekarz może przepisać? Kolejne przeciwbólowce?
Życzę wszystkim dużo zdrowia. Niewspomaganego pigułami.
Ani niczym innym.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze