Zarabiam więcej niż on
KATARZYNA PIÓRKOWSKA • dawno temuCzasy, kiedy kobiety były finansowo uzależnione od mężczyzn, przechodzą już do lamusa. I choć nadal, jak pokazują statystki, zarabiają mniej niż ich podobnie wykształceni i piastujący te same stanowiska koledzy, coraz częściej zdarza się, że w związku stroną z pokaźniejszym kontem jest właśnie kobieta. Mężczyznom nie łatwo się z tym pogodzić. Finansowa dominacja partnerek frustruje ich. A kobiety... Jak radzą sobie ze swoimi rozgoryczonymi partnerami?
Beata (35 lat, prawniczka z Katowic):
— Z Tomkiem poznaliśmy się w dziale prawnym naszego urzędu. Oboje świeżo po studiach, oboje z pasją i zaangażowaniem. Doskonale wiedziałam, co chcę w życiu osiągnąć. Marzyłam o prestiżu i pieniądzach, ładnym mieszkaniu, dobrym samochodzie i wakacjach w ciepłych krajach. Urząd był dla mnie trampoliną. Chciałam pracować w dużej kancelarii adwokackiej i robiłam wszystko, żeby zdobywszy doświadczenie, znaleźć tam zatrudnienie. Tomek nie miał takich aspiracji. Spokojna praca mu dopowiadała, a to, że jego pensja nie była zbyt wysoka, nie motywowało go do zmiany. Sprawy zaczęły się komplikować, kiedy w końcu zaczęłam nieźle zarabiać. Już nie odpowiadało mi wynajmowanie kawalerki, w której jedno siedziało drugiemu na głowie ani przemieszczanie się z miejsca na miejsce autobusami. Tomek nie rozumiał, dlaczego się czepiam. Kawalerka jest może mała, ale ma sporo uroku, a jeżdżenie komunikacją miejską pozwala uniknąć stresu, jaki mają kierowcy, tłumaczył. Nie chciałam tak żyć, a on nie chciał zmian. Niestety nasze drogi wtedy się rozeszły. Nie żałuję, bo żyję tak jak zawsze chciałam i osiągam to, o czym marzyłam.
Bogna (32 lata, architektka z Wrocławia):
— Dla mojego Bartka problem nie istnieje. Nie widzi niczego złego w tym, że jego dziewczyna zarabia więcej niż on. Wręcz przeciwnie – on jest tym zachwycony! Ma gdzie mieszkać, co jeść, kiedy idziemy do pubu, nie musi się martwić, kto zapłaci, bo to jest z góry wiadome! Żyć nie umierać, myślę czasem podirytowana, bo denerwuje mnie, że bawi się na mój koszt. Ale tak bywa na szczęście tylko czasami. Z drugiej strony mam świadomość, jakie los lubi czasem płatać figle. Kto wie, może za rok albo dwa to ja będę musiała korzystać z jego gotówki? Kiedy tak się stanie, nie będę miała żadnych skrupułów, żeby z jego karty kupić sobie nową torebkę czy buty, bo on teraz też kupuje za moje. Ale nie zawsze tak było, kiedy studiowałam na politechnice, Bartek płacił za pokój, który wynajmowaliśmy i robił zakupy ze swojej pensji muzyka. Nie stać nas było na wiele, ale dawaliśmy sobie jakoś radę. Jestem mu wdzięczna, że nigdy nie narzekał ani mi nie wypominał, że mnie utrzymuje. Teraz ja płacę za niego. Życie jak widać to wieczna sinusoida. Kiedyś może nasz los znów się odmieni.
Anna (27 lat, sekretarka z Warszawy):
— Jakiś czas temu poznałam chłopaka. Od razu świetnie nam się rozmawiało, po prostu złapaliśmy niezły kontakt. Zaczęliśmy się spotykać, z dnia na dzień ta znajomość była coraz fajniejsza i coraz poważniejszych nabierała kształtów. W końcu delikatnie zaczęłam napomykać, że może zamieszkalibyśmy razem, bo czułam, że nie mam ochoty na mieszkanie dłużej z rodzicami. W pewnym wieku trzeba przecież odciąć pępowinę. Piotrek, który pracował wtedy jako mechanik samochodowy, powiedział, że jakoś tego nie widzi, bo ani on ani ja dobrze nie zarabiamy, a wspólne mieszkanie to koszty. Musiałam przyznać mu rację, ale po cichu rozglądałam się za korzystniejszą posadą. W końcu znalazłam! Zrobiłam to głównie dla niego. Jako sekretarka zaczęłam zarabiać o paręset złotych więcej. Myślałam: teraz to nic już nie stanie nam na przeszkodzie. Jednak Piotrek powiedział wprost, że nie wyobraża sobie bycia z kobietą, która co miesiąc przynosi do domu więcej niż on! Co miałam powiedzieć? Odeszłam. Szkoda mi, że tak to się skończyło, że on nie był bardziej elastyczny w podejściu do życia i nie potrafił pogodzić się z faktami.
Dorota (31 lat, psycholożka z Krakowa):
— Mój mąż uczy fizyki, zarabia marnie - jak to nauczyciel w gimnazjum. Ja przez parę dobrych lat pracowałam w państwowej przychodni, gdzie zarabiałam grosze. W końcu po poważnej kłótni z szefową złożyłam wymówienie. Postanowiłam zrobić studia podyplomowe z psychologii transportu i zająć się badaniem kierowców. W założenie firmy wpakowałam wszystkie nasze oszczędności. W dodatku musiałam wziąć kredyt, na który Darek strasznie kręcił nosem. Po prostu nie wierzył w sukces tego przedsięwzięcia, a ja byłam zdeterminowana. Po roku w końcu stanęłam na nogi. Dzisiaj zarabiam parę razy więcej niż on, choć okupuję to ciężką pracą, bywa że kilkunastogodzinną. Kiedy wracam do domu, po prostu padam. Darek jest rozgoryczony, bo opieka nad naszymi dziewczynkami w tygodniu spada na niego, odprowadza je do przedszkola i szkoły i strasznie narzeka. A ja? Bywa, że mam wyrzuty sumienia, ale pod koniec miesiąca, kiedy robię bilans zysków i start, uśmiecham się zadowolona, że to właśnie dzięki mnie stać nas na więcej. Nie żałuję niczego. Niezadowolenie Darka to po prostu koszt jaki przyszło mi płacić za tę decyzję.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze